Rozmowa z Panią Anną Śledzińską
Nazywam się Anna Śledzińska,
jestem nauczycielką
tej szkoły i mamą byłych pacjentek doktora Urbańskiego.
Leczył nasze dzieci przez 10 lat. Ten okres mam w pamięci i mogę dziś Wam o tym
opowiedzieć.
- Proszę opowiedzieć o swoich wspomnieniach związanych z doktorem
Urbańskim.
Wizyty doktora w naszym domu były
dość częste przez okres 10 lat, bo mieliśmy 2 córki. Przy pierwszej z nich te
wizyty nie były aż tak częste, jedynie przy infekcjach pan Urbański do nas
przybywał. Natomiast druga córka urodziła się z problemami zdrowotnymi i
wówczas te wizyty doktora były o wiele częstsze. To, co zapamiętałam to ogromny
spokój i ogromna kompetencja doktora. Mieliśmy wiele obaw co do stanu zdrowia
córki, bo urodziła się jako wcześniak i wystąpiły u niej różnego rodzaju problemy.
Zanim przyjechał pan doktor byłam bardzo zestresowana, a kiedy się pojawił,
spojrzał na dziecko i powiedział „Spokojnie. Wszystko się rozwinie, wszystko
dojrzeje i będzie dobrze”. I rzeczywiście tak się stało. Wielokrotnie
przybywał, bo czas, jaki potrzebowała na osiągnięcie pełni zdrowia wydłużał
się. Te wizyty były o różnych porach, przede wszystkim późną porą wieczorną.
Doktor przyjeżdżał z pracy ze Złotnik Kujawskich, po wizytach domowych. Bywało
tak, że przychodził do nas około godziny 22.00. Po zbadaniu dziecka mówił, że
nie wraca jeszcze do domu. Byliśmy tym bardzo zdziwieni. Doktor jeszcze jechał
do szpitala, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Mówił, że do domu dociera ok.
23.00, a nawet później. Słynna syrenka była dla nas bardzo znamienna. Mieszkaliśmy
na osiedlu Rąbin, które jeszcze nie wyglądało tak, jak w tej chwili. Było w
budowie, a nasz dom był ostatni z wybudowanych. Wypatrywaliśmy, czy doktor
jedzie, czy nie. Kiedy pojawiała się na horyzoncie charakterystyczna syrenka i
było słychać jej odgłos to wiedzieliśmy, że się zbliża. Poza tym jest chyba
tak, że każdy kierowca ma swój styl jazdy, nie wiem na czym to polega, ale
bezbłędnie rozpoznawaliśmy, że nadjeżdża doktor Urbański. Pan doktor chodził w
charakterystycznym czarnym berecie. To był element jego stroju. Więc kiedy
otwierały się drzwi i pojawiał się ten ciemny beret – byliśmy szczęśliwi, że
zaraz sytuacja zostanie opanowana i wszystko będzie dobrze. Po prostu będzie
dobrze. Samo spojrzenie na doktora Urbańskiego dawało ten wielki spokój, ze
będzie dobrze. Czy zaraz? Może nie, ale będzie dobrze. I to się nam po prostu
utrwaliło. Jego wizyty były bardzo sympatyczne, bo doktor lubił rozmawiać o
wszystkim, miał poczucie humoru, opowiadał bardzo fajne dowcipy, ale stosowne.
Był też wielkim fanem westernów. Bywało tak, że kiedy przychodził na wizytę
akurat był western w telewizji. Po zbadaniu pacjentki, kiedy ta już poszła
spać, bo była pora na to, doktor zasiadał z moim mężem, który też był i jest
fanem westernów i oglądali film. Dopiero po obejrzeniu filmu, po wypiciu
herbaty, po rozmowie doktor wychodził. Dla mnie to było zastanawiające, jak on
może funkcjonować. Wiem, że zawsze był wcześnie rano w szpitalu i wieczorem do
późna był u swoich pacjentów. Jednak dawał radę. Wizyty były bardzo
sympatyczne. To były naprawdę fajne chwile, które można było z doktorem
spędzić. I ten wielki ładunek emocjonalny, który dawał, dawał dobra nadzieję,
ze wszystko będzie dobrze. Zapamiętałam jego wielką otwartość na człowieka,
sympatia dla każdego człowieka, a dla dzieci szczególnie. Pamiętam, że kiedyś
musiałam przyjechać do szpitala na interpretację wyników badania, zobaczyłam,
jak strasznie był zmęczony. W sytuacjach, kiedy przychodził do naszych dzieci
widziałam to trochę inaczej. Wtedy akurat była walka o zdrowie czy nawet życie
jakiegoś dziecka – był więc wtedy zmęczony, spocony, nie do poznania. Wtedy
sobie uświadomiłam, jaka on ciężką pracę wykonywał i jaka wielka
odpowiedzialność na nim spoczywała. On to robił z takim zaangażowaniem…
- Jak Pani dowiedziała się o śmierci pana doktora?
Dużo wcześniej wiedziałam o jego
chorobie. Wcześniej miał wypadek samochodowy, w którym bardzo ucierpiał. Wtedy
kontakty były rzadsze. Akurat wtedy urodziła się druga córka i przyjechał do
nas jeszcze nie w pełni sprawny. Opowiadał wówczas o tym wypadku. Nie
roztkliwiał się nad tym zanadto, bo nie lubił tak o sobie mówić. Natomiast o
chorobie dowiedzieliśmy się wcześniej. Odczucia mieliśmy podobne, że to taki
paradoks. Że lekarz, taki lekarz, oddany, kochający ludzi w tym momencie staje
się bezsilny, bezbronny i nie może sam sobie pomóc. Nic nie można było zrobić,
oprócz tego, że trwać przy nim myśląc o nim.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmowa z Panem Krzysztofem Śledzińskim
Nazywam się Krzysztof Śledziński,
pracuję w tej szkole od 1972 roku, czyli już 45 rok. Jestem nauczycielem
historii i wicedyrektorem tej szkoły od 1994 roku.
- Jakim uczniem był Karol Urbański?
Nie pamiętam go jako ucznia, ale
świadectwo maturalne i dzienniki wskazują, że był bardzo dobrym uczniem.
Przyszedł do tej szkoły w 1945 roku, w 1950 - zdał maturę. Recenzje jego
egzaminu maturalnego są wyśmienite wręcz, tak więc był bardzo dobrym uczniem. Z
klasy matematycznej poszedł na medycynę. Była klasa humanistyczna, do której
chodził Józef Glemp, z którym doktor Urbański się przyjaźnił, oraz klasa
matematyczno-fizyczna, z której Karol Urbański startował na medycynę i był
wspaniałym lekarzem pediatra, który kochał dzieci.
- Czy słyszał Pan opowieści pacjentów na temat pana Urbańskiego?
Doktor już za życia był legendą.
Kochał dzieci. Bardzo często przyjeżdżał do moich dzieci, kiedy były małe.
Czasami o późnej porze, o 11.00 wieczorem słyszymy syrenkę: „Doktor Karol
jedzie”. Przychodził, dokonywał swoich obowiązków lekarskich, chwilę odpoczął i
mówił, że się spieszy, ponieważ jeszcze musi zobaczyć, co w szpitalu. Pędził do
szpitala sprawdzić, jak jego mali pacjenci się czują, jak pielęgniarki się nimi
opiekują. To była godzina 23.00-24.00, a on jeszcze do szpitala szedł. Lekarz z
pasją.
- Jakie ma Pan szczególne wspomnienia związane z doktorem?
Był humanistą. Lekarzem, ale
humanistą. Bardzo dobrze znał literaturę, fascynowała go kultura antyczna. Moja
żona jest filologiem klasycznym i w domu w biblioteczce był słownik języka
greckiego. Brał go do ręki i mówił, że uczył się kiedyś greki. Humanistyka była
mu bardzo bliska. Lekarz musi być człowiekiem przede wszystkim, wtedy jest się
lekarzem z powołania, kochającym ludzi.
- Żona wspominała, że mieliście Panowie wspólną pasję.
Tak, westerny. Przychodził,
siadał na kanapie i oglądaliśmy western razem. Bardzo często przy filmie się
zdrzemnął, kimnął, obudził się i mówił: „Nie mam czasu, musze pędzić do
szpitala”. Takie były zdarzenia.
- Miał jakiś ulubiony western?
„Siedmiu wspaniałych” i „Rio
Bravo”. To były jego westerny. Pamiętam oglądaliśmy razem nawet.
- Nie wiemy, czy Karol Urbański lubił zwierzęta. Czy oglądając westerny
wspominał coś na ten temat? Może lubił konie?
„Siedmiu wspaniałych” to przede
wszystkim sceny z udziałem koni, sceny batalistyczne. On z wielkim
zafascynowaniem oglądał te sceny. Na pewno kochał zwierzęta. Nie wiem, czy w
domu miał jakieś zwierzęta, ale po zamiłowaniu do westernów można wnioskować,
że kochał zwierzęta.
- Nikt do tej pory nie opowiadał nam o spotkaniach absolwentów w tych
murach. Pan Dyrektor spotykał tu Karola Urbańskiego czy prymasa Glempa jako
absolwentów. Jak wyglądały te imprezy
okolicznościowe?
Karol Urbański był tym samym
rocznikiem, co Józef Glemp. Kiedy ten drugi został prymasem co roku przyjeżdżał
do Inowrocławia 18 grudnia, w dniu swoich urodzin i dniu swojego chrztu, a co 2
lata odwiedzał szkołę. Zawsze byli jego najbliżsi koledzy, a wśród nich był
doktor Urbański. Wiem, że się przyjaźnili i bardzo się szanowali jako koledzy z
ławy szkolnej. Odbywały się tez u prymasa na ul. Miodowej spotkania jego
przyjaciół z lat szkolnych, a doktor Urbański tez w nich uczestniczył. W
wielkiej przyjaźni byli. Doktor Kuczma, nieżyjący już znany adwokat
inowrocławski, ksiądz profesor Antoni Siemianowski z tego samego rocznika, z
tej samej klasy. Na pewno chętnie z Wami porozmawia.
- Jak Pan zareagował na wieść o śmierci Pana Doktora?
To był szok. Czułem z nim taką
więź osobistą z racji tego, że opiekował się moimi dziećmi niemal od urodzenia.
Dla mnie to była bliska więź, śmiało mogę powiedzieć, że to była relacja
przyjacielska. Odszedł przedwcześnie, to była wielka strata dla wszystkich, dla
całego środowiska, dla dzieci przede wszystkim, które kochał.
Dziękujemy bardzo za rozmowę.
Wywiady przeprowadzili: Basia, Eliza, Michał
Transkrypcja: Sylwia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz