Drugą część poprowadzili Wiktoria i Michał, a pod względem merytorycznym przygotowała nas do niej Pani Wioletta Kunicka. Była to seria doświadczeń dotyczących zdrowia. Przy pomocy odkurzacza pokazaliśmy, jakie substancje smoliste zawarte są w papierosie. Uczestnicy mogli powąchać, jak 'pachnie' zapalony tytoń. Bartek pokazał ćwiczenia pomagające w odreagowanie stresu. Monika i Sylwia zrobiły 'pastę renifera", Eliza i Klaudia próbowały przygotować wigilijny barszcz, a Marcysia próbowała strzelać żelkowymi misiami.
"Historia z Syrenką w tle" to projekt realizowany przez Stowarzyszenie "Równe Szanse" ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach programu Równać Szanse 2016. Jest on skierowany do 22 gimnazjalistów zamieszkujących gminę Złotniki Kujawskie. Autorkami projektu są Panie Magdalena Pikora i Alina Puc, a koordynatorem przedsięwzięcia-Pani Krystyna Michalak.
27 grudnia 2016
Lawenda na Kongresie Miłośników Nauk Ścisłych
Drugą część poprowadzili Wiktoria i Michał, a pod względem merytorycznym przygotowała nas do niej Pani Wioletta Kunicka. Była to seria doświadczeń dotyczących zdrowia. Przy pomocy odkurzacza pokazaliśmy, jakie substancje smoliste zawarte są w papierosie. Uczestnicy mogli powąchać, jak 'pachnie' zapalony tytoń. Bartek pokazał ćwiczenia pomagające w odreagowanie stresu. Monika i Sylwia zrobiły 'pastę renifera", Eliza i Klaudia próbowały przygotować wigilijny barszcz, a Marcysia próbowała strzelać żelkowymi misiami.
18 grudnia 2016
Ogłoszenie
Stowarzyszenie „Równe Szanse’’
oraz młodzież Gimnazjum im. Karola Urbańskiego z projektu
„Historia z Syrenką w tle”
zapraszają na
XV Kongres Miłośników Nauk Ścisłych
Chcesz się
dowiedzieć czegoś ciekawego o zdrowym stylu życia
czy o współczesnym ziołolecznictwie,
zobaczyć pokaz doświadczeń związanych z żywnością
czy o współczesnym ziołolecznictwie,
zobaczyć pokaz doświadczeń związanych z żywnością
albo
prześledzić
proces otrzymywania olejku eterycznego z
lawendy
w procesie destylacji
( W RAMACH AKADEMII ZDROWIA)?
( W RAMACH AKADEMII ZDROWIA)?
Zapraszamy 22 grudnia 2016 roku w godzinach 8.15 – 9.30
do Sali widowiskowo- sportowej Gimnazjum im. Karola Urbańskiego.
Prezentację
ziołolecznictwa zademonstruje
mgr inż. Karolina Grontkowska
Pokaz doświadczeń przygotowuje młodzież z projektu pod kierunkiem mgr Wioletty Kunickiej
mgr inż. Karolina Grontkowska
Pokaz doświadczeń przygotowuje młodzież z projektu pod kierunkiem mgr Wioletty Kunickiej
Karol - kolega ze szkoły (wspomnienia Pana Jana)
Grudzień to bardzo pracowity czas dla dokumentalistów. Dzień po wywiadach w Inowrocławiu naszym gościem był Pan Jan Ignacyk z miejscowości Kłopot. Razem z Karolem chodził do gimnazjum i liceum im. Kasprowicza, był jego kolegą z równoległej klasy.
Pan Jan Ignacyk z dokumentalistkami (fot. Michał Lisiecki) |
Mieszkali również razem w bursie. Dowiedzieliśmy się o nocnych rozmowach toczonych w wąskim gronie, o tym, co było najważniejsze dla kilkunastoletniego Karola, o niezwykłej umiejętności szybkiego czytania, której Pan Jan bardzo mu zazdrościł. Po maturze drogi obu Panów spotkały się ponownie w Poznaniu. Karol, który miał problem ze znalezieniem noclegu, przez kilka miesięcy pomieszkiwał w pokoju akademickim Pana Jana.
- Jak Pan poznał Pana Urbańskiego?
Spotkaliśmy się w Liceum im. J.
Kasprowicza w Inowrocławiu, ale mieszkaliśmy w bursie ziemi kujawskiej, która
była przy ulicy Dworcowej w Inowrocławiu. Kiedyś ten budynek uległ spaleniu,
nie było pieniędzy na remont więc go sprzedano i znalazł tam siedzibę bank.
-Chodziliście do jednej klasy?
Nie, Karol chodził do klasy
matematycznej, a ja do humanistycznej. Były wtedy tylko 2 klasy licealne.
-Maturę zdawaliście Panowie w tym samym roku.
W tym samym dniu.
-Jakim kolegą był Karol?
To był bardzo miły chłopak,
życzliwy, dosyć operatywny. Miał chyba dużo kolegów życzliwych sobie, bo i sam
taki był.
Potrafił zjednywać sobie ludzi?
Potrafił. Aczkolwiek miał
stosunkowo nieliczne grono bardzo bliskich kolegów. Między innymi brata jednego
z profesorów, który to profesor był wychowawcą w naszej bursie.
-Jakim był uczniem?
Nie byliśmy w jednej klasie, ale
jeśli chodzi o zdolności myślę, że to był jeden z lepszych uczniów w klasie
matematycznej. Nie zapomnę jego zdolności szybkiego czytania. Ja lubiłem
przeczytać, a czasami jeszcze wrócić i powtórzyć. On natomiast pożerał książki.
Można powiedzieć, że prawie je kartkował. Zazdrościłem mu tego, bo ja musiałem
ileś czasu poświęcić na książkę, a on przekartkował książkę i wiedział, co
przeczytał, bo nieraz go sprawdzałem.
- Miał umiejętność szybkiego czytania.
Wielką umiejętność szybkiego
czytania. Myślę, że nie było drugiego w bursie, który by mu w tym dorównał.
- Mieszkaliście w jednym pokoju?
Sypialnię mieliśmy wspólną, bo
nie było tam pokoi tylko sale. Nie była to szkoła, ale tak było to urządzone,
że w jednej sali uczyło się do 20 chłopców, bo była to męska bursa. Ci starsi
licealiści, bo byli tam uczniowie od pierwszej klasy gimnazjum, poprzez 4 lata
liceum, mieli trochę więcej swobody. Wieczorem nie mieliśmy ograniczeń, że
musimy iść spać o 22.00 jak pozostali. Bardzo często siedzieliśmy i po północy.
Kolegów w drugiej klasie licealnej było trzech, a w pierwszej licealnej było
nas 6. Jednak uczyliśmy się w jednej izbie. Mieliśmy więcej swobody. Zdarzało
się, że nawet po północy prowadziliśmy bardzo żywe dyskusje z profesorem
Zandeckim. Uczył francuskiego, ale znał też dobrze inne języki.
- O czym tak żywo dyskutowaliście do północy?
Dyskusje były różne. To był taki
czas, że nie bardzo można było sobie pozwolić na wiele. Nikt nie wiedział z kim
rozmawia, a wygląd zewnętrzny wielu rzeczy nie ujawniał. Nawet zachowanie.
Powiedziałbym, że to był taki czas, kiedy ludzie umieli dochowywać tajemnic. To
były raczej takie swobodne rozmowy na tematy szkoły. Były i inne tematy, ale to
już w bliskim gronie. Z Karolem nie mieliśmy tajemnic. Po prostu jakoś tak się
poznaliśmy, do tego jestem krajanem jego rodziców. Nie wiem czy wiecie, że
ojciec Karola pochodził z Wojnicza za Brzeskiem, koło Tarnowa. A ja jestem z
okolic Bochni. Wojnicz był kawałek dalej w stronę Tarnowa. Byłem w domu
rodzinnym Franciszka Urbańskiego, żyła jeszcze siostra ojca Karola – ale to na
życzenie Karola jechałem w tę stronę i wstąpiłem do niej.
- Co lubił Karol Urbański?
Trudne pytanie. Lubił swobodną
rozmowę, lubił żartować. Nawet z profesorem Zandeckim, którego dużo młodszy
brat był kolegą Karola. W pewnym sensie to dawało mu większych możliwości
żartowania, ale bez przekraczania granic przyzwoitości. Poza tym chyba lubił
przygotowywać się solidnie do lekcji, dbał o to. Dużo czytał, bo czytał szybko,
nie sprawiało mu to trudności.
-Co czytał?
To była raczej klasyka. Ale
zdarzały się i inne.
-Miał jakieś zainteresowania oprócz nauki?
Prawdę mówiąc wtedy nie było
wiele czasu na zainteresowania. Sport nie interesował go wcale, nie zajmował
się tym. Aczkolwiek było lodowisko w pobliżu, przy szkole mechanicznej i myśmy
tez z niego korzystali. Nie mieliśmy jednak łyżew, tylko ślizgaliśmy się na
podeszwach butów. Chętnie włączał się do rozmowy. Jeżeli taka była, to lubił
się włączyć. I lubił rozmawiać z innymi.
-Jakie wydarzenie związane z Panem Karolem najbardziej utkwiło Panu w
pamięci?
To było prawie 70 lat temu.
Trudno powiedzieć.
- Czy Urbański czuł się patriotą?
Chyba tak. Pochodzenie jego ojca
– Małopolska, nikomu nie ubliżając i żadnej dzielnicy, była mocno nafaszerowana
patriotyzmem. W zaborze austriackim było najswobodniej, ten patriotyzm był
większy niż gdzie indziej. Stamtąd pochodził ojciec Karola. To nie jest
obojętne. Myślę, że Urbańscy pochodzili z dość zamożnej rodziny, nie bogatej,
ale jak na ówczesne warunki dość zamożnej. Karol czuł się Polakiem.
-Dlaczego Pan tak uważa?
Książki, które czytał dużo o tym
mówiły. To był Sienkiewicz, Prus, Żeromski…
- Co było ważne dla Karola jako gimnazjalisty, licealisty?
Nauka przede wszystkim. Wiedział,
dlaczego jest w liceum, po co tam przyszedł. Dbał, by być przygotowanym do lekcji.
Myślę, że miał szerszy pogląd niż przeciętny licealista w tym czasie.
- Co to znaczy, że miał szerszy pogląd?
Wynikało to z różnych dyskusji,
które toczyliśmy nawet po północy. Raz sobie pozwoliłem, gdy profesor Zdanecki
był z nami. Rozmawialiśmy o rozbiorach Polski. Niestety, wszyscy staraliśmy się
zachować umiar. Wiedzieliśmy jaka jest sytuacja i wzajemnie do siebie nie
mieliśmy stuprocentowego zaufania. Była ostrożność. W pewnym momencie
powiedziałem do profesora, że Szewczenko to był Polak. „Janek, co Ty mówisz?”
Ja na to: „Przecież on urodził się i mieszkał na terenach, które kiedyś
należały do Polski. A że zdarzyły się rozbiory to ani jego, ani nasza wina”.
Oczywiście oprzytomniałem szybko. Przecież wtedy mówienie do profesora takich
rzeczy znaczyło, że on musiałby się z tego mocno tłumaczyć, gdyby ktoś kogoś
poinformował. „Jak Ty wychowujesz tych młodych ludzi, skoro oni takie rzeczy
mówią?” Przeczekaliśmy, przeszło to wszystko. Karol później w pokoju sypialnym
powiedział: „Za daleko zaszedłeś”. Przede wszystkim ze względu na profesora.
Wcześniejsi licealiści byli bardziej umiarkowani. Mieli swoje zdanie, umieli je
wypowiedzieć, ale byli umiarkowani. To było również kształtowanie nas. Przecież
myśmy się na nich w pewnym sensie wzorowali.
- Zdaliście Panowie maturę i co było dalej?
Ja też znalazłem się w Poznaniu,
na Uniwersytecie Poznańskim, na Wydziale Rolnym. W Poznaniu zajęcia mieliśmy
nierzadko do godziny 6 rano do 20.00. Na spotkania nie było czasu. Chodziłem do
stołówki akademickiej, Karol też tam przychodził, ale rzadko się tam
widywaliśmy. Nieraz spotykaliśmy się w drodze z Poznania do domu. Za to często
się spotykaliśmy na drugim roku studiów. Dostałem mieszkanie po raz drugi w tym
samym domu akademickim i kiedyś spotykam Karola na obiedzie. Pytam go gdzie
mieszka, a on na to, że nie ma mieszkania. Na pytanie, gdzie śpi odpowiedział,
ze gdzie popadnie i że dwie noce przespał na dworcu. Kazałem mu przyjść do
mnie. Wtedy spotykaliśmy się niemal codziennie wieczorem. Spaliśmy na jednym
łóżku, nie było szerokie, ale mieściliśmy się. W pewnym momencie było nas
trzech w pokoju oprócz Karola. Któryś z kolegów był niezadowolony z jego
obecności. Dlaczego – nie wiem, bo on przychodził ok. 21.00. Któryś musiał
powiedzieć portierowi, żeby Karola nie wpuszczać. No i któregoś dnia portier mu
powiedział, że nie ma wstępu do akademika. No i Karol przespał noc na dworcu.
Spotkaliśmy się na drugi dzień i gdy zapytałem; „Gdzie będziesz spał?”, on
odparł „Nie wiem”. Powiedziałem mu, że są rusztowania i po nich może wejść na
pierwsze piętro, otworzę mu okno i wejdzie. I tak chodził przez 3 miesiące. Po
rusztowaniach, bo portier nie chciał go wpuścić. Moi koledzy już więcej nigdzie
tego nie zgłaszali.
- Po studiach utrzymywaliście kontakty?
Nie bardzo, bo ja dostałem nakaz
pracy w Wielkopolsce, a Karol przyszedł do Inowrocławia. Więc nie mieliśmy
możliwości i raczej nie spotykaliśmy się. Dopiero jak po 10 latach wróciłem to
odnowiliśmy kontakt.
- Jakie to były spotkania?
Spotykaliśmy się u mnie na
działce. Miałem kupione 2h ziemi koło Inowrocławia, ok. 400 metrów od granic
miasta. Zacząłem tam powoli budować dom. Karol czasem przychodził, bo ja do
ciemnego wieczora tam pracowałem, nierzadko przy świetle księżyca. Później, gdy
dom już stał, a ja się ożeniłem Karol był pierwszym lekarzem naszego syna. Był
częstym gościem u nas.
- Jaki był jako lekarz?
Bardzo staranny. Był wymagający,
ale bardzo staranny. Pracował w szpitalu i pracował w Złotnikach Kujawskich.
Jak wracał ze Złotnik, ok. 22.00 wstępował na herbatę. To była najczęstsza
okazja do spotkań. Mówił, że później jeszcze musi wstąpić do szpitala.
Zdejmował buty i skarpetki, żeby go nie słyszeli, jak szedł. I tak było.
Przychodził i sprawdzał, czy wykonane są podane przez niego zalecenia. Był
wymagający, ale nie tylko wobec kogoś, ale też wobec siebie. Jak nieraz
jechałem do znajomych i mówiłem, ze znałem Urbańskiego to słyszałem: „On leczył
nasze dzieci”… Słyszałem od nich same pochwały. Tak więc musiał być dobrym
lekarzem. Ja nie wiedziałem co to znaczy, żeby syn długo chorował. Często byłem
daleko poza domem. Wstępował czasami w drodze do szpitala. Była herbata,
rozmowa. Mówił: „Leszek, gardło pokaż”, bo syn był podatny na przeziębienia.
Ale opieka była zapewniona.
- Kim był Karol Urbański według Pana?
Dla mnie zawsze koleżeński,
życzliwy, uśmiechnięty. Myślę, że tak był przyjmowany również przez wielu
innych.
- Jakim był kierowcą?
Nie jeździłem z nim, ale był
czas, kiedy mi opowiadał, że drzew na drodze Złotniki-Inowrocław trochę jest
przez niego okaleczonych. Kiedyś było tak, że musiał zostawić samochód tam,
gdzie był wypadek i autostopem przyjechał do domu. Było to chyba w okolicy
Jaksic. Któreś drzewo stanęło mu wtedy na drodze i dalej jechać nie mógł.
Poszukał tam jakiegoś mechanika i dojeżdżał autobusami. Remont samochodu nie
trwał długo, bo Urbański był w okolicy znany.
- W 2001 roku gimnazjum w Złotnikach nadano imię Karola Urbańskiego. Czy
to dobra kandydatura?
Trudno było o lepszą. Urodził się
w Inowrocławiu. Tutaj spędził dużo czasu. Tutaj jego pracowali. Na pewno wielu
mieszkańców do dziś dnia to wychowankowie jego rodziców. Był tutaj kierownikiem
ośrodka zdrowia. Miał dobrą opinię nie tylko w gminie Złotniki, ale często tez
dojeżdżał w kierunku Barcina i Łabiszyna.
Dziękujemy bardzo za rozmowę.
Wywiad przeprowadzili: Julia, Eliza, Basia, Michał.
16 grudnia 2016
Karol we wspomnieniach przyjaciół
Państwo Wiśniewscy (z lewej) w gronie przyjaciół (arch. rodzinne) |
Państwo Wiśniewscy i Karol Urbański w polskich górach |
Pan Eugeniusz Wiśniewski
-
Skąd Pan znał Karola Urbańskiego?
Poznaliśmy się w
Gniewkowie. Z uwagi na to, że urodziła się nam córka, potrzebowaliśmy kontaktu
z lekarzem. Był tam lekarz domowy, a doktor Urbański przyjeżdżał do Gniewkowa
na wspomaganie, bo nie było pełnej obsady w przychodni. W ten sposób poznaliśmy
się i zaprzyjaźniliśmy z doktorem Urbańskim.
-
Pan Urbański też poznał swoją żonę w Gniewkowie w aptece?
W Gniewkowie, po
szkole średniej jego żona dostała tam nakaz pracy i pracowała tam 4 lata. Gdy
staż się skończył, wróciła do Łodzi i podjęła studia na uniwersytecie. W
Gniewkowie się poznała się z Urbańskim. Jak była w Łodzi kontakt między nimi
był sporadyczny. W wakacje Wiesia była też czasem u nas, wtedy kontakt był
bliższy. W pewnym momencie moja żona zmotywowała Karola, żeby pojechał do
Łodzi, dał jej ładne kwiaty i oświadczył się. Tak zrobił, tak się wszystko
zaczęło. Na ich weselu byłem, żona nie mogła, bo się źle czuła.
-
Kiedy zaczęła się przyjaźń między wami?
Około 1956 roku.
- Jak wyglądały wasze spotkania i kontakty?
Spotykaliśmy się w
soboty, chodziliśmy do parku w Gniewkowie i przychodziło się też na takie
wzajemne towarzyskie spotkania.
-
Najpierw znaliście się z panią Wiesią, dopiero później Karola?
Poznaliśmy ich
niemalże w tym samym czasie. Przychodził do nas ze względu na dzieci. W
międzyczasie polepszały się nasze relacje. Najpierw oficjalne, później takie
towarzyskie. I stworzyliśmy taką szwedzką rodzinę: Grabowscy, Wiśniewscy i Woszkowie,
z którymi byliśmy już od samego początku, bo Pan Woszek ze mną kończył studia i
byliśmy z nimi zaprzyjaźnieni, a później dołączyli Urbańscy, następnie Różalscy
– czwarta para. Gdy się zaprzyjaźniliśmy systematycznie chodziliśmy na zabawy,
w całym gronie.
-
Jakie sytuacje towarzyskie związane z Karolem Urbańskim najbardziej panu
utkwiły w pamięci?
Bawiliśmy się
ładnie, braliśmy czasem udział w konkursie tańca, gdzie nieraz zdobywaliśmy
nagrody, tort.
-
,,My”, czyli kto? Pan z żoną?
Nie,
niekoniecznie. Mieszane towarzystwo było. Kto akurat był moją partnerką, z tą
osobą zdobywałem nagrodę. Karol też z żoną tańczył, ona akurat bardzo dobrze
tańczyła, on też nieźle, to zawsze jakieś wyróżnienie było. W karnawale
przynajmniej 3 zabawy zaliczaliśmy.
-
Pani Grabowska opowiadała nam też, że Państwo bawiliście się o wiele więcej aniżeli
jej dzieci bawią się obecnie.
Dzisiejsza
młodzież nie ma kontaktów towarzyskich. W tamtych czasach nawet telewizji nie
było i towarzystwo się częściej spotykało, więcej dyskutowało. Było też więcej
zabaw, na które się chodziło, na przykład zabawy nauczycieli, prawników, czy
też lekarzy. Także sporo tych zabaw żeśmy zaliczali. 3,4 albo nawet 5.
-
Zawsze w tym samym składzie?
Niektórzy czasem
nie mogli. Więc czasem 3 lub 4 pary lub wszyscy razem.
-
Jakim przyjacielem był Karol?
Nie było żadnych
konfliktów, zawsze byliśmy na ,,braterskiej stopie”.
-
Powiedział Pan, że leczył Pana dzieci. Jakim był lekarzem pediatrą?
Dobrym, oddanym.
Niejednokrotnie córkę wyciągnął z poważnych stanów.
-
A jak się odnosił do małych pacjentów?
Dobrze, z oddaniem.
Mówili na niego ,,wujek”.
-
Jakie jeszcze ma Pan wspomnienia związane z Karolem Urbańskim?
Same przyjemne
wspomnienia. Sporo jeździliśmy razem na wczasy. Dużo spędzaliśmy ze sobą czasu,
aż do ostatniej chwili. Tak jak rodzina, a nawet lepiej.
-
Dokąd jeździliście razem?
Szklarska Poręba, Przyjezierze,
Zakopane. Pamiętam, że chcieliśmy wejść na Giewont, ale wybraliśmy niewłaściwą
trasę, bo ta którą szliśmy była zamknięta. Okazało się, że tam jest pół metra
pustej przestrzeni, a w dół 50 metrów przepaści. I było pytanie, czy uda nam
się przejść na drugą stronę, czy nie. Tym bardziej, że żona była po operacji,
ale jakoś udało nam się przejść. Ale na Giewont już żeśmy nie poszli, tylko
boczną drogą zeszliśmy do schroniska po drugiej stronie, a Urbańscy poszli na
Giewont.
-
Proszę powiedzieć, gdzie zastała Pana informacja o śmierci Karola Urbańskiego?
Żona jeździła do kliniki
Poznania. Tam się spotkała z Karolem i był on załamany. Później wrócił do
Inowrocławia, ale wtedy był już bardzo schorowany. W ostatnim dniu, kiedy
skonał, jeszcze go odwiedziłem, bo moja żona była w szpitalu z powodu problemów
zdrowotnych i powiedziała mi, żebym poszedł do Karola zobaczyć się z nim. Kiedy
poszedłem do nich, Karol był w stanie agonii, ale poznał mnie jeszcze.
-
Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich nosi imię Karola Urbańskiego. Czy według Pana
to dobry patron dla szkoły?
Na pewno tak. Dla
szkoły jako patron, ale też dla Złotnik. Był oddanym lekarzem.
Pani Halina Wiśniewska
-Skąd
Pani zna Karola Urbańskiego?
Znam go, ponieważ
przyjechał do Gniewkowa. W tym czasie jeden z naszych lekarzy był chory, inny
musiał wyjechać, jeszcze inny miał za dużo pracy. Karol przyjechał jakby na
zastępstwo. Byłam chora, przyszedł do mnie i powiedział że powinnam poleżeć
parę dni. Często przychodził, rozmawiał. W międzyczasie poznaliśmy Wiesię. Tak
się to zaczęło.
-
Jakim był lekarzem?
Bardzo miłym. Dla
dzieci miał wyjątkowo dobre podejście. Potrafił z nimi rozmawiać. Zdobywał ich
zaufanie.
-
Był bardzo zapracowanym człowiekiem?
Myślę że był
przepracowany, ale często przychodził i zazwyczaj siadał w fotelu, mówił, że
chciałby się czegoś napić. Zrobiłam wtedy kawę. On sobie porozmawiał z młodszą
córką. Długo nie trwało i zasnął. Kawa go trochę obudziła, zawsze jeszcze
trochę porozmawiał, a mieszkali niedaleko nas, więc mąż czasami go odprowadził
do domu.
-
Jakim był przyjacielem?
Dobrym, bardzo
dobrym. Jak tylko miałam z dziećmi jakieś kłopoty to mówił, że zaraz przyjdzie.
Przychodził. Jak nie mógł to prosił swojego kolegę, też lekarza.
Pani Lucyna Janaszkiewicz
- Czy może nam się Pani
przedstawić?
Nazywam się Lucyna Janaszkiewicz. Jestem córką Eugeniusza i Haliny
Wiśniewskich. Poznałam Karola Urbańskiego od samego początku mojego życia, a
właściwie on mnie. Gdy byłam noworodkiem zauważył, że coś nie tak było z moją
klatką piersiową i okazało się, że brakowało mi witaminy D3 i dzięki
niemu lekarze od razu zadziałali i podali mi odpowiednią dawkę tej witaminy,
tym samym uchronił mnie od większej krzywicy.
- Rozumiem. Proszę
powiedzieć, jakie wspomnienia ma Pani z doktorem Karolem Urbańskim?
Mam dużo z nim wspomnień. W młodości znałam też jego dzieci. Później jako
nastolatka, chodziłam do liceum ogólnokształcącego i prosił mnie, abym przypilnowała
Wojtka, gdy akurat nikogo w domu nie było. Był na każde zawołanie, na wszelkie
potrzeby, wezwania. Na przykład, gdy po sylwestrze podczas zimy stulecia dostałam
zapalenia nerwu barkowego. Wujek przyszedł, dał zastrzyk przeciwbólowy i przepisał
leki. Zadziałało. Bywały różne przypadki w mojej rodzinie i on zawsze był. Zarówno
do mnie, jak i do moich dzieci. Do mojego syna potrafił przyjść 3 razy wciągu
doby, dzięki czemu obyło się bez punkcji i bez pobytu w szpitalu. Także miał na
pulsie wszystkich, potrafił wszystko ogarnąć. Pamiętam te wszystkie imieniny,
jakie się odbywały u moich rodziców. Nieraz przychodził spóźniony, z dyżuru
albo wizyty, ale gdy przyszedł, zawsze miał taki dobry humor. Często rzucał
kilkoma kawałami, przy czym miał gromki uśmiech. Wszyscy się głośno śmiali, po
czym siadał, coś zjadł, a bardzo lubił sernik mojej mamy. Zazwyczaj potem zapadał
w drzemkę, regenerował się. Budził go telefon, po którym trzeba było jechać do
Złotnik, bo coś się stało, jakieś dziecko zachorowało i wtedy odstawiał
wszystko, wstawał od stołu, pakował się i jechał.
- Wiemy, że jeździł
Syrenką. Jakim był kierowcą?
Kierowcą za dobrym nie był. Bardzo irytował się przy kierownicy. Był super
lekarzem, ale kierowcą nie do końca.
Leczył Panią i Pani
dzieci. Jakim był lekarzem? Jaki miał stosunek do pacjentów?
-
Dzieci go kochały. Miał takie do nich podejście, że one mu ufały. Rozmawiały z
nim, opowiadały, nie bały się go. Umiał co niektóre też rozbawić. Po prostu
miał w sobie ,,to coś” w stosunku do dzieci, i w ogóle do pacjentów, że się
pacjent dobrze przy nim czuł. Był czuły dla dzieci.
A jak rozmawiał z
rodzicami tych dzieci? Jak tłumaczył - akademicko, zawile?
-
Nie, tłumaczył ,,po ludzku”. Wszystko to, co przekazywał było logiczne i łatwe
do zapamiętania.
- Z jednej strony:
zapracowany, bez przerwy pod telefonem. A z drugiej: znajdował też czas na
imieniny, spotkania, bale, wyjazdy. Jak to możliwe?
Przypuszczam, że nieraz to by się położył i wyspał, ale też lubił towarzystwo.
Człowiek dobrze zorganizowany potrafi znaleźć czas na wszystko.
- Jakie były jego
największe zalety?
Nigdy nie zawiódł. Zawsze można było na niego liczyć, na jego pomoc. Poza tym
był człowiekiem dobrym, miłym, sympatycznym, przy którym się chce być. To był
ktoś, kto dobrą energię wokół siebie tworzy.
- A miał jakieś wady?
Irytował się przy kierownicy – to zapamiętam. A o reszcie wad ciocia Wiesia
może powiedzieć.
- Wiemy, że bywał gwałtowny.
Takiego go właśnie widziałam za kierownicą.
- Co według Pani było
dla niego najważniejsze?
Chyba jego pacjenci. I rodzina oczywiście.
- Wiem, że córka
poszła w ślady ojca, a syn został prawnikiem. Był dumny z dzieci?
No był.
- Mówił o tym?
Nie przypominam sobie takiej rozmowy, w której padłyby takie słowa, ale jak o
nich mówił, to było widać, że był dumny. Nie potrzeba było słów. On jaśniał
wtedy.
- Jakie wydarzenie z nim związane najbardziej utkwiło Pani
w pamięci?
Pamiętam, że zawsze miał humor i na każdą okazję znalazł jakiś kawał. To było
takie charakterystyczne dla niego. Pamiętam taką opowieść, jak z rodzicami byli
w górach. Nie wiem, co się wtedy mamie stało, ale nie mieli wody, żeby popić, a
potrzebny był środek przeciwbólowy. Wujek miał jakieś ampułki w zastrzyku. Ale nie
było czym popić. Dał mamie tę ampułkę do buzi i mieli winogrona, więc mamę zapychali nimi. Poskutkowało.
-
Wspomniała Pani, że z Urbańskim
jeździliście w góry.
Tak, mam nawet zdjęcia, jak szliśmy na Zakręcie Śmierci za rękę.
- Nasze gimnazjum
nosi imię Karola Urbańskiego. Jakby to Pani skomentowała?
Uważam, że bardzo słusznie, że tak jest. Całym sercem i duszą był oddany
Złotnikom, swojej matce, pacjentom. Zostawił tam część życia. Nie zdziwiło mnie
to.
- Czy uważa Pani, że to
godny wzór do naśladowania dla młodzieży?
Oczywiście, że tak. Dlatego, że nie myślał tylko o sobie, myślał także o
innych. Był człowiekiem, który się wykształcił, potrafił znaleźć czas na
rozrywkę i czas na pracę. I cechowało go oddanie dla tych, którzy tego
potrzebowali.
- Lubił zwierzęta?
Nie wiem. Zwierząt nie mieli, bo nie było takiej możliwości, ze względu na
pracę i cioci i jego. Nie było kiedy się zająć zwierzakiem.
- Co lubił Karol
Urbański?
Lubił dobre jedzenie. Ciocia miała dobrą kuchnię, moja mama też bardzo dobrze
gotowała. Zawsze mu wszystko smakowało. Nie wybrzydzał nigdy.
- A gdyby miała Pani
podsumować, tak od siebie, kim był Karol Urbański?
Dobrym człowiekiem, i przyjacielem.
Dziękujemy za rozmowę.
10 grudnia 2016
Doktor Urbański we wspomnieniach sąsiada- wywiad z Panem Mikołajczakiem
Nazywam się Edmund Mikołajczak.
Jestem emerytowanym nauczycielem Liceum im. Jana Kasprowicza, tegoż samego, do
którego Karol Urbański uczęszczał i w którym zdał maturę. Zdał maturę w 1950
roku, a ja w tym samym roku się urodziłem, czyli jestem 18 lat młodszy.
- Jak Pan poznał Karola Urbańskiego?
Poznałem go z racji
zamieszkiwania w tym samym bloku, na osiedlu, które powstawało po II wojnie
światowej. Nasz blok stojący przy ul. Broniewskiego 5 ma 4 wejścia zwane
klatkami i myśmy mieszkali w tej samej klatce od 1963 roku czyli to było 53
lata temu. Państwo Urbańscy zamieszkali na 3. Piętrze, a moja rodzina na
parterze. Niemal codziennie się widywaliśmy na klatce schodowej. To, co
wspominam to takie spotkania przy okazji.
- Jakim był sąsiadem?
To piękne pytanie. Był sąsiadem,
którego nigdy nie było w domu. Był bardzo zapracowany. Jak rano wyjeżdżał
samochodem do Złotnik, do szpitala, czy do chorego to najczęściej wracał do
domu o 21.00, 22.00. Dzień w dzień. Mieszkaliśmy na parterze więc zawsze
przechodził koło naszego mieszkania. Myśmy słyszeli, jak przyjeżdżał
samochodem. Wtedy samochód był rzadkością, a syrenka jest dość
charakterystycznym samochodem, potem był wartburg. Słyszeliśmy „O, pan doktor
przyjeżdża.” Zawsze była taka późna godzina. Często spotykałem go na klatce
schodowej i zawsze zatrzymał się. Mimo że był człowiekiem bardzo zapracowanym
to nigdy nie przeszedł obojętnie obok sąsiada. Ja byłem od niego młodszy, byłem
dorastającym licealistą, on uznanym lekarzem. Potem zacząłem pracować jako
nauczyciel historii i zawsze mieliśmy wspólne tematy. Pan doktor nie narzucał
swoich tematów wiedząc, że tematy medyczne są dla mnie obce. Był tak delikatny,
że wchodził w moja sferę zainteresowań wypytując o historię, historię miasta.
Jedna sfera zainteresowań szczególnie nas połączyła i często na ten temat
dyskutowaliśmy. Były to grzyby. Pan doktor nie miał czasu co prawda w tygodniu,
ale w niedziele w sezonie na grzyby znajdował czas. Przeważnie po obiedzie, bo
ranek był dla kościoła, dla rodziny, a wczesna porą poobiednią, około 14.00,
jechał do lasu, zwykle do Nowej Wsi, tam skręcał w prawo. Miał swoje miejsca.
Świetnie się znał na grzybach. Jeśli ktoś zbiera grzyby to wie, że niedziela po
południu to nie jest dobry czas, bo to koniec weekendu, wszystko wyzbierane.
Nie, nie. Pan doktor mówił „Ja znajdę. Mam swoje miejsca, nikt wszystkiego nie
wyzbiera”. Przyjeżdżał z tymi grzybami zawsze uradowany. Znał się na grzybach
świetnie, a że ja też lubię grzyby często na te tematy rozmawialiśmy. Pamiętam
do dziś, jaki był uradowany, bo znalazł rzadki okaz grzyba o nazwie piaskowiec
kasztanowaty. Ja też znalazłem tego grzyba dwa razy w życiu. To był nasz
wspólny temat do rozmów.
- Czy Pan doktor lubił żartować?
Też, ale w sposób bardzo
umiarkowany. To nigdy nie były dowcipy dosadne, tylko bardzo delikatne. To był
człowiek kulturalny w każdym calu. Także w tym, co mówi i jak mówi, żeby nikogo
nie urazić. Prawdziwym fanem doktora Urbańskiego była moja mama. Dla niej był
to wręcz wzór człowieka. Trzeba powiedzieć, że jak mama wychowywała swoje
dzieci czyli mnie i moich braci, potem wnuki – to często korzystała z pomocy
doktora Urbańskiego. Nie było to zbyt wygodne dla mojej mamy, bo pan doktor
nigdy nie chciał żadnego wynagrodzenia. A jak ktoś nigdy nie chce wynagrodzenia,
to potem jest niezręcznie prosić o kolejna przysługę. A zawsze ktoś zachorował,
a najbliżej był doktor Urbański. Ale on uspokajał. Mówił: „Ja jestem w każdej
chwili do dyspozycji. Jak mnie nie ma to będę wieczorem.” I to najczęściej była
22.00. Przychodził, będąc zmęczonym, i znajdywał zawsze czas, żeby
bezinteresownie pomóc i to tak od serca, bo naprawdę przykładał się do tego, co
robił. Czasami przyjeżdżali do nas nasi kuzyni, ktoś się rozchorował, a pan
doktor zawsze był do dyspozycji. Moja mama zastanawiała się, co tu zrobić. W
żaden sposób, nawet na siłę, nie można mu było wcisnąć banknotu. Jestem
naocznym świadkiem tych scen. Wtedy moja mama wpadła na pomysł. Haftowała
obrazy, a było to dość pracochłonne zajęcie. Zwykle to były kwiaty. On
podziwiał te dzieła, doceniał tę pracę. Kiedyś będąc u nas zachwycał się tymi
obrazami. Mama postanowiła za całe lata jego pomocy taki obraz mu wręczyć.
Haftowało się ten obraz około miesiąca. I postawiła w niezręcznej sytuacji pana
doktora. który mówił: „W życiu tego nie przyjmę, przecież wiem, ile pani
pracuje nad tym”. Ale ponieważ moja mama się uparła, przyjął obraz. I ta jedna
pamiątka od nas u niego została.
Pan doktor lubił również poruszać
tematy bieżące, na przykład jak coś się działo – to komentowaliśmy to. Doktor
Urbański komentując nawet najmniej ciekawe rzeczy, jakie się wtedy działy w
społeczeństwie, w polityce, zawsze robił to z umiarem. To był człowiek, który w
żadnym systemie jaki by nie był, nawet dzisiaj, kiedy Polacy są skłóceni – to
miał taki charakter, że nikt nie mógł mu złego słowa powiedzieć. On miał swoje
zdanie. To był żarliwy katolik, człowiek z zasadami, ale szanował wszystkich i
tak rozmawiał, żeby ten, kto ma inne poglądy nie poczuł się urażony. Taki był
doktor Urbański, takim go pamiętam.
- Jakie sytuacje związane z Urbańskim szczególnie Pan zapamiętał?
Opowiadał mi o swoich rodzinnych
stronach, o Gębicach, o rodzicach nauczycielach, dumny był z córki, która
poszła w jego ślady, z syna, który nie poszedł w ślady ojca, tylko został prawnikiem. Czasami rozmawialiśmy o służbie
zdrowia, ale nie za często. Żona pana Urbańskiego prowadziła aptekę u nas na osiedlu,
tak więc wszystko w ich rodzinie było ze sobą powiązane. Potem wyprowadzili się
z naszego bloku. W ich mieszkaniu zamieszkali krewni, chyba teściowie. Mimo że
się wyprowadzili to często tych krewnych odwiedzali i zawsze utrzymywali
kontakty z dawnymi sąsiadami i często można było spotkać doktora Urbańskiego z
małżonką w kościele św. Józefa.
Zawsze bardzo dobrze mówił o
swojej szkole. Znał wszystkich kolegów, były wtedy dwie klasy z tego rocznika,
który zdawał maturę w 1950 roku. Było tam wielu ludzi później bardzo znanych,
którzy zrobili karierę także ogólnopolską, z kardynałem Glempem na czele, ale
byli tam także ministrowie, prokurator generalny. Natomiast doktor Urbański z
jednej strony można powiedzieć był zwykłym lekarzem. Ale poprzez tę zwykłość
był jednocześnie niezwykły. Karierę można zrobić niekoniecznie na uniwersytecie
czy w szpitalu klinicznym, gdzie robi się karierę naukową i można zdobyć tytuły
naukowe. Pewnie gdyby Karol Urbański poszedł w tę stronę na pewno dałby sobie
świetnie radę i być może zostałby profesorem medycyny. Ale on wybrał
przychodnię w małej miejscowości, w Złotnikach Kujawskich i to dawało mu
całkowitą satysfakcję, on się w tym spełniał. To była jego kariera. Czy to jest
gorsza kariera od kariery gdzieś w Warszawie? Nie, tylko inna. On był dumny z
tego, że może pracować w Złotnikach. Kiedyś go zapytałem, czy nie chciałby
pracować na pełen etat w Inowrocławiu, powiedział: Nie. Został później
ordynatorem oddziału dziecięcego, nota bene świetnym ordynatorem. Był naprawdę
znakomitym lekarzem, mimo że nie miał wyższych tytułów naukowych. Miał II
stopień specjalizacji z pediatrii, ale był tak obeznany ze swoim fachem, że,
jestem przekonany, iż mógłby rozmawiać z każdym pediatrą z najwyższymi tytułami
w Polsce. Był przy tym bardzo skromny. Ta jego skromność kazała mu pracować w
środowisku wiejskim, a miał przecież
propozycje, żeby stamtąd odejść, ale to było jego posłannictwo. To był jeden z
tych lekarzy, którzy traktowali swój zawód jak misję, posłannictwo. Tym
imponował ludziom, był wielkim autorytetem z tego właśnie powodu.
- Czy pamięta Pan moment, kiedy dowiedział się Pan o śmierci Karola
Urbańskiego?
To może być puenta naszej
rozmowy. To było przeżycie dla wszystkich mieszkańców i sąsiadów. Pan doktor
był ciężko chory na raka, po operacji nastąpił nawrót choroby. Wszystkim
pomagał, a sobie nie mógł pomóc. Tyle mówił o zdrowiu innych, ale na temat
swojego własnego – był bardzo powściągliwy. Mimo ze mieszkaliśmy niedaleko nie
wiedzieliśmy, jaki jest stan doktora, bo on nie obnosił się z tym. Nie chciał
narzucać się ze swoimi kłopotami. Kiedy odszedł, pamiętam jego pogrzeb. Był to
pogrzeb, jakie rzadko się zdarzają. Tłumy ludzi. Leży na cmentarzu Zwiastowaniu
niedaleko mojej mamy. Ja już trochę żyję na tym świecie i moich bliskich i
znajomych, którzy odeszli, jest wielu i 1 listopada nie jestem w stanie iść i
każdemu zapalić lampkę. Ale w zwyczaju mojej rodziny i następnych pokoleń jest
to, że ta lampka znajdzie się także na grobie doktora Urbańskiego. Ale pod tym
względem nie jesteśmy wyjątkiem, bo na jego grobie 1 listopada jest mnóstwo
lampek, które świadczą o tym, jaka jest pamięć o nim, i że swoją ciężką
bezinteresowną pracą zasłużył sobie na taka pamięć. I świetnie się złożyło, że
gmina Złotniki Kujawskie potrafiła docenić doktora Urbańskiego i niech tak
będzie dalej.
- Podsumowując: Karol Urbański – sąsiad, człowiek szanowany i skory do
pomocy, towarzysz dyskusji o pasjach, ale też o bieżących wydarzeniach. O tym
jeszcze nikt nam nie powiedział. Mimo że pewnie niektóre sprawy widzieliście
inaczej to potrafiliście o tym rozmawiać...
- Gdyby w życiu politycznym byli
tacy ludzie, jak pan Urbański to uważam że inaczej wyglądałyby relacje. Wiele
dzisiejszych konfliktów jest na żądanie. Jeśli się chce kłócić, to można kłócić
się o wszystko, a jak się chce pogodzić, to szuka się zgody. A doktor Urbański
szukał tego, co łączy. I był człowiekiem wysokiej kultury. Nie wyobrażam sobie,
żeby doktor Urbański, gdyby go zaproszono gdzieś do Warszawy (chociaż on nigdy
nie prosił się przed kamery telewizyjne) to nawet gdyby rozmawiano z nim takim
językiem jak dzisiaj, napastliwym, to on by pozostał sobą i swoją kulturą dał
odpór swoim adwersarzom. Takich ludzi trzeba szanować, i takich ludzi zawsze
będzie potrzeba w Polsce.
Dziękujemy za rozmowę.
Wywiad przeprowadzili: Basia, Eliza, Michał, Damian
Transkrypcja: Magda
09 grudnia 2016
Doktor Karol we wspomnieniach rodziców małych pacjentek - Anna i Krzysztof Śledzińscy
Rozmowa z Panią Anną Śledzińską
Nazywam się Anna Śledzińska,
jestem nauczycielką
tej szkoły i mamą byłych pacjentek doktora Urbańskiego.
Leczył nasze dzieci przez 10 lat. Ten okres mam w pamięci i mogę dziś Wam o tym
opowiedzieć.
- Proszę opowiedzieć o swoich wspomnieniach związanych z doktorem
Urbańskim.
Wizyty doktora w naszym domu były
dość częste przez okres 10 lat, bo mieliśmy 2 córki. Przy pierwszej z nich te
wizyty nie były aż tak częste, jedynie przy infekcjach pan Urbański do nas
przybywał. Natomiast druga córka urodziła się z problemami zdrowotnymi i
wówczas te wizyty doktora były o wiele częstsze. To, co zapamiętałam to ogromny
spokój i ogromna kompetencja doktora. Mieliśmy wiele obaw co do stanu zdrowia
córki, bo urodziła się jako wcześniak i wystąpiły u niej różnego rodzaju problemy.
Zanim przyjechał pan doktor byłam bardzo zestresowana, a kiedy się pojawił,
spojrzał na dziecko i powiedział „Spokojnie. Wszystko się rozwinie, wszystko
dojrzeje i będzie dobrze”. I rzeczywiście tak się stało. Wielokrotnie
przybywał, bo czas, jaki potrzebowała na osiągnięcie pełni zdrowia wydłużał
się. Te wizyty były o różnych porach, przede wszystkim późną porą wieczorną.
Doktor przyjeżdżał z pracy ze Złotnik Kujawskich, po wizytach domowych. Bywało
tak, że przychodził do nas około godziny 22.00. Po zbadaniu dziecka mówił, że
nie wraca jeszcze do domu. Byliśmy tym bardzo zdziwieni. Doktor jeszcze jechał
do szpitala, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Mówił, że do domu dociera ok.
23.00, a nawet później. Słynna syrenka była dla nas bardzo znamienna. Mieszkaliśmy
na osiedlu Rąbin, które jeszcze nie wyglądało tak, jak w tej chwili. Było w
budowie, a nasz dom był ostatni z wybudowanych. Wypatrywaliśmy, czy doktor
jedzie, czy nie. Kiedy pojawiała się na horyzoncie charakterystyczna syrenka i
było słychać jej odgłos to wiedzieliśmy, że się zbliża. Poza tym jest chyba
tak, że każdy kierowca ma swój styl jazdy, nie wiem na czym to polega, ale
bezbłędnie rozpoznawaliśmy, że nadjeżdża doktor Urbański. Pan doktor chodził w
charakterystycznym czarnym berecie. To był element jego stroju. Więc kiedy
otwierały się drzwi i pojawiał się ten ciemny beret – byliśmy szczęśliwi, że
zaraz sytuacja zostanie opanowana i wszystko będzie dobrze. Po prostu będzie
dobrze. Samo spojrzenie na doktora Urbańskiego dawało ten wielki spokój, ze
będzie dobrze. Czy zaraz? Może nie, ale będzie dobrze. I to się nam po prostu
utrwaliło. Jego wizyty były bardzo sympatyczne, bo doktor lubił rozmawiać o
wszystkim, miał poczucie humoru, opowiadał bardzo fajne dowcipy, ale stosowne.
Był też wielkim fanem westernów. Bywało tak, że kiedy przychodził na wizytę
akurat był western w telewizji. Po zbadaniu pacjentki, kiedy ta już poszła
spać, bo była pora na to, doktor zasiadał z moim mężem, który też był i jest
fanem westernów i oglądali film. Dopiero po obejrzeniu filmu, po wypiciu
herbaty, po rozmowie doktor wychodził. Dla mnie to było zastanawiające, jak on
może funkcjonować. Wiem, że zawsze był wcześnie rano w szpitalu i wieczorem do
późna był u swoich pacjentów. Jednak dawał radę. Wizyty były bardzo
sympatyczne. To były naprawdę fajne chwile, które można było z doktorem
spędzić. I ten wielki ładunek emocjonalny, który dawał, dawał dobra nadzieję,
ze wszystko będzie dobrze. Zapamiętałam jego wielką otwartość na człowieka,
sympatia dla każdego człowieka, a dla dzieci szczególnie. Pamiętam, że kiedyś
musiałam przyjechać do szpitala na interpretację wyników badania, zobaczyłam,
jak strasznie był zmęczony. W sytuacjach, kiedy przychodził do naszych dzieci
widziałam to trochę inaczej. Wtedy akurat była walka o zdrowie czy nawet życie
jakiegoś dziecka – był więc wtedy zmęczony, spocony, nie do poznania. Wtedy
sobie uświadomiłam, jaka on ciężką pracę wykonywał i jaka wielka
odpowiedzialność na nim spoczywała. On to robił z takim zaangażowaniem…
- Jak Pani dowiedziała się o śmierci pana doktora?
Dużo wcześniej wiedziałam o jego
chorobie. Wcześniej miał wypadek samochodowy, w którym bardzo ucierpiał. Wtedy
kontakty były rzadsze. Akurat wtedy urodziła się druga córka i przyjechał do
nas jeszcze nie w pełni sprawny. Opowiadał wówczas o tym wypadku. Nie
roztkliwiał się nad tym zanadto, bo nie lubił tak o sobie mówić. Natomiast o
chorobie dowiedzieliśmy się wcześniej. Odczucia mieliśmy podobne, że to taki
paradoks. Że lekarz, taki lekarz, oddany, kochający ludzi w tym momencie staje
się bezsilny, bezbronny i nie może sam sobie pomóc. Nic nie można było zrobić,
oprócz tego, że trwać przy nim myśląc o nim.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmowa z Panem Krzysztofem Śledzińskim
Nazywam się Krzysztof Śledziński,
pracuję w tej szkole od 1972 roku, czyli już 45 rok. Jestem nauczycielem
historii i wicedyrektorem tej szkoły od 1994 roku.
- Jakim uczniem był Karol Urbański?
Nie pamiętam go jako ucznia, ale
świadectwo maturalne i dzienniki wskazują, że był bardzo dobrym uczniem.
Przyszedł do tej szkoły w 1945 roku, w 1950 - zdał maturę. Recenzje jego
egzaminu maturalnego są wyśmienite wręcz, tak więc był bardzo dobrym uczniem. Z
klasy matematycznej poszedł na medycynę. Była klasa humanistyczna, do której
chodził Józef Glemp, z którym doktor Urbański się przyjaźnił, oraz klasa
matematyczno-fizyczna, z której Karol Urbański startował na medycynę i był
wspaniałym lekarzem pediatra, który kochał dzieci.
- Czy słyszał Pan opowieści pacjentów na temat pana Urbańskiego?
Doktor już za życia był legendą.
Kochał dzieci. Bardzo często przyjeżdżał do moich dzieci, kiedy były małe.
Czasami o późnej porze, o 11.00 wieczorem słyszymy syrenkę: „Doktor Karol
jedzie”. Przychodził, dokonywał swoich obowiązków lekarskich, chwilę odpoczął i
mówił, że się spieszy, ponieważ jeszcze musi zobaczyć, co w szpitalu. Pędził do
szpitala sprawdzić, jak jego mali pacjenci się czują, jak pielęgniarki się nimi
opiekują. To była godzina 23.00-24.00, a on jeszcze do szpitala szedł. Lekarz z
pasją.
- Jakie ma Pan szczególne wspomnienia związane z doktorem?
Był humanistą. Lekarzem, ale
humanistą. Bardzo dobrze znał literaturę, fascynowała go kultura antyczna. Moja
żona jest filologiem klasycznym i w domu w biblioteczce był słownik języka
greckiego. Brał go do ręki i mówił, że uczył się kiedyś greki. Humanistyka była
mu bardzo bliska. Lekarz musi być człowiekiem przede wszystkim, wtedy jest się
lekarzem z powołania, kochającym ludzi.
- Żona wspominała, że mieliście Panowie wspólną pasję.
Tak, westerny. Przychodził,
siadał na kanapie i oglądaliśmy western razem. Bardzo często przy filmie się
zdrzemnął, kimnął, obudził się i mówił: „Nie mam czasu, musze pędzić do
szpitala”. Takie były zdarzenia.
- Miał jakiś ulubiony western?
„Siedmiu wspaniałych” i „Rio
Bravo”. To były jego westerny. Pamiętam oglądaliśmy razem nawet.
- Nie wiemy, czy Karol Urbański lubił zwierzęta. Czy oglądając westerny
wspominał coś na ten temat? Może lubił konie?
„Siedmiu wspaniałych” to przede
wszystkim sceny z udziałem koni, sceny batalistyczne. On z wielkim
zafascynowaniem oglądał te sceny. Na pewno kochał zwierzęta. Nie wiem, czy w
domu miał jakieś zwierzęta, ale po zamiłowaniu do westernów można wnioskować,
że kochał zwierzęta.
- Nikt do tej pory nie opowiadał nam o spotkaniach absolwentów w tych
murach. Pan Dyrektor spotykał tu Karola Urbańskiego czy prymasa Glempa jako
absolwentów. Jak wyglądały te imprezy
okolicznościowe?
Karol Urbański był tym samym
rocznikiem, co Józef Glemp. Kiedy ten drugi został prymasem co roku przyjeżdżał
do Inowrocławia 18 grudnia, w dniu swoich urodzin i dniu swojego chrztu, a co 2
lata odwiedzał szkołę. Zawsze byli jego najbliżsi koledzy, a wśród nich był
doktor Urbański. Wiem, że się przyjaźnili i bardzo się szanowali jako koledzy z
ławy szkolnej. Odbywały się tez u prymasa na ul. Miodowej spotkania jego
przyjaciół z lat szkolnych, a doktor Urbański tez w nich uczestniczył. W
wielkiej przyjaźni byli. Doktor Kuczma, nieżyjący już znany adwokat
inowrocławski, ksiądz profesor Antoni Siemianowski z tego samego rocznika, z
tej samej klasy. Na pewno chętnie z Wami porozmawia.
- Jak Pan zareagował na wieść o śmierci Pana Doktora?
To był szok. Czułem z nim taką
więź osobistą z racji tego, że opiekował się moimi dziećmi niemal od urodzenia.
Dla mnie to była bliska więź, śmiało mogę powiedzieć, że to była relacja
przyjacielska. Odszedł przedwcześnie, to była wielka strata dla wszystkich, dla
całego środowiska, dla dzieci przede wszystkim, które kochał.
Dziękujemy bardzo za rozmowę.
Wywiady przeprowadzili: Basia, Eliza, Michał
Transkrypcja: Sylwia
Śladami Urbańskiego - Liceum im. Kasprowicza w Inowrocławiu
W
czwartek, 8 grudnia 2016r. wszyscy projektowicze wraz z opiekunami: Panią Aliną
Puc oraz Panią Krystyną Michalak pojechali do I LO im. Jana Kasprowicza w
Inowrocławiu. Zebraliśmy się przed pokojem dyrektora Krzysztofa Śledzińskiego.
Weszliśmy do środka i usiedliśmy przy ogromnym stole. Zobaczyliśmy pamiątki
związane z doktorem Urbańskim m.in. stary dziennik szkolny z ocenami. Chcieliśmy
przeprowadzić w związku z naszym projektem wywiady oraz zwiedzić szkołę.
Podzieliliśmy się na grupy: 3 osoby z grupy dokumentalistów oraz Pani Puc
zostały, aby przeprowadzić wywiad z Panią Anną Śledzińską oraz emerytowanym
nauczycielem historii Panem Edmundem Mikołajczakiem. W tym samym czasie
dyrektor Śledziński oprowadzał resztę projektowiczów po szkole. Zaprowadził nas
do muzeum szkolnego, w którym znajdują się pamiątki szkolne. Po zakończeniu
zwiedzania muzeum wpisaliśmy się do Księgi Gości i powędrowaliśmy z powrotem do
pokoju dyrektora. Następnie udaliśmy się na spacer na ulicę Poznańską. Znaleźliśmy
kamienicę, w której mieszkał Karol Urbański. W drodze powrotnej dołączyli do nas
dokumentaliści i wszyscy udaliśmy się do autokaru, którym pojechaliśmy do domu.
Szkoła nam się podobała, a wyjazd był udany.
Ania
04 grudnia 2016
Z wizytą w Inowrocławiu
Na kolejny
wywiad, który odbył się 30 listopada wybraliśmy się w takim samym składzie jak
poprzednio. Złożyliśmy wizytę państwu Grabowskim, przyjaciołom pana
Urbańskiego. Przy wejściu przywitał nas wielki, radosny pies, który towarzyszył
nam podczas całej wizyty. Następnie naszą uwagę zwróciła pokaźna kolekcja
kryształów.
W pierwszej
kolejności rozmawialiśmy z panem Ryszardem Grabowskim, lekarzem ginekologii.
Opowiedział on wiele ciekawych historii, w których główną rolę odgrywał pan
Karol. Później udzieliła nam wywiadu jego żona. Po pracy zostaliśmy
poczęstowani pysznym ciastem i herbatą. Spotkanie było niezwykle miłe, a nasi
gospodarze - uprzejmi. ( Basia)
Ryszard Grabowski, lekarz medycyny, specjalista chorób kobiecych,
przyjaciel Karola Urbańskiego
-Skąd Pan zna Urbańskiego?
Karola Urbańskiego znam ze szkoły
Kasprowicza. Później jako lekarz pracował w Złotnikach Kujawskich, a ja go
zastępowałem w czasie wakacji, żeby miał urlop. Pracowaliśmy też razem w
Inowrocławiu. On był ordynatorem na oddziale Niemowlęcym, a ja w tym czasie
pracowałem na ginekologii. Pamiętam jak trzymał w ryzach pielęgniarki. Patrzył
przez szybę na nie i jak widział, że śpią to przychodził na oddział i
przywoływał do porządku. Nie byliśmy w tej samej klasie. Byliśmy w tym samym
wieku, ale ja byłem rok opóźniony przez okupację. Zdawałem maturę w 1950 roku,
Urbański w 1949. W jego klasie był Józef Glemp – kulomiot, rzucał dyskiem,
oszczepem, grał w siatkówkę. Bardzo wysportowany mężczyzna, reprezentował
szkołę w rzucie kulę. Chodził z nim też Pruszewicz, rektor Akademii Medycznej w
Poznaniu, Roman Furche, który został kierownikiem Wydziału Zdrowia w Mogilnie,
Antoni Siemianowski – profesor filozofii, ksiądz, obecnie mieszkający w
Gnieźnie.
- Jakim był uczniem?
Chyba dobrym. Sportu nie
uprawiał, tylko się uczył, bo jego tata był kierownikiem szkoły i bardzo
konkretnym człowiekiem. Nie było możliwości, żeby się nie uczył. Musze
powiedzieć, że Karol był człowiekiem. To podstawowe zagadnienie – był
człowiekiem. Opowiadał, że jechał ze Złotnik do Inowrocławia. Lał deszcz, na
skręcie do Tuczna zobaczył, że jakiś człowiek stoi na przystanku autobusowym.
Zatrzymał się i zapytał; „Dokąd Pan jedzie?”. „Do Inowrocławia”. „To ja
zabiorę, bo też jadę do Inowrocławia”. Okazało się, że to profesor Swoboda z
gimnazjum Kasprowicza, który został zwolniony ze szkoły za to, że prowadził
księdza w Boże Ciało. Był księgowym w spółdzielni koło Złotnik.
- Jakim był kolegą?
Bardzo dobrym. To trzeba mu
oddać. Normalny człowiek, konkretny. Miałem z nim taki układ, że jak miał
trudny przypadek to zawsze do mnie kierował, a łatwiejszych do szefa, żeby mieć
względy.
Tego nie wiem, ale sportowcem na
pewno nie był.
- Jak się odnosił do pacjentów?
Bardzo dobrze. Dzieci go lubiły.
Czasami pacjenci opowiadali, że zasypiał na wizytach.
- Pamięta Pan jakieś wyjątkowe sytuacje związane z Urbańskim? Zabawne,
może tragiczne?
Pamiętam, kiedyś jechałem
autobusem i Karol wszedł z jakąś kobietą. To była jego żona – elegancka, Bardzo
ładna kobieta. Przedstawił mi wtedy swoją żonę.
Pamiętam, że kiedyś jechał oddać
pieniądze, które pożyczył od kogoś w Złotnikach. Miał wypadek samochodowy, to
był sylwester. Trafił do szpitala i zadzwonił do mnie, żebym go zawiózł do
Złotnik. Była taka ślizgawica. Nie wiedziałem nic o pieniądzach. Pojechałem do
szpital i mówię do Karola, żeby został w szpitalu. On na to „Nie, muszę jechać,
muszę jechać.” Wypisał się na własną prośbę ze szpitala. Wziąłem jeszcze
Stanisława Różalskiego i pojechaliśmy do Złotnik. Tam u jakiegoś chłopa został
jego samochód po wypadku, gdzieś go wprowadzili. Karol zdenerwowany, bo
pieniądze były w tym samochodzie i bał się, że ktoś te pieniądze weźmie.
Znalazł te pieniądze i był zadowolony.
Pani Marianna Grabowska: Nas (Marysię Różalską i mnie) zawieźli do
nowego domu Wiesi i Karola i tam zostawili. Nic nie kazali mówić Wiesi i
pojechali. Godzina, dwie, trzy – ich nie ma. Pojechali z Karolem do Złotnik,
potem do domu i jak przyjechali było po północy. Wiesia zdenerwowana, my jej
nic nie powiedziałyśmy. Jak Karol przyszedł, usiadł przy stole, dostał gorącego
barszczu i wpadł pod stół. Koniec.
Pan Ryszard Grabowski: To był mój przyjaciel, a dla przyjaciela
robi się wszystko. Znalazł te pieniądze, jak wpadł do samochodu to wiedział,
gdzie szukać.
- Jakim był przyjacielem?
Był przede wszystkim człowiekiem.
To był bardzo porządny człowiek.
-Jaki miał charakter?
Był spokojny, nie dawał się
wyprowadzić z równowagi. Raz tylko pamiętam, jak się zdenerwował. Przyszedł na
spotkanie i się spóźnił i zaczęli go atakować: małżonka i ktoś jeszcze. Wtedy
się wkurzył. Prawdziwy lekarz pediatra. Byłem lekarzem w Ośrodku Zdrowia w
Jaksicach Pamiętam przyszli do mnie rodzice z dzieciakiem, któremu latały mu
jakieś robaki przed oczami. To było zatrucie atropiną. Roślina o ludowej nazwie
pindirinda, bieluń, inaczej datura stramonium. Pytam „Jadłeś?”, on nie
wiedział. Dzieciaki to lubią, bo owoc ma jak orzech, a w środku małe czarne
kuleczki. Najadł się tego i zatruł się. Skierowałem go do Karola na oddział.
Wspólnie się zastanawialiśmy, czy miałem rację. Miałem – w tych sprawach byłam
doświadczonym wiejskim lekarzem.
Pani Marianna Grabowska, żona Pana Ryszarda, przyjaciółka Karola Urbańskiego
- Jak poznała Pani Karola Urbańskiego?
- Poznałam go przez mojego małżonka. Spotkaliśmy się na imieninach.
Bliższe spotkania były też, bo Karol był lekarzem naszych dzieci. Kiedy
urodziła się nasza pierwsza córka, Ela, w 1968 to Karol nas odwiedzał, spotykał
się z nami na imieninach, balach dziecięcych. Spotkaliśmy się też, kiedy byłam
w ciąży z drugą córką, Basią, która jest lekarzem stomatologiem. Jest chrześniaczką
Karola. Urodziła się dokładnie tego samego dnia i miesiąca co moja pierwsza
córka, 3 lata później. Karol miał przyjść do nas z dziećmi, na kawę. A
mieszkaliśmy wtedy na rynku w domu z zegarem. Zadzwonił w dniu urodzin Eli, że
przychodzą na kawę. Mówię do niego: „Karol, Ryszarda nie ma, a ja właśnie schodzę
do taksówki i jadę do szpitala, bo rodzę.” On na to: „Nie schodź, poczekaj, ja
przyjeżdżam po Ciebie”. Pani, która u nas pracowała została ze starszą córką, a
Karol mnie zabrał do szpitala. Jak dojechaliśmy mówi: „Słuchaj, ja tu Cię pod
drzwiami szpitala zostawię, bo co by ludzie powiedzieli, jakbym tu z Tobą
wszedł na oddział!” I wtedy urodziła się Basia. Kiedy mój małżonek wrócił ze
szkolenia w Poznaniu, dziecko było już na świecie. I tak się zaczęły bliższe
kontakty. Został ojcem chrzestnym Basi, niestety nie doczekał jej ślubu.
- Jaki był z charakteru?
To był wspaniały człowiek, bardzo
dobry. Dzwoniłam do niego, że gardło boli, że wymiotuje. Dzieci bardzo go
lubiły, ale najmłodsza moja córka, Magda, która mieszka w Poznaniu i też jest
lekarzem, zawsze była pod stołem, jak Karol przychodził, albo uciekała na górę,
bo on najczęściej na anginę zapisywał zastrzyki. Ona strasznie się bała i
uciekała, bo wiedziała, co ją czeka. Dzisiaj są kapsułeczki, a dawniej były
zastrzyki w pupę albo w rękę więc Magda chowała się i siedziała cichutko jak
myszka. Był wspaniałym człowiekiem, pomagał wszystkim. Do północy czasami
chodził na wizyty, a o północy jeszcze szedł sprawdzić oddział i dopiero
później do domu. Był strasznie zapracowany, a mimo wszystko bardzo nam pomagał.
Pamiętam, gdy zachorował, gdyby może zadbał bardziej o swoje zdrowie… Pamiętam,
że mąż wtedy leżał w Poznaniu i Karol też. Wszyscy się śmiali, bo Karol leczył mojego
męża, pediatra – ginekologa, a mój mąż leczył Karola czyli ginekolog –
pediatrę. Nie zadbał o siebie po pierwszym pobycie w szpitalu… ale zlekceważył
to. Może nie skończyłoby się to tak, jak się skończyło.
- Można powiedzieć, że nie miał czasu dla siebie.
- tak. Nie miał czasu dla siebie.
Miał dla pacjentów, ale nie dla siebie. Moja córka poszła do pracy do Złotnik,
bo powiedziała, że Karol ją tam woła. I koniec, poszła do Złotnik do pracy.
- Dlaczego on do tych Złotnik jeździł?
Bo tam mieszkał. Tam zaczynał
swoją pracę. Czasami na imieninach opowiadał, że tam mieszkał, tam miał mamę,
którą odwiedzał i wszystkich tam znał. Kochał pracę tam.
- Co lubił Karol Urbański?
Bardzo lubił jeść. Alkoholu
raczej nie, bo jeździł samochodem, a miał syrenkę jedną, drugą, trzecią… Jeść
lubił bardzo. Jego syn, Wojtek, za nim bardzo lubi jeść. Kochał dobre jedzenie.
Lubił drób, kaczkę, kurczaka, zrazy mu smakowały.
- Co jeszcze lubił?
Lubił wyjeżdżać na łono przyrody.
Pamiętam, że byłam z Elą, córką, w
Przyjezierzu. I oni też tam byli. Zawsze się śmiał, że Ela leży pod gazetą, bo
nie lubiła ciepła. Wojtek natomiast lubił. Czasami jeździliśmy do lasu. Ale on
nie miał czasu. Jak miał wakacje to wyjeżdżał z Wiesią na południe Europy. Ale
on miał 2 tygodnie na wyjazdy. Lubił podróżować, ale nie miał czasu. Nawet nie
wiem, czy on miał jakieś hobby. Praca, praca, praca.
- Jak się Państwo spotykaliście towarzysko to opowiadał o pracy?
O pracy raczej mało. Był tak
zmęczony, że jak przychodził na spotkania towarzyskie w białej koszuli z
krótkim rękawem, tak go pamiętam, jak zjadał ciepłe dania to zasypiał. Myśmy
rozmawiali, a on odpoczywał. Później włączał się w rozmowę, ale najpierw
odpoczywał. Chodziliśmy na tańce, cały karnawał chodziliśmy na tańce. Były bale
prawnika, bale lekarza, sylwester, podkoziołek. Wymyślaliśmy kreacje,
zakładałyśmy długie suknie, buciki, eleganckie fryzury i chodziło się na balety.
- Był towarzyski?
Lubił towarzystwo. Mimo tego
zapracowania, był ordynatorem oddziału, miał Złotniki, cała masa pacjentów, ale
towarzystwo bardzo lubił. Lubił żartować. Kawałów nie opowiadał, nie trzymały
mu się. Był sympatyczny, miły, nie był złośliwy.
- Jakie wydarzenia, ciekawostki związane z Urbańskim utkwiły Pani w
pamięci? Może na spotkaniach towarzyskich.
Tancerzem nie był zbyt dobrym.
Pamiętam, że był jakiś bal, trochę alkoholu, jak to na balach. Jedna pani
chciała uwieść Karola. Miała taki czerwony szal, którym oplotła Karola. My
byliśmy trochę tym bulwersowani. Marysia pobiegła na pomoc, żeby go ściągnąć z
powrotem do nas, a on był bardzo skrępowany. Nie wiedział jak się zachować, nie
chciał zrobić tamtej pani przykrości, wszyscy się śmiali, żartowali z niego.
Druga sytuacja: zabawa w klubie
spółdzielni mieszkaniowej „Przydomek”. Poszliśmy na tę zabawę. Karol się
spóźnił, bo przyjmował pacjentów. Jak przyszedł, wszystkie drzwi zamknięte,
telefonów nie było, więc nie mógł zadzwonić. Jak dotarł – to musielibyście
widzieć, jaki był zły, że nikt na dole na niego nie czekał. Inna, podobna sytuacja:
wesele córki znajomego w Solankach. Spóźnił się, nie mógł się dostać, pukał.
Afera była na cztery fajerki.
Moi rodzice mieli duże
ogrodnictwo. Jak ojciec zmarł, doszłam do wniosku, że trzeba to zlikwidować, bo
mama starsza i nie ma kogoś, kto to poprowadzi. W związku z tym powiedziałam
Karolowi, który się akurat wtedy budował, że może coś będzie potrzebował. On przychodził
tam ze mną i potrzebował prawie wszystko. Nie wiem gdzie on to lokował na
swojej budowie, ale ciągle coś brał. I dobrze, bo szereg rzeczy znalazło właściciela,
nie wiem czy to było wykorzystane, czy nie, ale Karol lubił tam chodzić,
szperać. Narzędzia, śruby. Wszystko mu się przydawało. I do tej syreny wszystko
ładował.
- To mamy drugą twarz Karola Urbańskiego. Pan Ryszard mówił, że
Urbański był człowiekiem opanowanym, spokojnym, nie dało się go wyprowadzić z
równowagi. A teraz poznajemy jego inne oblicze.
Tak było. Zimno, nikt na niego
nie czeka, wszystko pozamykane. Co to za porządek?! Miał takie wybuchy.
- Jakim był kierowcą?
Oj, słabym. Więcej już nic nie
powiem na ten temat (śmiech). On w głowie miał dzieciaki, myślał o pacjentach.
Tyle miał wypadków!
- Kim był według Pani Karol Urbański?
Był wspaniałym człowiekiem. Uważam
że za szybko odszedł z tego świata, Ale nie dbał o swoje zdrowie. W moim
odczuciu wszyscy go kochali. Miał tylu przyjaciół. Najlepszym dowodem na to
jest jego grób w dzień Wszystkich Świętych, pełen świateł. Naprawdę go kochaliśmy.
Był wspaniałym człowiekiem, pomocnym, oddanym. O sobie nie myślał, o innych
myślał.
- Jak dowiedzieliście się o jego śmierci?
Najpierw byliśmy z wizytą u
niego. Był bardzo chory, widać było, że sytuacja jest bez wyjścia.
Wiedzieliśmy, że powoli odchodzi. Zawiadomili nas telefonicznie.
Dziękujemy za rozmowę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)