Nazywam się Małgorzata
Bogacz, mieszkam w Gniewkówcu. Przeprowadziłam się tutaj w 1976 roku, i mając
małe dzieci korzystałam z wizyt u pana doktora Karola Urbańskiego.
Najważniejsze wspomnienia to czas, kiedy urodził się mój najmłodszy
niepełnosprawny syn i wtedy w szczególny sposób zobaczyliśmy, jakim lekarzem
jest pan doktor. Zawsze uważaliśmy go za wspaniałego człowieka, ale wówczas
poznaliśmy jak wygląda jego praca. Pan doktor kończąc zajęcia w szpitalu w
Inowrocławiu, potem w Ośrodku Zdrowia w Złotnikach, miał jeszcze wizyty domowe.
Przyjeżdżał również do mojego teścia, który był już prawie umierający. To był
przełom 1990/91 roku. Badał go, rozmawiał z nim. Rzadko kiedy miał czas, aby późnym wieczorem wypić
herbatę. Następnie z mężem zabieraliśmy go samochodem do szpitala do
Inowrocławia, gdzie biegł na swój oddział zrobić ostatni obchód, a my z mężem
trafialiśmy na oddział, gdzie leżał w inkubatorze nasz synek, ponieważ to były
czasy gdzie nam nie wolno było odwiedzać dziecka. Po takiej wizycie, a było to
koło północy, odwoziliśmy go do domu. Wracaliśmy do Gniewkówca, a pan doktor
Urbański już wczesnym rankiem zjawiał się na swoim oddziale w szpitalu.
Zrozumieliśmy jak naprawdę wygląda jego praca i jak jest pełen poświęcenia.
Wiem, jak bardzo był wymagający wobec personelu na oddziale. Ale był bardzo
lubianym człowiekiem, Dla mnie to był szczególny moment, bo momencie
potrzebowałam podpory, a on był osobą, która pocieszała, który pomagała,
chociaż nie mówił nam, że będzie dobrze z naszym synem. Ale starał się jak
najlepiej.
Jakim
był lekarzem, człowiekiem?
To był lekarz z
powołania, takich już raczej nie można spotkać. To był człowiek, który rano
wychodził do pracy, wieczorem wracał. Nie zwracał uwagi na żadne wygody. Nie
wyróżniał się ani swoim ubraniem, ani samochodem. Był człowiekiem poświęcającym
się przede wszystkim pracy i to było widać na każdym kroku. Wiem, że obojętnie
kto i o jakiej porze prosił go o wizytę dla dziecka, to nigdy nie odmawiał.
Jeździł po dalekich wsiach, a to było wiele lat temu, gdy nie było takich dróg
w naszej gminie jak w tej chwili. Wszędzie tą swoją syrenką dojeżdżał, chociaż
zawsze podkreślał i myślę, że tak wiele osób uważało, że nie był dobrym kierowcą
i nie lubił jeździć samochodem. Poruszał się tylko tutaj po naszym terenie, jak
miał jechać gdzieś dalej to rezygnował często z wyjazdu swoim samochodem.
Dlaczego
nie lubił jeździć?
Trudno powiedzieć. Może
dlatego, że był bardzo zmęczony. Z tego co wiem to zdarzały mu się jakieś
stłuczki czy małe wypadki. Myślę, że to było na skutek jego przemęczenia, może
braku koncentracji. On oficjalnie przyznawał się do tego, że nie lubi jeździć
samochodem.
Jak wyglądało Pani
pierwsze spotkanie z doktorem Urbańskim?
Pamiętam to była wizyta u
naszego najstarszego syna, który teraz jest dorosłym mężczyzną, ma swoją
rodzinę i na pewno tego nie pamięta. To była wizyta w naszym domu. Mieszkaliśmy
jeszcze wtedy z rodzicami mojego męża. Jak poznałam doktora to oprócz tego, że
był pracowitym, profesjonalnym człowiekiem, to jeszcze miał poczucie humoru.
Bardzo pięknie się z nim rozmawiało, na każdy temat. Może nie tyle ja
rozmawiałam, bo jako młoda mama byłam zajęta dzieckiem, natomiast ojciec mojego
męża uwielbiał towarzystwo pana doktora i długie rozmowy z nim. Jeśli to było
możliwe siadał z nim i pijał herbatę, kawę i rozmawiali. Wiem, że pan doktor Urbański lubił grać w
karty. Miał swoje towarzystwo, z którym grywał. Moja rodzina, rodzina mojego męża
to również brydżyści, tak więc często też o tym rozmawiali.
Wspominała
Pani, że mieszkała Pani w Gębicach, gdzie część dzieciństwa spędził Karol
Urbański.
Urodziłam się w Gębicach,
w domu, który stoi po dziś dzień. Słyszałam od mojej mamy i od rodziny mojej
mamy, że jako dziecko Karol, czyli Lolek, jak go nazywano, ze swoim bratem
Andrzejem, na którego mówiono Dudek, i ze swoim ojcem, przychodzili często do
moich dziadków, którzy wtedy mieli tam gospodarstwo, po mleko. Mama opowiadała,
że jak Karol i Dudek wpadali na podwórze to robiło się wesoło. Biegli na
przykład do kurnika, wybierali jajka, przynosili je do kuchni, rzucali na stół
i biegli dalej. Uważano ich za wesołych chłopców. Jajka się nieraz porozbijały,
ale to nie było ważne. W każdym razie te wizyty były zawsze z ojcem i w tym
celu właśnie przychodzili. Poprosiłam moją kuzynkę, żeby poszła do szkoły, w
której ojciec pana Karola był kierownikiem i zorientowała się, czy są jakieś
zapiski gdzie Urbańscy mieszkali w tych latach w Gębicach. Mam wujka, który w
tej chwili mieszka w Gdańsku. Ma 83 lata i chodził do szkoły średniej z bratem
doktora Karola, Andrzejem. Chodzili do liceum do Trzemeszna. Był nawet
świadkiem na ślubie Andrzeja Urbańskiego.
Czy
Pani dzieci pamiętają doktora Urbańskiego?
Tak, starsze dzieci pamiętają
go bardzo dobrze. Mój trzeci syn, a mam ich czterech, pamięta jak pan doktor
kiedyś przyjechał z wizytą, a on wyjął kapcie i mu je podsunął. Ja oczywiście
się oburzyłam, bo po pierwsze nie jestem osobą, która każe zakładać kapcie, jak
ktoś przyjdzie z wizytą, a po drugie pan doktor był w pracy i nie miał czasu na
zakładanie kapci. Do Pawełka, który wtedy miał 3 latka powiedział: ,,Dziecko,
jak ja bym miał wszędzie zdejmować buty to bym nie objechał wszystkich
pacjentów do rana”. Wtedy spojrzałam na buty pana doktora i zauważyłam, że on
nosił buty jakie już mało kto wtedy nosił: sznurowane trzewiki, które się
nosiło do szewca i trzeba je było co jakiś czas podbijać. Pomyślałam wtedy: „jakby
Ci było trudno byPamiętam taką bluzę w kratkę, dzisiaj pewnie ktoś by ją nazwał
polarem. To było coś takiego charakterystycznego, co pan doktor miał na sobie
zawsze jak był z wizytą. Jeśli dobrze pamiętam to było w kolorze zielonym, albo
w zieloną kratę.
Moi teściowie, którzy go
dobrze znali, uważali go za człowieka szalenie uczciwego i pracowitego.
Pamięta
Pani, jak dowiedziała się Pani o jego śmierci?
To była dla wszystkich
tragedia. Człowiek, który leczył, który pomagał, odszedł tak szybko. Byliśmy u
niego w szpitalu w Poznaniu na onkologii. Pamiętam ten dzień. To było w lutym.
Bardzo był już zmieniony, ale jeszcze starał się być w dobrym humorze. Chciał
doczekać, aż jego wnuczka przystąpi do I Komunii. Pamiętam doskonale tę wizytę,
bo byłam zrozpaczona jak go zobaczyłam, było widać, że jest bardzo źle, że
prawdopodobnie z tego nie wyjdzie. Zmarł w kwietniu, nie doczekał
przyjęcia.
Pamiętam moment, kiedy
dowiedzieliśmy się o jego śmierci. Pan doktor Urbański był tutaj w Złotnikach
dla wielu ludzi bliską osobą, dla nas również. Pamiętam, że miałam wtedy gości.
Zrobiło nam się bardzo przykro, ale liczyliśmy się z tym. Umarł w momencie, kiedy moje najmłodsze
niepełnosprawne dziecko było jeszcze maleńkie i bardzo dużo korzystałam z jego
pomocy, jego rad, jego podpowiedzi, wskazań do jakiego lekarza mamy się udać, w
jaki sposób zajmować się dzieckiem. Myślę, że już nie spotkam takiego lekarza,
który w ten sposób traktował swoich pacjentów, których tak znał, bo on chyba
tutaj wszystkich znał. Z tego tytułu, że bywał w domu u pacjentów. Z tego
tytułu, że interesował się nie tylko chorobą, ale i ich życiem. Myślę, że w
naszej gminie były dwie osoby, które darzyliśmy szczególnym szacunkiem: właśnie
doktor Urbański i ksiądz Prałat. Sądzę, że wiele osób podzieli moje zdanie.
Co
było dla niego ważne?
Na pewno stawiał na
wykształcenie, ale myślę, że przede wszystkim poświęcał się swojej pracy i poza
tą pracą nie miał już na nic czasu. Z pewnością ważna była dla niego rodzina.
Prowadził skromne życie i skromności uczył swoje dzieci. Mieszkał w małym
mieszkaniu, w bloku, dopiero później się przeprowadził do własnego domu. Pod
tym względem nie był wymagający. Przede wszystkim praca, praca i jeszcze raz
praca. Tacy podobno byli jego rodzice, i taki on był.
Czy bywając u Państwa na wizytach opowiadał o
swojej rodzinie, dzieciach?
Tak, opowiadał o dzieciach, o tym jak szły do szkoły, jak je kończyły.
Mam zawiadomienie o ślubie córki, które nam przesłał. Także wiem kiedy ślubowała,
jak się nazywa, gdzie teraz mieszka. Opowiadał, że mąż jej córki jest też
lekarzem, że będą mieszkać w Zielonej Górze. Był dumny ze swoich dzieci, a to
cieszy każdego rodzica i on też chętnie o tym rozmawiał. Myślę, że Małgosia była
jego oczkiem w głowie, córeczka tatusia. Był dumny, że idzie na medycynę. Z tego co wiem to syn skończył prawo, a
Małgosia skończyła medycynę i jest pediatrą diabetologiem i ma do czynienia
przede wszystkim z dziećmi chorymi na cukrzycę.
Jak Pani myśli: wolał szpital czy wizyty
domowe?
Myślę, że szpital to było to, co najbardziej go pochłaniało. On miał tutaj
mamę i tak dużo pracował w Złotnikach ze względu na nią, bo bardzo ją kochał i
bardzo dbał o nią. Żył jej życiem, zbadał, doradził, przywiózł zakupy, coś
pomógł. W moim odczuciu pracował tutaj przede wszystkim chyba dlatego, że tu
była mama. Ale szpital pochłaniał go najbardziej i szkoda, że nie doczekał czasów,
kiedy jest inaczej w szpitalach, że jest ładnie, że są teraz bardziej otwarte
na wizyty rodziców, bo wtedy nie było mowy, żeby rodzice siedzieli przy
dzieciach. Teraz jest inaczej, współpraca z lekarzami też jest inna. Wiem jedno:
pielęgniarki, które znałam mówiły, że jest bardzo wymagający wobec nich. Bardzo
był wobec nich uczciwy, był zawsze fair, ale wymagał. Dziewczyny musiały stać
na posterunku niemalże na baczność, ale to wiem tylko ze słyszenia. Nie znam
osoby, która by w jakiś sposób wypowiedziała się negatywnie o panu doktorze,
nie znam takiej osoby, także możecie być dumni z tego, że ta szkoła nosi jego
imię. Człowieka, który między nami niedawno chodził. To się wydaje takie
nierzeczywiste w dzisiejszych czasach prawda, że mógł sobie ciężką pracą, tylko
i wyłącznie ciężką pracą, no i może takim usposobieniem wspaniałym, bo był
człowiekiem z poczuciem humoru. Zdarzało się bardzo często, że jakiś świetny
kawał powiedział podczas wizyty, także był takim bardzo normalnym człowiekiem,
bo by się może wydawało, że jak zapracowany jest to już nie ma kontaktu z
rzeczywistością, ale nie był bardzo normalnym człowiekiem, i kochającym.
Miał jakiś charakterystyczny gest, zachowanie,
sposób mówienia?
Miał bardzo charakterystyczny uśmiech. Był bardzo przystojnym
człowiekiem zwłaszcza jak był młody. Zawsze nosił charakterystyczne okulary.
Miał charakterystyczny uśmiech, ale trudno mi powiedzieć jaki, ja przynajmniej
tego nie potrafię. Jak podkreśliłam, jego ubiór zawsze bardzo skromny. Nie
przywiązywał wagi do ubioru. Te trzewiki, kurteczka czy bluza w kratkę mi się
kojarzy. I oczywiście zawsze ciężka torba, wypchana dokumentami i jakimiś
innymi rzeczami.
A na wizyty domowe jeździł w kitlu?
Nie przypominam sobie, żeby prywatna wizyta w domu była w kitlu,
absolutnie nie. Jak tylko miał czas to chętnie po zbadaniu dzieci siadał i
rozmawiał, bo mój teść bardzo szanował pana doktora i bardzo chętnie z nim rozmawiał,
tak więc te wizyty były przyjemne i sympatyczne. Bardzo byliśmy zżyci i takiej osoby
zawsze brakuje, gdy odejdzie, zwłaszcza, gdy jest jeszcze w takim wieku, że nie
jest to czas na odejście. Trudno wprawdzie powiedzieć, kiedy ten czas nadchodzi,
ale daleko mu było do starości. Do końca był przecież w pracy.
Miała Pani kontakt z żoną Pana Doktora?
Sporadycznie miałam kontakt. Była kiedyś u moich teściów. W aptece
nieraz u niej bywałam, bo ona jest farmaceutką z wykształcenia i pracowała w
aptece w Inowrocławiu. Często tam byłam w aptece, ale to były raczej rzadkie
kontakty. Spotkałam ją kiedyś ostatnio na ulicy w Inowrocławiu i rozmawiałyśmy.
Uważam, że nie zmieniła się wiele. Jestem bardzo często na grobie pana doktora
Urbańskiego, ponieważ na tym samym cmentarzu leżą moi rodzice. Zwłaszcza jak
idziemy z najmłodszym synem, który jeździ na wózku, to często mu tłumaczę (bo
on nie pamięta pana doktora), że „to jest ten lekarz, który do końca Cię
prowadził”. Ciągle mamy go w pamięci i myślę, że tak zostanie.
Myśli Pani, że żonie doktora było żal, że
jest tak zaangażowany w pracę?
Uważam, że na pewno nieraz przykro jej było, czy miała żal, ale to było
takie małżeństwo, które uważało że praca jest nade wszystko. Myślę, że wychodząc
za mąż za niego, wiedziała, że nie będzie lekko, bo po prostu był takim
człowiekiem.
Kim według Pani był Karol Urbański?
Na pewno był wspaniałym człowiekiem, dobrym człowiekiem, który poświęcał
się swojej pracy, który dbał jednocześnie o rodzinę i był z niej dumny bardzo.
Bardzo był dumny ze swoich dzieci, który uczył ich skromności, pracowitości, stawiał
na wykształcenie, ale był przede wszystkim dobrym człowiekiem i wspaniałym
lekarzem, bo można dużo mówić, ale dla mnie to słowo „dobry człowiek” jest bardzo
ważne.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.
Wywiad prowadzili: Eliza, Basia, Kasia, Sylwia, Klaudia, Weronika, Julka i Michał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz