23 lutego gościliśmy Państwa Krystynę i Zygmunta Rosę, którzy podzielili się z nami wspomnieniami o doktorze Urbańskim.
Pani Krystyna Rosa
- Jak Pani poznała Karola Urbańskiego?
Karol Urbański był w Złotnikach
osobą bardzo znaną. Lekarz, ksiądz, nauczyciel to były osoby publiczne, bardzo
znane. Tym bardziej w takiej małej miejscowości. Ja znam Pana Urbańskiego także
z innej strony, dlatego że jego brat pracował w cukrowni w Tucznie, a ja tam
mieszkałam. Doskonale znałam jego brata i stąd także kontakty z Panem Karolem.
Ale największy kontakt miałam po urodzeniu syna. Jak to przy dziecku, kiedy
jest chore – to trzeba udać się do lekarza.
Potrafił prostymi sposobami, czasami na odległość mi pomóc, kiedy nie
mógł przyjechać w danym momencie. Syn miał kiedyś bardzo wysoką gorączkę,
dzwoniłam na pogotowie, ale zignorowano mnie - „39,9 stopnia to nie taka wysoka
gorączka u dziecka…”. Zadzwoniłam do pana Urbańskiego. Powiedział, że jeśli się
to powtarza i trwa to któryś dzień z rzędu to należy stosować zimne okłady, a
najlepiej włożyć dziecko do miski z zimną wodą na chwilę, ale stopniowo –
najpierw chłodne wilgotne ręczniki, żeby nie było zbyt dużego szoku, potem
bezpośrednio do wody. Temperatura spadła i wszystko było dobrze. Taki prosty
sposób, ale pomogło. Inna przypadłość, kiedy przyjechała siostra z dziećmi ze
Śląska. Dziecko nie miało jeszcze roczku, ale było bardzo szczupłe, wątłe, nie
chciało jeść. Mieli już odjeżdżać, ale w związku z tym, że pan Urbański był tu
bardzo dobrze znany udaliśmy się do niego z dzieckiem. Doprowadził ją do
takiego stanu, że zaczęła chodzić i kiedy można ją było za rączkę prowadzić –
wyjechali. Mieli dla niego dużo wdzięczności, że pomógł. Niekoniecznie leczył
tylko dzieci, bo tak samo dorośli kontaktowali się z nim. Znam taki przypadek z
mojej rodziny. Był kiedyś kierownik szkoły, pan Kruszczyński, nie mógł za
bardzo chodzić. Jego żona była leżąca kilkanaście i on przyjeżdżał do niech
systematycznie albo leki zapisać, bo się skończyły, albo coś do okładu nóg.
Przyjeżdżał późno, o 10.00 – 11.00 wieczorem, zmęczony, upocony, bo od rana
pracował. Nie było tak, że nie przyjechał ze względu na późną porę. A jeszcze
miał drogę do Inowrocławia, bo tam mieszkał. Nigdy nie powiedział „nie”, że już
za późno, że nie da rady… To też jest ważne.
- Jakim był lekarzem?
Uważam, że dobrym. Miał dużo
praktyki mając tak duży kontakt z ludźmi. A praktyka czyni mistrza. Dyscyplina,
nauka, poszerzanie wiedzy to wszystko daje autorytet.
- Jakim był człowiekiem?
Bardzo pogodnym, spokojnym,
zrównoważonym, innym niż brat, który był bardzo wesoły. Zawsze zdyscyplinowany.
- Dlaczego cieszył się tak wielkim szacunkiem w Złotnikach?
Wydaje mi się, że wtedy nie było
tak rozbudowanej służb zdrowia, jak dzisiaj. Na wsi jeżeli trafił się taki
lekarz, jak tu w Złotnikach to mieliśmy naprawdę dobrobyt pod tym względem. Nie
trzeba było jechać i szukać specjalisty. Dawniej był lekarz od wszystkiego. I
on właśnie taki był.
- Co według Pani było dla niego ważne?
Mnie się wydaje, że cieszył się,
jak jego diagnoza się sprawdza, że potrafił pomóc choremu. Ta trafna decyzja…
- Jak go Pani zapamiętała jeśli chodzi o wygląd?
Chyba był przystojny.
- Pamięta Pani moment, kiedy dowiedziała się Pani o śmierci pana
Urbańskiego?
Dowiedziałam się, że choruje. I
mimo to jeszcze pracował. I tych swoich ludzi nie zostawiał, mimo tego, że
zdrowie mu nie dopisywało.
Pan Zygmunt Rosa
- Jak poznał
Pan Karola Urbańskiego?
Trudno mi powiedzieć, jak go poznałem, ale znałem go
już jako dorastający chłopiec, bo mimo że rzadko chorowałem, czasem trzeba było
odwiedzić lekarza. Wtedy miałem możliwość poznania pana doktora. Już wtedy,
kiedy ja byłem młody, a on jeszcze nie był znanym lekarzem, był już bardzo
szanowany w Złotnikach Kujawskich. Był zwykłym lekarzem, bo dopiero zaczynał
swoją karierę, ale był szanowany przez wszystkich.
- Dlaczego?
Skoro był początkującym lekarzem?
Po pierwsze nigdy nie odmówił pomocy. Zawsze można
było u niego zauważyć uśmiech, nigdy złośliwości. Owszem, może kiedyś nerwy
były, jak miał dużo pacjentów, ale starał się wszystkim pomóc w miarę swoich
możliwości. Dla niego najważniejszy był pacjent. Nie liczyło się nic więcej.
- Ma Pan
jakieś wspomnienia z wizyt u doktora Urbańskiego?
Jako dorosły chłopak zachorowałem na żółtaczkę.
Poszedłem do pana doktora i kiedy powiedziałem mu, jakie są objawy powiedział
do mnie: „Chłopie, siadaj do izolatki, masz żółtaczkę”. Od razu. Później, gdy
byłem w szpitalu, oddział zakaźny w starym szpitalu mieścił się w baraku. Wiatr
wiał, warunki kiepskie. Później pracowałem w spółdzielni produkcyjnej w
Broniewie i spotykałem pana doktora przy okazji badań pracowniczych. 2 lub 3
razy był pan Urbański. W związku z tym pamiętam incydent, który utkwił mi w
pamięci. Wracałem z żoną z Inowrocławia samochodem, syrenką, i za przejazdem
kolejowym w Borkowie stoi pan doktor. Maska jego syrenki podniesiona, a on
biega koło tego samochodu. Mówię sobie: „Trzeba się zatrzymać, przecież to
doktor Urbański”. Stanąłem przed nim, ruchu takiego nie było jeszcze wtedy.
Doktor mówi: „Woda mi się zagotowała” i chciał coś tam odkręcić. Ja mówię: „Nie
dotykaj pan, bo się pan oparzy!”. Na medycynie się nie znał, ale na tym nie.
„To co robić Panie Rosa?” Mówię: „Mam linkę, zahaczamy i jedziemy.” Gdzie? Do pana Złoteckiego. Miał
warsztat na Magazynowej. Pamiętam, że pan doktor zostawił tam samochód, pan
Złotecki już wiedział co robić. Doktor brał torbę i uciekał do ośrodka do
pacjentów. Jeśli chodzi o wizyty to były to inne czasy. Nie było pędu za
pieniądzem. Doktor pracując w szpitalu i w Złotnikach miał jakieś uposażenie.
Nie było to pewnie dużo, raczej skromnie. Odwiedzał chorych, a miał całą gminę,
bo to był ośrodek gminny. Nie było telefonów komórkowych, ludzie zgłaszali
wizyty, musiał dojeżdżać. On nigdy nie brał pieniędzy. Od rolników otrzymywał
jajka, kury, po świniobiciu otrzymywał kiełbasę w podzięce za to, że dotarł do
pacjenta i go leczył. Dzisiaj pewnie określiliby to jako łapówki… ale na litość
boską… Jeśli ktoś o 10.00 wraca po pracy i nie ma czasu nawet herbaty wypić czy
dobrze zjeść to jak mu się odwdzięczyć? Nie było samochodu, żeby dojechać z
chorym do ośrodka. Jak przyjechał doktor to jak mu się nie odwdzięczyć? Jak w
obejściu kury chodziły – to jedna kura mnie czy więcej… to nie ma znaczenia.
Czy świniobicie – jak nie podzielić się z doktorem? W tak sposób ludzie mu się
odwdzięczali. Dlatego zapamiętano go jako człowieka, który z sercem to robił.
Dla niego najważniejszą rzeczą była pomoc pacjentowi. Reszta się nie liczyła.
Tak go zapamiętałem. Zawsze uśmiechniętego, z coraz większą łysinką. Mój teść
zachorował na nieuleczalną chorobę i w szpitalu spotkałem pana Urbańskiego w
roku 78’. Tłumaczę mu na co teść jest chory, a nie było wtedy tak rozwiniętej
medycyny, chemii…Mówi: „Wie pan, to są choroby nieuleczalne”. Wymienił nazwisko
jakiegoś aktora. „Tyle pieniędzy ma i niestety nie może sobie pomóc”. Chwilę
wtedy rozmawialiśmy.
- Jaki to był
człowiek?
Kiedyś byłem na spotkaniu i usłyszałem pod czyimś
adresem takie słowa: „Panu z oczu i ust bije dobroć. Z tego, jak pan patrzy i
co pan mówi płynie dobro. Uważam, że jest pan dobrym człowiekiem.” I to samo
można powiedzieć o doktorze Urbańskim. Z jego
fizjonomii, z jego oczu, z jego zachowania płynęła dobroć. Tak to określę.
-
W 2001 roku gimnazjum w Złotnikach nadano imię Karola Urbańskiego. Czy uważa
Pan, że to dobry wzór dla młodzieży?
Uważam, że bardzo dobry. O takich
ludziach należy pisać historię lokalną, tę najmniejszą, naszą. Należy promować
tych ludzi, żeby nie poszli w zapomnienie. Szczególnie o ludziach, którzy sami
tworzyli historię. My jeszcze pamiętamy pana doktora, ale powoli dobiegamy do
kresu. Nasze dzieci, które były przez niego leczone, jeszcze trochę pamiętają.
Ale już pokolenie młodzieży, która siedzi ze mną i prowadzi wywiad, wie tylko
tyle, co przeczyta, czy dowie się od nas. Gimnazjum zostanie zlikwidowane,
zostanie szkoła podstawowa i moja propozycja, nie wiem, kto to będzie
rozstrzygał, jest taka, żeby szkoła, która tu zostanie nie nosiła imienia
Kopernika, bo szkół imienia Mikołaja Kopernika w Polsce jest bardzo dużo, a
szkoła imienia Karola Urbańskiego jest jedyna w Polsce. Będzie kultywowała jego
dobroć, jego zasady, jego życie, że był szanowany w Złotnikach. Wszyscy będą o
tym pamiętać, bo młodzież będzie to przekazywać kolejnym rocznikom.
Dziękujemy
bardzo za rozmowę.