Dziś ekipa dokumentalistów udała się do Inowrocławia na spotkanie z Panią Marią Różalską, przyjaciółka Karola Urbańskiego. Mieliśmy okazję lepiej poznać prywatne życie doktora. Okazało się, że był bardzo towarzyskim człowiekiem, lubił spotkania w gronie przyjaciół, zabawy taneczne, wyprawy do teatru. Był kawalarzem, a tego się nie spodziewaliśmy. Lubił żarty i często się śmiał.
Po wywiadzie spędziliśmy czas na miłej pogawędce z Panią Marią, emerytowaną anglistką.
Wywiad prowadziła Klaudia, a sprzęt jak zwykle obsługiwał Michał.
- Jak Pani poznała Karola Urbańskiego?
Karol tkwi w naszej pamięci od
ponad 50 lat i mimo to, że już go nie ma z nami, ale zawsze w relacjach,
opowiadaniach o Karolu jest mowa i wart jest tego, żeby powielić wiadomości o
nim.
Poznałam go w towarzystwie. Nasz
zespół był liczny więc mieliśmy zawsze wielką ochotę spotykać się. Właśnie w
momencie, kiedy przeprowadziliśmy się w sąsiedztwo dra Urbańskiego to
stwarzaliśmy sobie okazje, by się często spotykać. W 1964 roku
przeprowadziliśmy się na ulice Narutowicza, Karol mieszkał na ul.
Broniewskiego. Tam mieszkali też inni nasi przyjaciele. My te spotkania bardzo
wysoko sobie ceniliśmy, były różne tematy. Jakie? Byliśmy rówieśnikami to była
dyskusja o dzieciach. Dzieci dorastały to o cenzurkach, o szkole, potem o
wnukach, narzeczonych… Były tematy bardzo różnorodne, ale nas interesujące. Po
kilkunastu latach myśmy swojego zespołu, z Karolem włącznie, nie zmieniali. Jak
było od początku, tak jest do teraz, chyba że któryś pożegnał nas na wieki. Te
spotkania były przemiłe. Jeśli chodzi o Karola to on chyba dominował. Był
kawalarzem. Mimo zmęczenia… Wracał z pracy późnym wieczorem swoja starą syrenką
i często był jeszcze wzywany. Ile razy musiał, nie zdążywszy nawet wypić
szklanki herbaty, musiał ponownie jechać. Kojarzę to z czym? Karol znał to
powiedzenie: „Nie będzie dobrym lekarzem osoba, która jest złym człowiekiem.”
Czyli dobry człowiek jest na pewno dobrym lekarzem. I on całe życie na to
poświęcił. Różnorodnie to bywało w czasie stanu wojennego. Potrafił nas nieraz
zdenerwować. Przychodził z Wojtkiem wieczorem, zapukał albo dzwoni. „Czy tu
mieszkają obywatele Różalscy?” My patrzymy z mężem na siebie, nasz syn był
wtedy mały, śnieżyca, mróz, a dwóch panów stoi pod drzwiami w czapach.
Odpowiadamy „Tak”. „To proszę otwierać, chcemy sprawdzić coś”. My w nerwach.
Jak wszedł to śmiał się, że udał mu się żart. Ile razy zadzwonił, coś tam
komponował, zmyślał. Albo inny rodzaj humoru. Był zmęczony i często siedząc,
zdrzemnął się. Ale to chwilowe, sekundowe zaśnięcie było. Słyszał wszystko co
mówimy i od razu reagował i odpowiadał momentalnie. „Już się wyspałeś?” –
pytaliśmy. „Nie myślcie, że ja spałem, bo ja wszystko słyszałem”.
Nieraz panią domu podpuszczał,
jak była szczególnie wrażliwa. Mówił; „Przepraszam, a masz winogrona w puszce?”
Wymyślał nie wiadomo co, żeby wprawić nas w humor. O fanty się bawiliśmy. Nasze
spotkania były bardzo częste i nigdy nie narażaliśmy osoby ani opinii innych
osób. Śpiewaliśmy dużo. Potem komentowano nas, jak poszłam do szkoły. Z ul.
Narutowicza do liceum im. Konopnickiej jest blisko. Mówili; „Tam w waszym bloku
takie śpiewy narodowe były…”.
Ta znajomość była na dobre i na
złe.
Opowiem o pewnym przypadku. Byliśmy
na zabawie w kasynie oficerskim na Toruńskiej. Karol mówi: „Słuchajcie, na
razie święty spokój, jest dobrze.” Nagle telefon. „Muszę was zostawić, bo idę
do szpitala. Dziecko jest w bardzo poważnym stanie. Marysiu, to Twojej
koleżanki syn.” Dyfteryt chyba, ale stan był poważny. On już na tę zabawę nie
wrócił. Cały czas poświęcił temu dziecku. Piotr wyrósł na dzielnego lekarza z
doktoratem, przyjeżdża do ojca, do nas przychodzi. Te znajomości, które zaczęły
się ponad pół wieku temu trwają do tej pory.
- Wyjeżdżaliście gdzieś razem?
Tak, najczęściej w karnawale na zabawy.
- Dobrym tancerzem był Karol Urbański?
Lepszym kawalarzem niż tancerzem.
Kiedyś wyjechaliśmy wszyscy razem do Chomiąży. Podpadło nam coś, bo
zauważyliśmy, że kierowca krąży, bo kilka razy widzieliśmy to samo miejsce. Nie
mógł trafić na tę zabawę. Tam nocowaliśmy. Najczęściej wyjeżdżaliśmy właśnie na
zabawy. Albo do teatru do Bydgoszczy i pociągiem rano wracaliśmy. Przygody też
były wtedy. Do syrenki się wszyscy nie zmieścili, niestety więc jechaliśmy
pociągiem. Ciuchy w torbę… i wracaliśmy pociągiem. Pociąg był nasz. Piąta
godzina rano, już brzask i wracaliśmy weseli, zadowoleni. Chadzaliśmy na zabawy
lekarskie, farmaceutów, ale trzymaliśmy się wszyscy razem.
- Jaki był Karol Urbański? Oprócz tego że był kawalarzem, że był
towarzyski i dowcipny?
Wielki patriota. Te nasze śpiewki
były rzeczywiście bardzo często odstawiane – wieczorem, w lecie, okno otwarte.
- Dlaczego Pani uważa, że był patriotą? Dlatego, że śpiewał pieśni
patriotyczne?
Nie, nie tylko. W dyskusji. Na
przykład w czasie stanu wojennego bardzo często wyrażał swoje obiekcje co
będzie z naszą ojczyzną. Bardzo często rozmawialiśmy w swoim własnym ścisłym
gronie na temat powstania warszawskiego. Andrzeja Szwajkerta z Inowrocławia
(ps. Jędruś, 11-letni powstaniec warszawski, sanitariusz – przyp. red.), że
niektórzy młodzi ludzie poświęcili swoje życie. Nie taił tego, tylko wyrażał
się pozytywnie o nich.
- Jakie jeszcze cechy miał?
Śmiał się bardzo głośno, ja
słyszę jego śmiech. Uwielbiał chałwę i świeże truskawki z bitą śmietaną i
bezami. To był jego ulubiony deser.
-Miał jakieś wady?
Nie ma idealnych ludzi, zawsze są
plusy i minusy, ale ja nie wiem… Nie poznałam jego wad. Jeżeli je miał to
potrafił doskonale je ukrywać. Myśmy go wszyscy bardzo cenili. A w stosunku do
chorych dzieci jaki był kochany… Mój wnuk ma na imię Patryk. Przychodził i
dziecko nie wiedziało, że zastrzyk dostaje… Tak potrafił zagaić. Do wnuka
mówił: „Jaki ty Patyk jesteś?” „Wujku, ja nie jestem Patyk, tylko Patryk” – i
była dyskusja, czy jemu na imię Patyk czy Patryk. Miał doskonałe podejście do
dziecka. Dziecko wpadało w trans jego myśli. On potrafił zagadnąć każdego.
Nieraz lekarz przychodzi, to dziecko gdy zobaczy słuchawkę to się denerwuje.
Przy nim dzieci się reagowały tak – a to bardzo ważne było.
Był przesadnie troskliwy o swoich
pacjentów w szpitalu. Jak coś nie było zrobione przy dziecku, to „opeer”
wszyscy dostali.
- Czyli jakaś wada była?
Czy to była wada? Nie wiem. On
jednak tak walczył o dobro dziecko, tylko! A jak dziecko czegoś nie dostało,
czy pominięte, czy brudne – to było źle. One to wszystko wiedziały. Mówiły; „Bo
szef przyjdzie”. Potrafił w nocy iść do szpitala i sprawdzać. I ta jego biedna
syrenka wycierpiała.
- A jakim był kierowcą?
Lepszym kawalarzem był. Miał
kiedyś wypadek w sylwestra. Ślizgawica była. Ale to chyba nie była jego wina.
Jechał do Złotnik i wpadł w poślizg. Myśmy byli wtedy umówieni, to było po
ślubie jego córki. Dowiedzieliśmy się od kogoś, że Karol miał wypadek, ale nie
wolno było zdradzić Wiesi, bo by się załamała. Niecierpliwiła się, czemu go nie
ma. Po kryjomu mój mąż i dr Grabowski wzięli samochód i pojechali na to
miejsce. Tam go nie znaleźli, bo w Złotnikach zaciągnęli jego stary samochód do
gospodarza, tam został, a jego przywieźli. Na tyle jego jazdy, to on naprawdę
musiał uważać. Miał przecież okulary, to tym bardziej.
- Jakim był przyjacielem?
Na śmierć i życie. I myśmy
naprawdę się wzajemnie uzupełniali. Nazywaliśmy się „przyjaciel”. To był
przyjaciel domu. Niektórych to drażniło. Bo co to znaczy „przyjaciel domu?”.
Wiem, że obojętnie kiedy byłabym w potrzebie to na pewno nie odmówiłby mi.
Gdyby miał mi coś powiedzieć – to prawdę. Czy to przykra, czy nie – ale prawda.
Prawdziwym przyjacielem był.
- Co było dla niego ważne?
Rodzina i pacjenci.
- A w jakiej kolejności?
Nie wiem, czy pacjenci nie byli
pierwsi. Trudno mi to ustalić. Mnie się wydaje, że gdyby była konieczność to
wybrałby to, co dla niego ważniejsze. Albo pacjentów, albo dzieci i rodzinę.
Ale tak, to chyba jednak pacjenci… Jak go kilka godzin nie było w szpitalu to
był niespokojny. A tutaj zaufał żonie, że dziećmi zaopiekuje się zona to on nie
musi tam być. W domu miał go kto zastąpić. A tam, jak jego nie było to wydawało
mu się, że dzieci są pokrzywdzone.
- Czy sobie zyskał taki szacunek? Co na to wpłynęło?
Dotrzymanie słowa. Był tak
słowny, że jak powiedział, że przyjdzie – to przyszedł. Nieraz się spóźnił, bo
przedłużał się pobyt u jakiegoś dziecka. I pedanteria leczenia. Efektem
leczenia. To chyba dominowało w tym, że zdobył taka opinię. On leczył nie tylko
dzieci, wszystkich nas leczył. Stosował metody niekoniecznie te najnowsze. Te
domowe, stare też. Zapalenie płuc. Osoba siedemdziesięciokilkuletnia. Mówił;
„Szybko do łazienki, płaszcz kąpielowy zamoczyć w lodowatej wodzie i ubrać”.
Temperatura zginęła. Jego metoda dawała efekt.
- W 2001 roku szkoła w Złotnikach Kujawskich przyjęła imię Karola
Urbańskiego? Czy to dobry wzór dla współczesnego młodego człowieka?
To taki unikat. Nie można
generalizować, ale dużo młodych ludzi z pewnością uważa go za wzór. Ale są
młodzi, którzy myślą „Jaki głupi, jaki naiwny. On za nic leczył”. Nie wszyscy
mają te samą opinie o nim.
Jak najbardziej dobry wzór, tylko
nie wszyscy chcą skorzystać. On był bezinteresowny.
Wzór człowieka. Najgorzej miała
żona, bo najmniej w domu był. I stąd wnioskuję, że dla niego pacjenci byli
ważniejsi od dzieci, bo wiedział, że z całkowitym zaufaniem może dzieci
pozostawić pod opieką swojej żony. Wzór do naśladowania.
- Jak Pani przyjęła wiadomość o śmierci Karola?
Ta śmierć trwała przy nim długo.
2 lutego były moje imieniny i on się tu z nami żegnał. Mówił: „To już mój ostatni pobyt z wami”. Myśmy go
jeszcze odwiedzali, dużo osób go odwiedzało. Zrobił nam zdjęcie. My z tą
śmiercią nie byliśmy oswojeni, ale wiedzieliśmy, baliśmy się, że to nastąpi.
Pogrzeb to była manifestacja w Inowrocławiu. Nie było człowieka, któremu by nie
pomógł. Jak nie dziecku, to ojcu; jak nie ojcu, to dziadkowi. To była
manifestacja. Trudno było się przyzwyczaić do tego, że Karola nie ma. Nam go
ciągle brakowało. Ciągle był potrzebny, a nie mogliśmy go znaleźć. To była
pierwsza śmierć w naszym gronie. Niechciana.
- Podsumowując: Kim był Karol Urbański?
Dobrym człowiekiem i dobrym
lekarzem. Uczynnym, życzliwym, nigdy nie odmawiał pomocy. Chciał się w każdym
calu spełnić.
Dziękujemy za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz