Nazywam się Edmund Mikołajczak.
Jestem emerytowanym nauczycielem Liceum im. Jana Kasprowicza, tegoż samego, do
którego Karol Urbański uczęszczał i w którym zdał maturę. Zdał maturę w 1950
roku, a ja w tym samym roku się urodziłem, czyli jestem 18 lat młodszy.
- Jak Pan poznał Karola Urbańskiego?
Poznałem go z racji
zamieszkiwania w tym samym bloku, na osiedlu, które powstawało po II wojnie
światowej. Nasz blok stojący przy ul. Broniewskiego 5 ma 4 wejścia zwane
klatkami i myśmy mieszkali w tej samej klatce od 1963 roku czyli to było 53
lata temu. Państwo Urbańscy zamieszkali na 3. Piętrze, a moja rodzina na
parterze. Niemal codziennie się widywaliśmy na klatce schodowej. To, co
wspominam to takie spotkania przy okazji.
- Jakim był sąsiadem?
To piękne pytanie. Był sąsiadem,
którego nigdy nie było w domu. Był bardzo zapracowany. Jak rano wyjeżdżał
samochodem do Złotnik, do szpitala, czy do chorego to najczęściej wracał do
domu o 21.00, 22.00. Dzień w dzień. Mieszkaliśmy na parterze więc zawsze
przechodził koło naszego mieszkania. Myśmy słyszeli, jak przyjeżdżał
samochodem. Wtedy samochód był rzadkością, a syrenka jest dość
charakterystycznym samochodem, potem był wartburg. Słyszeliśmy „O, pan doktor
przyjeżdża.” Zawsze była taka późna godzina. Często spotykałem go na klatce
schodowej i zawsze zatrzymał się. Mimo że był człowiekiem bardzo zapracowanym
to nigdy nie przeszedł obojętnie obok sąsiada. Ja byłem od niego młodszy, byłem
dorastającym licealistą, on uznanym lekarzem. Potem zacząłem pracować jako
nauczyciel historii i zawsze mieliśmy wspólne tematy. Pan doktor nie narzucał
swoich tematów wiedząc, że tematy medyczne są dla mnie obce. Był tak delikatny,
że wchodził w moja sferę zainteresowań wypytując o historię, historię miasta.
Jedna sfera zainteresowań szczególnie nas połączyła i często na ten temat
dyskutowaliśmy. Były to grzyby. Pan doktor nie miał czasu co prawda w tygodniu,
ale w niedziele w sezonie na grzyby znajdował czas. Przeważnie po obiedzie, bo
ranek był dla kościoła, dla rodziny, a wczesna porą poobiednią, około 14.00,
jechał do lasu, zwykle do Nowej Wsi, tam skręcał w prawo. Miał swoje miejsca.
Świetnie się znał na grzybach. Jeśli ktoś zbiera grzyby to wie, że niedziela po
południu to nie jest dobry czas, bo to koniec weekendu, wszystko wyzbierane.
Nie, nie. Pan doktor mówił „Ja znajdę. Mam swoje miejsca, nikt wszystkiego nie
wyzbiera”. Przyjeżdżał z tymi grzybami zawsze uradowany. Znał się na grzybach
świetnie, a że ja też lubię grzyby często na te tematy rozmawialiśmy. Pamiętam
do dziś, jaki był uradowany, bo znalazł rzadki okaz grzyba o nazwie piaskowiec
kasztanowaty. Ja też znalazłem tego grzyba dwa razy w życiu. To był nasz
wspólny temat do rozmów.
- Czy Pan doktor lubił żartować?
Też, ale w sposób bardzo
umiarkowany. To nigdy nie były dowcipy dosadne, tylko bardzo delikatne. To był
człowiek kulturalny w każdym calu. Także w tym, co mówi i jak mówi, żeby nikogo
nie urazić. Prawdziwym fanem doktora Urbańskiego była moja mama. Dla niej był
to wręcz wzór człowieka. Trzeba powiedzieć, że jak mama wychowywała swoje
dzieci czyli mnie i moich braci, potem wnuki – to często korzystała z pomocy
doktora Urbańskiego. Nie było to zbyt wygodne dla mojej mamy, bo pan doktor
nigdy nie chciał żadnego wynagrodzenia. A jak ktoś nigdy nie chce wynagrodzenia,
to potem jest niezręcznie prosić o kolejna przysługę. A zawsze ktoś zachorował,
a najbliżej był doktor Urbański. Ale on uspokajał. Mówił: „Ja jestem w każdej
chwili do dyspozycji. Jak mnie nie ma to będę wieczorem.” I to najczęściej była
22.00. Przychodził, będąc zmęczonym, i znajdywał zawsze czas, żeby
bezinteresownie pomóc i to tak od serca, bo naprawdę przykładał się do tego, co
robił. Czasami przyjeżdżali do nas nasi kuzyni, ktoś się rozchorował, a pan
doktor zawsze był do dyspozycji. Moja mama zastanawiała się, co tu zrobić. W
żaden sposób, nawet na siłę, nie można mu było wcisnąć banknotu. Jestem
naocznym świadkiem tych scen. Wtedy moja mama wpadła na pomysł. Haftowała
obrazy, a było to dość pracochłonne zajęcie. Zwykle to były kwiaty. On
podziwiał te dzieła, doceniał tę pracę. Kiedyś będąc u nas zachwycał się tymi
obrazami. Mama postanowiła za całe lata jego pomocy taki obraz mu wręczyć.
Haftowało się ten obraz około miesiąca. I postawiła w niezręcznej sytuacji pana
doktora. który mówił: „W życiu tego nie przyjmę, przecież wiem, ile pani
pracuje nad tym”. Ale ponieważ moja mama się uparła, przyjął obraz. I ta jedna
pamiątka od nas u niego została.
Pan doktor lubił również poruszać
tematy bieżące, na przykład jak coś się działo – to komentowaliśmy to. Doktor
Urbański komentując nawet najmniej ciekawe rzeczy, jakie się wtedy działy w
społeczeństwie, w polityce, zawsze robił to z umiarem. To był człowiek, który w
żadnym systemie jaki by nie był, nawet dzisiaj, kiedy Polacy są skłóceni – to
miał taki charakter, że nikt nie mógł mu złego słowa powiedzieć. On miał swoje
zdanie. To był żarliwy katolik, człowiek z zasadami, ale szanował wszystkich i
tak rozmawiał, żeby ten, kto ma inne poglądy nie poczuł się urażony. Taki był
doktor Urbański, takim go pamiętam.
- Jakie sytuacje związane z Urbańskim szczególnie Pan zapamiętał?
Opowiadał mi o swoich rodzinnych
stronach, o Gębicach, o rodzicach nauczycielach, dumny był z córki, która
poszła w jego ślady, z syna, który nie poszedł w ślady ojca, tylko został prawnikiem. Czasami rozmawialiśmy o służbie
zdrowia, ale nie za często. Żona pana Urbańskiego prowadziła aptekę u nas na osiedlu,
tak więc wszystko w ich rodzinie było ze sobą powiązane. Potem wyprowadzili się
z naszego bloku. W ich mieszkaniu zamieszkali krewni, chyba teściowie. Mimo że
się wyprowadzili to często tych krewnych odwiedzali i zawsze utrzymywali
kontakty z dawnymi sąsiadami i często można było spotkać doktora Urbańskiego z
małżonką w kościele św. Józefa.
Zawsze bardzo dobrze mówił o
swojej szkole. Znał wszystkich kolegów, były wtedy dwie klasy z tego rocznika,
który zdawał maturę w 1950 roku. Było tam wielu ludzi później bardzo znanych,
którzy zrobili karierę także ogólnopolską, z kardynałem Glempem na czele, ale
byli tam także ministrowie, prokurator generalny. Natomiast doktor Urbański z
jednej strony można powiedzieć był zwykłym lekarzem. Ale poprzez tę zwykłość
był jednocześnie niezwykły. Karierę można zrobić niekoniecznie na uniwersytecie
czy w szpitalu klinicznym, gdzie robi się karierę naukową i można zdobyć tytuły
naukowe. Pewnie gdyby Karol Urbański poszedł w tę stronę na pewno dałby sobie
świetnie radę i być może zostałby profesorem medycyny. Ale on wybrał
przychodnię w małej miejscowości, w Złotnikach Kujawskich i to dawało mu
całkowitą satysfakcję, on się w tym spełniał. To była jego kariera. Czy to jest
gorsza kariera od kariery gdzieś w Warszawie? Nie, tylko inna. On był dumny z
tego, że może pracować w Złotnikach. Kiedyś go zapytałem, czy nie chciałby
pracować na pełen etat w Inowrocławiu, powiedział: Nie. Został później
ordynatorem oddziału dziecięcego, nota bene świetnym ordynatorem. Był naprawdę
znakomitym lekarzem, mimo że nie miał wyższych tytułów naukowych. Miał II
stopień specjalizacji z pediatrii, ale był tak obeznany ze swoim fachem, że,
jestem przekonany, iż mógłby rozmawiać z każdym pediatrą z najwyższymi tytułami
w Polsce. Był przy tym bardzo skromny. Ta jego skromność kazała mu pracować w
środowisku wiejskim, a miał przecież
propozycje, żeby stamtąd odejść, ale to było jego posłannictwo. To był jeden z
tych lekarzy, którzy traktowali swój zawód jak misję, posłannictwo. Tym
imponował ludziom, był wielkim autorytetem z tego właśnie powodu.
- Czy pamięta Pan moment, kiedy dowiedział się Pan o śmierci Karola
Urbańskiego?
To może być puenta naszej
rozmowy. To było przeżycie dla wszystkich mieszkańców i sąsiadów. Pan doktor
był ciężko chory na raka, po operacji nastąpił nawrót choroby. Wszystkim
pomagał, a sobie nie mógł pomóc. Tyle mówił o zdrowiu innych, ale na temat
swojego własnego – był bardzo powściągliwy. Mimo ze mieszkaliśmy niedaleko nie
wiedzieliśmy, jaki jest stan doktora, bo on nie obnosił się z tym. Nie chciał
narzucać się ze swoimi kłopotami. Kiedy odszedł, pamiętam jego pogrzeb. Był to
pogrzeb, jakie rzadko się zdarzają. Tłumy ludzi. Leży na cmentarzu Zwiastowaniu
niedaleko mojej mamy. Ja już trochę żyję na tym świecie i moich bliskich i
znajomych, którzy odeszli, jest wielu i 1 listopada nie jestem w stanie iść i
każdemu zapalić lampkę. Ale w zwyczaju mojej rodziny i następnych pokoleń jest
to, że ta lampka znajdzie się także na grobie doktora Urbańskiego. Ale pod tym
względem nie jesteśmy wyjątkiem, bo na jego grobie 1 listopada jest mnóstwo
lampek, które świadczą o tym, jaka jest pamięć o nim, i że swoją ciężką
bezinteresowną pracą zasłużył sobie na taka pamięć. I świetnie się złożyło, że
gmina Złotniki Kujawskie potrafiła docenić doktora Urbańskiego i niech tak
będzie dalej.
- Podsumowując: Karol Urbański – sąsiad, człowiek szanowany i skory do
pomocy, towarzysz dyskusji o pasjach, ale też o bieżących wydarzeniach. O tym
jeszcze nikt nam nie powiedział. Mimo że pewnie niektóre sprawy widzieliście
inaczej to potrafiliście o tym rozmawiać...
- Gdyby w życiu politycznym byli
tacy ludzie, jak pan Urbański to uważam że inaczej wyglądałyby relacje. Wiele
dzisiejszych konfliktów jest na żądanie. Jeśli się chce kłócić, to można kłócić
się o wszystko, a jak się chce pogodzić, to szuka się zgody. A doktor Urbański
szukał tego, co łączy. I był człowiekiem wysokiej kultury. Nie wyobrażam sobie,
żeby doktor Urbański, gdyby go zaproszono gdzieś do Warszawy (chociaż on nigdy
nie prosił się przed kamery telewizyjne) to nawet gdyby rozmawiano z nim takim
językiem jak dzisiaj, napastliwym, to on by pozostał sobą i swoją kulturą dał
odpór swoim adwersarzom. Takich ludzi trzeba szanować, i takich ludzi zawsze
będzie potrzeba w Polsce.
Dziękujemy za rozmowę.
Wywiad przeprowadzili: Basia, Eliza, Michał, Damian
Transkrypcja: Magda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz