Na kolejny
wywiad, który odbył się 30 listopada wybraliśmy się w takim samym składzie jak
poprzednio. Złożyliśmy wizytę państwu Grabowskim, przyjaciołom pana
Urbańskiego. Przy wejściu przywitał nas wielki, radosny pies, który towarzyszył
nam podczas całej wizyty. Następnie naszą uwagę zwróciła pokaźna kolekcja
kryształów.
W pierwszej
kolejności rozmawialiśmy z panem Ryszardem Grabowskim, lekarzem ginekologii.
Opowiedział on wiele ciekawych historii, w których główną rolę odgrywał pan
Karol. Później udzieliła nam wywiadu jego żona. Po pracy zostaliśmy
poczęstowani pysznym ciastem i herbatą. Spotkanie było niezwykle miłe, a nasi
gospodarze - uprzejmi. ( Basia)
Ryszard Grabowski, lekarz medycyny, specjalista chorób kobiecych,
przyjaciel Karola Urbańskiego
-Skąd Pan zna Urbańskiego?
Karola Urbańskiego znam ze szkoły
Kasprowicza. Później jako lekarz pracował w Złotnikach Kujawskich, a ja go
zastępowałem w czasie wakacji, żeby miał urlop. Pracowaliśmy też razem w
Inowrocławiu. On był ordynatorem na oddziale Niemowlęcym, a ja w tym czasie
pracowałem na ginekologii. Pamiętam jak trzymał w ryzach pielęgniarki. Patrzył
przez szybę na nie i jak widział, że śpią to przychodził na oddział i
przywoływał do porządku. Nie byliśmy w tej samej klasie. Byliśmy w tym samym
wieku, ale ja byłem rok opóźniony przez okupację. Zdawałem maturę w 1950 roku,
Urbański w 1949. W jego klasie był Józef Glemp – kulomiot, rzucał dyskiem,
oszczepem, grał w siatkówkę. Bardzo wysportowany mężczyzna, reprezentował
szkołę w rzucie kulę. Chodził z nim też Pruszewicz, rektor Akademii Medycznej w
Poznaniu, Roman Furche, który został kierownikiem Wydziału Zdrowia w Mogilnie,
Antoni Siemianowski – profesor filozofii, ksiądz, obecnie mieszkający w
Gnieźnie.
- Jakim był uczniem?
Chyba dobrym. Sportu nie
uprawiał, tylko się uczył, bo jego tata był kierownikiem szkoły i bardzo
konkretnym człowiekiem. Nie było możliwości, żeby się nie uczył. Musze
powiedzieć, że Karol był człowiekiem. To podstawowe zagadnienie – był
człowiekiem. Opowiadał, że jechał ze Złotnik do Inowrocławia. Lał deszcz, na
skręcie do Tuczna zobaczył, że jakiś człowiek stoi na przystanku autobusowym.
Zatrzymał się i zapytał; „Dokąd Pan jedzie?”. „Do Inowrocławia”. „To ja
zabiorę, bo też jadę do Inowrocławia”. Okazało się, że to profesor Swoboda z
gimnazjum Kasprowicza, który został zwolniony ze szkoły za to, że prowadził
księdza w Boże Ciało. Był księgowym w spółdzielni koło Złotnik.
- Jakim był kolegą?
Bardzo dobrym. To trzeba mu
oddać. Normalny człowiek, konkretny. Miałem z nim taki układ, że jak miał
trudny przypadek to zawsze do mnie kierował, a łatwiejszych do szefa, żeby mieć
względy.
Tego nie wiem, ale sportowcem na
pewno nie był.
- Jak się odnosił do pacjentów?
Bardzo dobrze. Dzieci go lubiły.
Czasami pacjenci opowiadali, że zasypiał na wizytach.
- Pamięta Pan jakieś wyjątkowe sytuacje związane z Urbańskim? Zabawne,
może tragiczne?
Pamiętam, kiedyś jechałem
autobusem i Karol wszedł z jakąś kobietą. To była jego żona – elegancka, Bardzo
ładna kobieta. Przedstawił mi wtedy swoją żonę.
Pamiętam, że kiedyś jechał oddać
pieniądze, które pożyczył od kogoś w Złotnikach. Miał wypadek samochodowy, to
był sylwester. Trafił do szpitala i zadzwonił do mnie, żebym go zawiózł do
Złotnik. Była taka ślizgawica. Nie wiedziałem nic o pieniądzach. Pojechałem do
szpital i mówię do Karola, żeby został w szpitalu. On na to „Nie, muszę jechać,
muszę jechać.” Wypisał się na własną prośbę ze szpitala. Wziąłem jeszcze
Stanisława Różalskiego i pojechaliśmy do Złotnik. Tam u jakiegoś chłopa został
jego samochód po wypadku, gdzieś go wprowadzili. Karol zdenerwowany, bo
pieniądze były w tym samochodzie i bał się, że ktoś te pieniądze weźmie.
Znalazł te pieniądze i był zadowolony.
Pani Marianna Grabowska: Nas (Marysię Różalską i mnie) zawieźli do
nowego domu Wiesi i Karola i tam zostawili. Nic nie kazali mówić Wiesi i
pojechali. Godzina, dwie, trzy – ich nie ma. Pojechali z Karolem do Złotnik,
potem do domu i jak przyjechali było po północy. Wiesia zdenerwowana, my jej
nic nie powiedziałyśmy. Jak Karol przyszedł, usiadł przy stole, dostał gorącego
barszczu i wpadł pod stół. Koniec.
Pan Ryszard Grabowski: To był mój przyjaciel, a dla przyjaciela
robi się wszystko. Znalazł te pieniądze, jak wpadł do samochodu to wiedział,
gdzie szukać.
- Jakim był przyjacielem?
Był przede wszystkim człowiekiem.
To był bardzo porządny człowiek.
-Jaki miał charakter?
Był spokojny, nie dawał się
wyprowadzić z równowagi. Raz tylko pamiętam, jak się zdenerwował. Przyszedł na
spotkanie i się spóźnił i zaczęli go atakować: małżonka i ktoś jeszcze. Wtedy
się wkurzył. Prawdziwy lekarz pediatra. Byłem lekarzem w Ośrodku Zdrowia w
Jaksicach Pamiętam przyszli do mnie rodzice z dzieciakiem, któremu latały mu
jakieś robaki przed oczami. To było zatrucie atropiną. Roślina o ludowej nazwie
pindirinda, bieluń, inaczej datura stramonium. Pytam „Jadłeś?”, on nie
wiedział. Dzieciaki to lubią, bo owoc ma jak orzech, a w środku małe czarne
kuleczki. Najadł się tego i zatruł się. Skierowałem go do Karola na oddział.
Wspólnie się zastanawialiśmy, czy miałem rację. Miałem – w tych sprawach byłam
doświadczonym wiejskim lekarzem.
Pani Marianna Grabowska, żona Pana Ryszarda, przyjaciółka Karola Urbańskiego
- Jak poznała Pani Karola Urbańskiego?
- Poznałam go przez mojego małżonka. Spotkaliśmy się na imieninach.
Bliższe spotkania były też, bo Karol był lekarzem naszych dzieci. Kiedy
urodziła się nasza pierwsza córka, Ela, w 1968 to Karol nas odwiedzał, spotykał
się z nami na imieninach, balach dziecięcych. Spotkaliśmy się też, kiedy byłam
w ciąży z drugą córką, Basią, która jest lekarzem stomatologiem. Jest chrześniaczką
Karola. Urodziła się dokładnie tego samego dnia i miesiąca co moja pierwsza
córka, 3 lata później. Karol miał przyjść do nas z dziećmi, na kawę. A
mieszkaliśmy wtedy na rynku w domu z zegarem. Zadzwonił w dniu urodzin Eli, że
przychodzą na kawę. Mówię do niego: „Karol, Ryszarda nie ma, a ja właśnie schodzę
do taksówki i jadę do szpitala, bo rodzę.” On na to: „Nie schodź, poczekaj, ja
przyjeżdżam po Ciebie”. Pani, która u nas pracowała została ze starszą córką, a
Karol mnie zabrał do szpitala. Jak dojechaliśmy mówi: „Słuchaj, ja tu Cię pod
drzwiami szpitala zostawię, bo co by ludzie powiedzieli, jakbym tu z Tobą
wszedł na oddział!” I wtedy urodziła się Basia. Kiedy mój małżonek wrócił ze
szkolenia w Poznaniu, dziecko było już na świecie. I tak się zaczęły bliższe
kontakty. Został ojcem chrzestnym Basi, niestety nie doczekał jej ślubu.
- Jaki był z charakteru?
To był wspaniały człowiek, bardzo
dobry. Dzwoniłam do niego, że gardło boli, że wymiotuje. Dzieci bardzo go
lubiły, ale najmłodsza moja córka, Magda, która mieszka w Poznaniu i też jest
lekarzem, zawsze była pod stołem, jak Karol przychodził, albo uciekała na górę,
bo on najczęściej na anginę zapisywał zastrzyki. Ona strasznie się bała i
uciekała, bo wiedziała, co ją czeka. Dzisiaj są kapsułeczki, a dawniej były
zastrzyki w pupę albo w rękę więc Magda chowała się i siedziała cichutko jak
myszka. Był wspaniałym człowiekiem, pomagał wszystkim. Do północy czasami
chodził na wizyty, a o północy jeszcze szedł sprawdzić oddział i dopiero
później do domu. Był strasznie zapracowany, a mimo wszystko bardzo nam pomagał.
Pamiętam, gdy zachorował, gdyby może zadbał bardziej o swoje zdrowie… Pamiętam,
że mąż wtedy leżał w Poznaniu i Karol też. Wszyscy się śmiali, bo Karol leczył mojego
męża, pediatra – ginekologa, a mój mąż leczył Karola czyli ginekolog –
pediatrę. Nie zadbał o siebie po pierwszym pobycie w szpitalu… ale zlekceważył
to. Może nie skończyłoby się to tak, jak się skończyło.
- Można powiedzieć, że nie miał czasu dla siebie.
- tak. Nie miał czasu dla siebie.
Miał dla pacjentów, ale nie dla siebie. Moja córka poszła do pracy do Złotnik,
bo powiedziała, że Karol ją tam woła. I koniec, poszła do Złotnik do pracy.
- Dlaczego on do tych Złotnik jeździł?
Bo tam mieszkał. Tam zaczynał
swoją pracę. Czasami na imieninach opowiadał, że tam mieszkał, tam miał mamę,
którą odwiedzał i wszystkich tam znał. Kochał pracę tam.
- Co lubił Karol Urbański?
Bardzo lubił jeść. Alkoholu
raczej nie, bo jeździł samochodem, a miał syrenkę jedną, drugą, trzecią… Jeść
lubił bardzo. Jego syn, Wojtek, za nim bardzo lubi jeść. Kochał dobre jedzenie.
Lubił drób, kaczkę, kurczaka, zrazy mu smakowały.
- Co jeszcze lubił?
Lubił wyjeżdżać na łono przyrody.
Pamiętam, że byłam z Elą, córką, w
Przyjezierzu. I oni też tam byli. Zawsze się śmiał, że Ela leży pod gazetą, bo
nie lubiła ciepła. Wojtek natomiast lubił. Czasami jeździliśmy do lasu. Ale on
nie miał czasu. Jak miał wakacje to wyjeżdżał z Wiesią na południe Europy. Ale
on miał 2 tygodnie na wyjazdy. Lubił podróżować, ale nie miał czasu. Nawet nie
wiem, czy on miał jakieś hobby. Praca, praca, praca.
- Jak się Państwo spotykaliście towarzysko to opowiadał o pracy?
O pracy raczej mało. Był tak
zmęczony, że jak przychodził na spotkania towarzyskie w białej koszuli z
krótkim rękawem, tak go pamiętam, jak zjadał ciepłe dania to zasypiał. Myśmy
rozmawiali, a on odpoczywał. Później włączał się w rozmowę, ale najpierw
odpoczywał. Chodziliśmy na tańce, cały karnawał chodziliśmy na tańce. Były bale
prawnika, bale lekarza, sylwester, podkoziołek. Wymyślaliśmy kreacje,
zakładałyśmy długie suknie, buciki, eleganckie fryzury i chodziło się na balety.
- Był towarzyski?
Lubił towarzystwo. Mimo tego
zapracowania, był ordynatorem oddziału, miał Złotniki, cała masa pacjentów, ale
towarzystwo bardzo lubił. Lubił żartować. Kawałów nie opowiadał, nie trzymały
mu się. Był sympatyczny, miły, nie był złośliwy.
- Jakie wydarzenia, ciekawostki związane z Urbańskim utkwiły Pani w
pamięci? Może na spotkaniach towarzyskich.
Tancerzem nie był zbyt dobrym.
Pamiętam, że był jakiś bal, trochę alkoholu, jak to na balach. Jedna pani
chciała uwieść Karola. Miała taki czerwony szal, którym oplotła Karola. My
byliśmy trochę tym bulwersowani. Marysia pobiegła na pomoc, żeby go ściągnąć z
powrotem do nas, a on był bardzo skrępowany. Nie wiedział jak się zachować, nie
chciał zrobić tamtej pani przykrości, wszyscy się śmiali, żartowali z niego.
Druga sytuacja: zabawa w klubie
spółdzielni mieszkaniowej „Przydomek”. Poszliśmy na tę zabawę. Karol się
spóźnił, bo przyjmował pacjentów. Jak przyszedł, wszystkie drzwi zamknięte,
telefonów nie było, więc nie mógł zadzwonić. Jak dotarł – to musielibyście
widzieć, jaki był zły, że nikt na dole na niego nie czekał. Inna, podobna sytuacja:
wesele córki znajomego w Solankach. Spóźnił się, nie mógł się dostać, pukał.
Afera była na cztery fajerki.
Moi rodzice mieli duże
ogrodnictwo. Jak ojciec zmarł, doszłam do wniosku, że trzeba to zlikwidować, bo
mama starsza i nie ma kogoś, kto to poprowadzi. W związku z tym powiedziałam
Karolowi, który się akurat wtedy budował, że może coś będzie potrzebował. On przychodził
tam ze mną i potrzebował prawie wszystko. Nie wiem gdzie on to lokował na
swojej budowie, ale ciągle coś brał. I dobrze, bo szereg rzeczy znalazło właściciela,
nie wiem czy to było wykorzystane, czy nie, ale Karol lubił tam chodzić,
szperać. Narzędzia, śruby. Wszystko mu się przydawało. I do tej syreny wszystko
ładował.
- To mamy drugą twarz Karola Urbańskiego. Pan Ryszard mówił, że
Urbański był człowiekiem opanowanym, spokojnym, nie dało się go wyprowadzić z
równowagi. A teraz poznajemy jego inne oblicze.
Tak było. Zimno, nikt na niego
nie czeka, wszystko pozamykane. Co to za porządek?! Miał takie wybuchy.
- Jakim był kierowcą?
Oj, słabym. Więcej już nic nie
powiem na ten temat (śmiech). On w głowie miał dzieciaki, myślał o pacjentach.
Tyle miał wypadków!
- Kim był według Pani Karol Urbański?
Był wspaniałym człowiekiem. Uważam
że za szybko odszedł z tego świata, Ale nie dbał o swoje zdrowie. W moim
odczuciu wszyscy go kochali. Miał tylu przyjaciół. Najlepszym dowodem na to
jest jego grób w dzień Wszystkich Świętych, pełen świateł. Naprawdę go kochaliśmy.
Był wspaniałym człowiekiem, pomocnym, oddanym. O sobie nie myślał, o innych
myślał.
- Jak dowiedzieliście się o jego śmierci?
Najpierw byliśmy z wizytą u
niego. Był bardzo chory, widać było, że sytuacja jest bez wyjścia.
Wiedzieliśmy, że powoli odchodzi. Zawiadomili nas telefonicznie.
Dziękujemy za rozmowę.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń