30 listopada 2016

Prawie wywiad-rzeka

Kiedy się Państwo poznali?
Kończyłam Technikum Farmaceutyczne w Łodzi. Obowiązywały wtedy nakazy pracy na 3 lata i ja taki dostałam. Skierowano mnie na 3 lata do Gniewkowa, trzeba było jechać do pracy mając nawet 18 lat. Mąż kończył w tym czasie studia w Poznaniu i zastępował w Gniewkowie lekarza. Pewnego dnia 1955 roku przyszedł do apteki, w której pracowałam i tak się poznaliśmy. Po 3 latach pracy poszłam na studia, Karol w tym czasie je skończył, podjął pracę i czekał na mnie. Kiedy byłam na 4 roku studiów pobraliśmy się. To był rok 1962.

Jakim był mężem i ojcem?
Uważam, że bardzo dobrym mężem i ojcem. Był wymagający, ale dużo wymagał od siebie, więc od dzieci też. Nie było pobłażania, tylko wychowywał, chociaż za bardzo nie miał na to czasu. Wszystko prawie spadało na mnie, ale zawsze dokładał się do wychowywania dzieci.

Jak mu się udawało pogodzić obowiązki zawodowe z życiem rodzinnym?
Trudno było, bo ciągle był w pracy. Jak już był w domu – to pod telefonem. Jak zadzwonili - to musiał wychodzić. Przed południem pracował w szpitalu, potem jechał do Złotnik. Tam przyjmował, wracał, jadł kolacje i przed północą jechał jeszcze do szpitala albo dzwonił sprawdzić, co tam się dzieje. Tak mu weszło w krew, że niemal codziennie był w szpitalu wieczorem czy nawet w nocy. Ale nie ukrywajmy, było też trochę czasu, żeby pójść do znajomych czy gdzieś pojechać. Do znajomych chodziliśmy około 10 wieczorem, dopiero wtedy mieliśmy czas. Bardzo lubił jeździć do lasu i jak tylko była możliwość to tam jechaliśmy. Mąż znał się na grzybach, lubił i potrafił je zbierać, potem nauczył syna. Lubił też łowić ryby i syn to po nim przejął.

Karol Urbański z rodzicami 1932 r. (arch. rodzinne)
Gdzie to było?
W okolicach Wójcina nad jeziorem mieliśmy i nadal mamy domek. Tam jeździliśmy. A na grzyby jeździliśmy koło Nowej Wsi.
Pamiętam pojechaliśmy kiedyś na wczasy do Szczyrku. Mąż od razu poszedł do lasu obejrzeć okolicę. Spotkał tam kolejarza, który miał cały worek grzybów. Okazało się, że to były opieńki. Mąż, który zawsze miał ze sobą atlas grzybów, zaraz sprawdził, czy to rzeczywiście jadalne opieńki. To były one, więc poszliśmy na grzyby. Było ich tyle, że można je było kosić. Nazbieraliśmy ich mnóstwo. Mieszkaliśmy wówczas w kilkanaście rodzin w niewielkim domu wczasowym. Główny dom wczasowy znajdował się gdzie indziej. Mieliśmy dostęp do kuchni i nasmażyliśmy grzybów dla wszystkich. Potem wszystkie panie szły z mężem do lasu na grzyby. On poszedł do sklepu, kupił słoiki, ocet i wszystko, co było potrzebne i przywieźliśmy z tych wczasów chyba ze 20 słoików litrowych zamarynowanych grzybów. A że byliśmy syrenką, więc mogliśmy je przewieźć do domu.

Skoro już jesteśmy przy syrence, jakiego koloru była?
Popielata.

Jakim kierowcą był Karol Urbański?
Według mnie średnim. Denerwował się jak jechał. Był uważny, ale nieraz zdarzało się, że coś mu się przydarzało. Nadzwyczajnym kierowcą nie był, ale jeździł.

Jaki miał charakter?
Był dosyć porywczy, szybko się denerwował. Ale za chwilę mu to przechodziło i było wszystko dobrze. Jak w pracy nie mógł czegoś załatwić, to się denerwował. Kiedyś zachorowała córeczka naszych przyjaciół, miała białaczkę. Załatwiał jej transport, samolot. Oczywiście nie chciano się zgodzić i wtedy niejedna „cholera” poleciała z jego ust. Ale załatwił.

Pamiętał o rocznicach, urodzinach, imieninach?
To ja nad tym czuwałam. Kiedyś szliśmy do znajomych na imieniny, a on przed wejściem mnie zapytał: „Słuchaj, a czyje to imieniny, jej czy jego?”. Tak więc raczej ja pamiętałam o wszystkich datach i zawsze mu podpowiadałam, nikt o tym oczywiście nie wiedział. Nie miał czasu, bo ile można myśleć. Tu szpital, Złotniki, dom… Jeśli chodzi o sprawy urzędowe, płatności – to wszystkim tym ja się zajmowałam.

Z Syrenką w tle (syn Wojtek, arch. rodzinne)
Nie miał do tego głowy?
Nie. Przecież nie mogłam nawet go obarczać, bo nie miał czasu. Też musiał kiedyś wypocząć. Czasami siadał na krześle i zasypiał. Pacjenci nieraz też o tym mówili. Kiedyś jechaliśmy z przyjaciółmi do Poznania, pociągiem. Mąż drzemał. Wszedł konduktor, żeby sprawdzić bilet, a on od razu zerwał się na równe nogi i pokazał bilet. Taki był czujny, tak jakby podświadomie, mimo drzemki, wszystko słyszał. Wszyscy pasażerowie wybuchnęli wtedy śmiechem.

Był towarzyski?
O, tak, bardzo. Potrafił wszystkich rozbawić, opowiadał kawały. Miał niesamowita wiedzę na każdy temat, nawet z zakresu budownictwa. Nawet o rzeczach, których nie potrafiłby zrobić, teoretycznie wiedział wszystko. Pamięć miał niesamowitą. Bardzo dużo i szybko czytał, miał pamięć fotograficzną. Początkowo nie wybierał się na kierunek lekarski, tylko na leśnictwo. Ale zmienił zdanie.

Jak najczęściej się ubierał?
Najczęściej na sportowo, normalnie, sweter, koszula. Jak był młody, to nosił koszule a’la Słowacki, z wyłożonym kołnierzem.

Co lubił robić w wolnym czasie?
Czytał, czytał, czytał. W telewizji lubił oglądać Jacka i Agatkę, bajkę dla dzieci. Jak gdzieś wchodził i akurat było to nadawane to się zatrzymywał na chwilę, żeby zobaczyć. Jak było trochę więcej czasu, to wychodziliśmy do znajomych, przyjaciół.

Co czytał?
Literaturę medyczną, ale przede wszystkim klasykę. Uwielbiał Sienkiewicza, „Trylogię” znał niemal na pamięć, bo czytał ją wielokrotnie.
Jako młody chłopak i jeszcze na początku małżeństwa uwielbiał góry. Naprawdę znał wszystkie szlaki, wchodził na szczyty, jak tylko mógł, to chodził po górach. Teściowie pochodzili z Podkarpacia, więc w góry mieli niedaleko. Dlatego on te góry bardzo ukochał. Jako młody chłopak jeździł z harcerzami, wspinał się z hakami. Kiedy już byliśmy małżeństwem, to z 2-3 razy byliśmy w Zakopanem, ale wówczas chodziliśmy po łatwiejszych szlakach. Raz zabłądziliśmy, zeszliśmy ze szlaku, znaleźliśmy się na ścieżce wydeptanej przez kozice, wąskiej i stromej. Było niebezpiecznie, można było poślizgnąć się, spaść. Były momenty, że nie można było wstać, przemieszczaliśmy się niemal na siedząco, ale udało się dotrzeć do szczytu i zejść właściwym szlakiem.

Często pracował w święta?
Tak. Lekarzy było niewielu, poza tym młode matki, które dyżurów nie chciały brać, więc głównie te świąteczne dyżury spadały na mężczyzn, a było ich tylko 2, więc często się to zdarzało.

Jak Pani i dzieci znosiliście święta bez męża i taty?
Jak dzieci były małe, to często jeździliśmy do teściów do Złotnik. On nas tam zawoził, a sam wracał na dyżur. Jeden rok był niefortunny, nic nie przygotowałam na święta, bo mieliśmy je spędzić w Złotnikach, Niestety, zachorowała Małgosia i nie mogliśmy pojechać. Mąż pojechał do swojej matki i przywiózł nam świąteczne jedzenie od niej. Od tamtego czasu już zawsze przygotowywałam święta u siebie.

Jak obchodziliście święta?
Tradycyjnie. Najpierw trzeba było się o wszystko postarać, bo czasy były takie, że wszystkiego brakowało. Zupy były zawsze dwie: barszcz z uszkami i grzybowa z łazankami, potem karp, kapusta z grochem. Teściowa robiła zawsze pierogi z powidłami śliwkowymi i ja to wprowadziłam u siebie, żeby zachować tradycję. W Krakowskiem gotowali też na wigilię fasolę jaś polaną masłem lub sosem śliwkowym. I tak nam zostało, teraz ja je przygotowuję.   Kolędowaliśmy, były prezenty, żywa choinka.

A co dawał w prezencie najbliższym?
Kupował przeważnie książki, bo wiedział, że książka to trafiony prezent. Pamiętam, że dostałam coś z biżuterii. Widocznie w szpitalu panie kupowały, on podpatrzył i dla mnie też coś wybrały.

Co było ważne dla Karola Urbańskiego?
Najważniejsi byli chyba pacjenci, co muszę z zazdrością powiedzieć. Potem rodzina. Był bardzo rodzinny, bardzo dbał o swoją matkę, była dla niego na pierwszym miejscu, potem my. Wszystko, co robił – robił dla rodziny.

Na co najbardziej kładł nacisk wychowując dzieci ?
Na naukę. Ale z tym nie było problemów, bo i jedno i drugie dziecko uczyło się bardzo dobrze, dostali się na studia bez żadnych korepetycji, dodatkowych lekcji. Córka dostała się na studia medyczne w Poznaniu, syn-na prawo w Toruniu. Jeśli chodzi o naukę to mieliśmy tylko zadowolenie.

Karol Urbański kochał góry (arch. rodzinne)
Zdarzyło się kiedyś, że dzieci rozzłościły ojca?
O, i to nie raz. Oboje byli bałaganiarzami. Mieliśmy tylko 2 pokoje, trzeba było porządek i ład utrzymywać. Musieli sprzątać.

Był pedantyczny?
Może nie aż tak bardzo, ale u siebie miał wszystko poukładane. Według nas było byle jak, ale on według swojego klucza miał poukładane. Kiedyś mu zrobiliśmy porządek, to się zdenerwował, bo nic nie mógł znaleźć. Przywiązywał wagę do starych rzeczy, butów, ubrań, nie pozwalał nic wyrzucić, bo wszystko mogło się przydać. To chyba taka cecha pokolenia wojennego.

Czy miał jakieś wspomnienia z czasów wojny?
Urodził się w 1931 roku, więc należał do tego pokolenia. Jego rodzina przed wojną uciekła do Wojnicza, w połowie drogi między Krakowem a Tarnowem. Stamtąd pochodzili teściowie. Tam nigdzie się nie udzielał, wiem, że pasł krowy. Brał książkę, siedział i pilnował krów. Poprosiłam kiedyś teściową, żeby spisała chronologicznie koleje losów rodziny, taki ich życiorys. Z tego pisma dowiedziałam się, że po wojnie mąż chodził do szkoły podstawowej w Tarnowie, potem przyjechali do Inowrocławia, a później teść dostał posadę w Gębicach . Przed wojną już tam pracował, potem krótko się ukrywał, żeby nie wzięto go do wojska. Kiedyś, gdy wrócił do domu, dziedzic z Gębic, któremu mój teść uratował życie, przysłał człowieka, żeby powiedział Urbańskim, że mają natychmiast uciekać do Guberni. Wieczorem pakowali się i wozami, potem pociągiem, uciekali, bo następnego dnia z rana  mieli przyjść po Franciszka. Nie wróciłby już. Wyjechali za zieloną granicę, która była za Piotrkowem Trybunalskim, do Wojnicza. Teść dostał pracę w Milówce na Podkarpaciu (nie ta sama Milówka, z której pochodzą bracia Golcowie). Po wojnie wrócili do Gębic. Franciszek był tam kierownikiem szkoły. Później dostał posadę w Złotnikach Kujawskich. Mieszkali w tym domu, w którym do końca swoich dni mieszkała matka Karola, Maria. Cały czas w tym samym domu. Teść tam miał gabinet, potem mieszkanie, z drugiej strony była biblioteka, o ile dobrze pamiętam, jakieś klasy. Część szkoły była po drugiej stronie drogi.

Jakie wspomnienia związane z Mężem najbardziej utkwiły Pani w pamięci?
Jest ich dużo, trudno na to odpowiedzieć. Były takie sytuacje, że był potrzebny w domu, córka zachorowała, a ojciec nie przyjeżdżał. Telefonów komórkowych nie było, było późno, a dzieciak chory. Wtedy rzeczywiście były nerwy. W Złotnikach zgłaszali jedną wizytę u dziecka chorego na wsi. Przyjeżdżał do ośrodka, a tam 5-6 osób, babcie, matki, dzieciaki. Wszyscy po poradę na jedną wizytę zgłoszeni. Od kilku osób słyszałam, że babcie twierdziły, że wystarczy że mąż zmierzy im ciśnienie i one już są zdrowe, od razu się lepiej czuły.

A jakieś śmieszne sytuacje?
Z Dąbrowy Wielkiej przyjechał do męża ojciec z prośbą o wizytę u dziecka. Był mróz, śnieg po pas. Przyjechał wozem, zabrał męża, dojechali do jakiejś drogi, zsiadł i mówi do męża: „No doktorze, a teraz to się przesiądziemy.” Mąż się rozejrzał, żadnego innego pojazdu nie było i pyta: „A na co mam się przesiąść?” A mężczyzna mówi; „Na barana”. I rzeczywiście wziął męża na barana i przeniósł go przez te zaspy.
Druga historia: w nocy w pierwsze święto Wielkanocy poproszono męża o wizytę u dziecka. Ojciec tego malucha przyjechał ciągnikiem z plaformą. Była brudna, więc postawiono na niej fotel, który przykryli pluszową aksamitna kapą i tak jechał na tym fotelu do pacjenta. Jak wracali była już godzina 7, ludzie szli z kościoła z rezurekcji. Jechali, mąż siedział na tym tronie-fotelu, a wszyscy do niego ‘Dzień dobry, Panie doktorze”. Mówił, że miał zamiar położyć się na tej platformie, żeby go nikt nie widział. Długo się z tego śmiano i wspominano.

Co rozśmieszało Karola Urbańskiego?
Lubił rozmawiać z dziećmi, potrafił to. Dzieci się go raczej nie bały. Opowiadał im różne historie, rozbawiał je. W kieszeni miał zawsze jakieś cukierki, częstował je. W towarzystwie był bardzo zabawny, opowiadał anegdoty, kawały. Często spotykaliśmy się w towarzystwie przy różnych okazjach, więc było wesoło.

Czy spotkała się Pani z wyrazami uznania ze strony pacjentów w stosunku do doktora Urbańskiego?
Tak, oczywiście. Mąż nigdy nie przyjmował pacjentów w domu, chyba że były to dzieci przyjaciół, rodziny. Zawsze odsyłał do szpitala. Dostawał kwiaty. Często kiedy byliśmy na spacerze, to pacjenci zatrzymywali go, dziękowali. Nawet teraz zdarza się, że ludzie mówią, że mąż uratował dziecko, przyjechał w nocy, pomógł. Kilka dni temu miałam taką sytuację. Bardzo dużo podziękowań kierowano pod jego adresem. Cieszył się uznaniem. Dużo osób go znało. Leczył dzieci z okolicy i nie tylko, bo też z Bydgoszczy, Barcina, Gniewkowa.

Lubił majsterkować?
Miał pełno wielkich zestawów pokupowanych, czego by tylko Pani nie chciała, mnóstwo narzędzi. Jakiegoś zacięcia do tego raczej nie miał. Może by nawet potrafił, bo wiedział jak się za coś zabrać, ale musiał uważać na ręce, żeby się nie skaleczyć.

Jak wyglądała budowa domu?
Oj, ciężko to szło. Chyba z 10 lat go budowaliśmy. Bez kredytów, niczego nie było, na każdy worek cementu trzeba było mieć pozwolenie. Potrzeba było tego dużo, więc wszystko trwało. Dużo pomagali mu rolnicy ze Złotnik, przyjaciele, bo wszyscy byli jego przyjaciółmi. Brali na siebie, potem on im odstępował coś innego. Poza tym nie miał czasu się tym zająć i wszystko się wlokło. A że mieliśmy gdzie mieszkać, więc specjalnie nie trzeba było się spieszyć.

Czy wiadomo coś Pani na temat tego, że był wymagający dla personelu?
Wiem, że wymagał. Doktor Lang nieraz mówiła, że chodzi w „cichobiegach”, żeby pracownicy go nie słyszeli, żeby mógł ich przyłapać, czy śpią, czy się opiekują dziećmi. Był bardzo wymagający, jak ktoś się nie sprawdzał, to nie mógł pracować na tym oddziale. Był bardzo ostry i dla pielęgniarek, i dla salowych. Kiedyś rozmawiałam z jedną panią i powiedziała mi, że była u męża na praktyce. „Ale nas gonił” – mówiła, „ale nauczył”. Najważniejsze były dzieci.

Wspominała Pani, że pracował w szpitalu w Bydgoszczy. Kiedy to było?
Kiedy robił specjalizację, w latach 1956-1957.

Wiemy że w 1980 dostał Krzyż Zasługi, a w 1983 dostał medal Za wzorową pracę w Służbie Zdrowia. Jaka była jego reakcja?
W ogóle nie dbał o takie zaszczyty. Dostał, bo dostał, ale żeby mu to jakąś radość sprawiało, to nie. Nie miało to dla niego dużego znaczenia.

Jak wyglądał okres choroby?
Z 10 lat przed śmiercią były pierwsze symptomy choroby. Był wtedy w szpitalu w Poznaniu i wydawało się, że wszystko jest w porządku. Ale po 10 latach nastąpił nawrót choroby, był to typ nieoperacyjny, więc nie można było nic zrobić. Nie było guza, to była postać prosówkowa. We wrześniu mieliśmy jechać na wycieczkę do Paryża, ale wtedy zachorował. Był w Poznaniu w klinice, ale żadne naświetlania nie pomogły. Po pół roku zmarł.

A czy wcześniej, jeszcze przed chorobą, dbał o swoje zdrowie?
Nie za bardzo, nigdy nie miał czasu.

A o zdrowie dzieci?
O, tak. Dzieci chodziły na zajęcia po szkole, na treningi. Córka pływała, chodziła na kurs żeglarski, ma nawet uprawnienia. Dzieci udzielały się w szkole, córka chyba nawet była przewodniczącą samorządu. Mówili o niej, że jednymi drzwiami wyjdzie, drugimi wejdzie, zawsze musiała dopiąć swego. Była laureatką Olimpiady Biologicznej. Syn skończył prawo. Brał udział w konkursie historii średniowiecza o Puchar Polski. Był on przechodni więc miał ambicję, żeby go nikt nie przejął. Był zadowolony, bo wygrali i puchar został w Toruniu.

Był dumny z dzieci?
Tak, bardzo. Jak już był chory mówił, że żal mu będzie odchodzić, bo nie będzie widział, jak rosną wnuczki.

Gdyby miała Pani podsumować, jakim człowiekiem był Karol Urbański?
Powiedziałabym, że dobrym. I prawym. Nie lubił żadnego krętactwa, kłamstw. Był religijny, bardzo. Nie zmieniał swoich poglądów, zapatrywań. Wtedy, żeby zostać ordynatorem trzeba było należeć do partii. Jeśli się nie należało, nie było szansy zdobyć stanowiska. A jednak został ordynatorem i nie dlatego, że sam chciał, tylko to jego o to prosili. On wcale nie chciał zostać ordynatorem, bo się obawiał. Szpital był wtedy na ostatnim miejscu w Polsce pod względem umieralności niemowląt. Na cmentarzu była cała kwatera grobów dzieci z tego okresu. Jak przejął oddział, to doprowadził do tego, że stał się jednym z lepszych oddziałów w Polsce. Wiadomo, że nie stało się to w ciągu roku, trochę to trwało. Dużo wysiłku go to kosztowało. Pamiętam, że jak mąż zmarł, to jednemu z lekarzy proponowano stanowisko po nim w Złotnikach Kujawskich. Odpowiedział wtedy, że tak głupi jak Urbański, to on nie będzie, żeby za darmo jeździć. Macie najlepszą odpowiedź.

Poświęcał się?
Tak. Zatrudniony był w Złotnikach na 2 godziny, a pracował po 6-8 godzin. Na początku przyjmował wszystkich.

Jak Państwo zareagowaliście na wieść, że Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich obiera sobie Karola Urbańskiego jako patrona?
To było zaskoczenie. I duma, zadowolenie, bo to wyróżnienie. Szmat jego życia został uhonorowany.


Bardzo dziękujemy za rozmowę.

Wywiad przeprowadzili: Basia, Michał, Magda

W domu Urbańskich ... czyli wywiad z Panią Wiesławą

Przy kawie i pączkach w zacnym towarzystwie (fot. A. Puc)
24 listopada razem z Michałem z grupy dokumentalistów oraz z opiekunami udaliśmy się do domu pani Wiesławy Urbańskiej, żony Karola Urbańskiego w celu przeprowadzenia wywiadu.

Uporawszy się z kadrowaniem, oświetleniem i nagłośnieniem przeszliśmy do zadawania pytań. Udało się nam potwierdzić kilka teorii  dotyczących m. in. koloru Syrenki. Jak się okazało - było ich kilka, na szczęście w prawie jednakowych kolorach. Obejrzeliśmy mnóstwo zdjęć, dokumentów, odznaczeń i pamiątek po doktorze, wysłuchaliśmy wielu ciekawych wspomnień. Po rozmowie z Panią Wiesławą poznaliśmy Pana Wojtka - syna Karola Urbańskiego, który obiecał pomoc przy realizacji dokumentu. 
Złoty Krzyż Zasługi (fot. Michał)
Zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci, za co jesteśmy niezmiernie wdzięczni, a przy pysznych pączkach i rogalikach kontynuowaliśmy rozmowę.
Był to pierwszy wywiad odbywający się poza budynkiem gimnazjum, co przysporzyło nam niemało stresu, ale jeśli daliśmy sobie radę wtedy - to damy ją sobie następnym razem :)

Basia

29 listopada 2016

Jak dr Urbański zasnął na wizycie - wywiad z P. Iwoną Szczepańską

Wywiad z Panią Iwoną Szczepańską, której córka była pacjentką Karola Urbańskiego przeprowadziliśmy we wtorek 29 listopada. Skład ekipy: Weronika, Sylwia, Julka, Kasia i Bartek.



Skąd Pani zna Karola Urbańskiego?

To długa historia. Doktor Urbański leczył moja siostrę, która ma dziś 52 lata. Kiedy była dzieckiem, dr Urbański przychodził do mojej siostry kiedy była chora. Później Urbański był pediatrą w Złotnikach Kuj., opiekował się dziećmi z terenu naszej gminy. Ja tutaj mieszkałam i moja córka Paulina była jego pacjentką. Kiedy córka miała 2 lata, bardzo zachorowała. To było jakieś zatrucie, ja musiałam iść do pracy, więc moją córką opiekowała się moja mama. Poprosiłam doktora Urbańskiego, żeby przyjechał do Inowrocławia do mojego dziecka. On pamiętał jeszcze moją mamę z „czasów zamierzchłych”. Sytuacja była dość skomplikowana, ponieważ moja córka bardzo wymiotowała, miała biegunkę. Pan doktor wiedział, jaka jest sytuacja i starał się jak najbardziej pomóc. Któregoś wieczoru przyjechał, około 21.00, więc późno. Niektórzy lekarze o tej porze już nie przyjmują, on osobiście przyjechał, zbadał Paulinę jeszcze raz. Istniała taka ewentualność, że jeśli nie będzie poprawy to następnego dnia dziecko trafi do szpital. Rozmawiał z moją mamą, badał dziecko, a kiedy przepisywał receptę – zasnął. Dla nas było to bardzo zaskakujące, ale ten krótki sen trwał z 2-3 minuty. My zastygliśmy w tym momencie, nie wiedzieliśmy, czy go obudzić, czy dać spokój, niech się wyśpi. Była to drzemka krótka, po chwili przebudził się, skończył wypisywać receptę… Zasnął na siedząco, w pozycji bardzo dystyngowanej, zamknął oczy.
Znaliśmy pracę doktora Urbańskiego i wiedzieliśmy, że byłoby nietaktem budzić go w tym momencie.
Patrząc na jego lata pracy mogę powiedzieć, że był to człowiek, który był bardzo zaangażowany w to co robi. Dla niego zawód lekarza to było posłannictwo. To nie był lekarz, który pracował od 15.00 do 18.00, po czym wyłączał telefon i go nie było. Był na każdą prośbę. Tak jak mówiłam, u nas był ok. 21.00, a Paulina nie była jego ostatnią pacjentką.

Czy pamięta Pani jakieś jego charakterystyczne gesty?

Raczej nie, ale był niebywale spokojny. Wytłumaczył wszystko o co pacjent, czy matka dziecka pytała. Był bardzo delikatny, spokojny, opanowany. Nigdy nie spotkałam go poddenerwowanego, zawsze wyciszony, stonowany. Uosobienie ciepła, delikatności.

Jak się ubierał?

Standardowo, bez szaleństwa, skromnie. Kitel, koszula.

Jak się odnosił do pacjentów?

Jak matka, która uwielbia swoje dziecko. W każdym razie z moich spostrzeżeń tak wynika. Był bardzo przyjaźnie nastawiony do pacjentów.

Czy mama opowiadała Ci o jakichś wydarzeniach, sytuacjach dotyczących Urbańskiego?

Mama opowiadała, ze zawsze przychodził na wezwanie i nieistotna była godzina. Był potrzebny i stawał na wysokości zadania.

Gdyba miała Pani podsumować kim był Karol Urbański?

Nie znałam doktora na tyle, żeby wygłaszać szersze opinie. Ale z własnego punktu widzenia był to lekarz nie od…do, tylko na każdą prośbę pacjenta był. Ciepły, spokojny człowiek.

Pamięta Pani jak gimnazjum przyjęło imię Karola Urbańskiego? Wiemy że proponowano wielkie nazwiska: Kopernik, Jan Paweł II. Tymczasem wygrał Karol Urbański, którego nigdzie w Wikipedii nie znajdziemy. Jakie była Twoje zdanie na ten temat?

Do finału konkursu na patrona szkoły przeszli dwaj panowie: Urbański i Obiała, architekt, który kiedyś mieszkał w Niszczewicach. Wygrał doktor Urbański. Uważam że bardzo dobrze się stało. Gimnazjum to szkoła gminna, a pan doktor to postać bardzo ceniona w naszej społeczności lokalnej. To był człowiek niezniszczalny. Pracował od rana do późnej nocy, pacjent był najważniejszy. Nie dom i dobra doczesne. On swój dom budował latami i jeździł samochodem jak to się dziś mówi „niewypasionym”. On był lekarzem z misją. Nie został nim, żeby się dorobić, tylko dlatego, że tak czuł i chciał pomagać ludziom.


Dziękujemy za rozmowę.

18 listopada 2016

Szkolenie ekipy technicznej



 


Dzisiaj (piątek, 18 listopada) na wieczornych warsztatach filmowych ekipa techniczna w składzie: Sylwia, Michał i Bartek zdobywała szlify pod czujnym okiem Pana Sebastiana oraz jego asystentki - Pani Małgorzaty, która dokumentowała nasze spotkanie. Michał dzielnie walczył z kamerą, Bartek - z oświetleniem, a Sylwia - z mikrofonem. Tym sposobem ukonstytuował się trzon techniczny grupy dokumentalistów. Szczególna rola przypadła Maciejowi, który będzie lektorem w naszym filmie. Ćwiczył, recytował, deklamował... Póki co było mało naturalnie, z patosem. Jeszcze ze 3 miliony prób przed nim i będzie ok ;-)
Na warsztatach towarzyszył nam Michał, wolontariusz w naszym projekcie, dzięki któremu mamy pakiet udanych zdjęć :-)



Trzecia odsłona Karoliady za nami


Było to ogłoszenie wyników i wręczenie nagród uczestnikom XV Konkursu Wiedzy o Karolu Urbańskim oraz prezentacja aktualnych działań projektowych, które przedstawiła Eliza.



3 listopada 2016 r. w naszym gimnazjum odbył się XV Konkurs Wiedzy o Karolu Urbańskim. Tegoroczna, jubileuszowa edycja była częścią naszego projektu „Historia z Syrenką w tle”. Zachęcaliśmy do wspólnej rywalizacji mieszkańców naszej gminy.Nasze zaproszenie przyjęli: reprezentacja Zespołu Śpiewaczego Złotniczanki, przedstawiciele Uniwersytetu Trzeciego Wieku oraz członkowie Grupy Terapeutycznej.



Przewodniczącym Komisji Konkursowej był z-ca dyrektora naszego gimnazjum p. Robert Mikołajczyk. Zgodnie z regulaminem konkursu nagrody wręczała żonę doktora Karola Urbańskiego Pani Wiesława Urbańska wraz z członkami komisji konkursowej, paniami: Agnieszką Kostecką, Krystyną Michalak, Magdaleną Pikorą i Aliną Puc.
Laureatami XV Konkursu Wiedzy o Karolu Urbańskim zostali:
Drużynowo:
I miejsce- klasa IIIa
II miejsce- klasa IIa
III miejsce- klasa IIc

Indywidualnie:
I miejsce Jakub Dzierżanowski
I miejsce Tymoteusz Szatkowski
I miejsce Marta Wydrzyńska

Nagrody specjalne:
Zespół Śpiewaczy Złotniczanki
UTW
Grupa Terapeutyczna 

Po Karoliadzie mieliśmy okazję spotkać się z Panią Wiesławą, żoną Karola, która opowiedziała nam o pracy i zainteresowaniach swojego męża. 

08 listopada 2016

Warsztaty filmowe


Kolejne warsztaty filmowe odbyły się w poniedziałek, 7 listopada. Grupa dokumentalistów pod okiem Pana Sebastiana Bartkowskiego poznawała możliwości kamery oraz zgłębiała tajniki nagrywania wywiadów. Zmierzyliśmy się z naprawdę trudnymi zadaniami - uczyliśmy się kadrowania, właściwego oświetlania rozmówcy oraz synchronizacji sprzętu nagrywającego, bo jak się okazało po analizie wcześniejszych wywiadów, wciąż mamy z tym problem. Ale już niedługo :-) Tymczasem teraz kolejny wywiad już nam nie straszny.








"Pracowałam z Panem Urbańskim przeszło 20 lat..." - wywiad z dr Małgorzatą Lang


3 listopada (tj. w czwartek) grupa dokumentalistów w składzie: Julka, Eliza, Weronika i Michał przeprowadziła wywiad z dr Małgorzatą Lang, która współpracowała z Karolem Urbańskim zarówno w szpitalu w Inowrocławiu, jak i w Ośrodku Zdrowia w Złotnikach Kujawskich. 


Nazywam się Małgorzata Lang, jestem lekarzem pediatrą. Pracuję przeszło 20 lat w Złotnikach Kujawskich i ponad 20 lat pracowałam z doktorem Urbańskim w szpitalu na Oddziale Niemowlęcym.
Jak Pani poznała Karola Urbańskiego?
Pamiętam dokładnie, że to było 2 września 1974 roku, w poniedziałek. Byłam świeżo upieczoną lekarką, tuż po studiach. Bardzo bałam się stażu na Oddziale Niemowlęcym, dlatego że oddział ten był traktowany jako oddział karny. Personel bardzo bał się iść tam do pracy, dlatego że dr Urbański był bardzo ostrym szefem. Ja się bardzo ucieszyłam, bo tego tego dnia miałam akurat dyżur na pogotowiu i pomyślałam, że przedłużę sobie w ten sposób wolność. Ale uznałam, że doktorowi należy się szacunek i poszłam tego dnia o 7.00 rano pod jego oddział, aby mu o tym powiedzieć. Wtedy go poznałam. Przedstawiłam się, wyjaśniłam , że przyjdę następnego dnia. On się zgodził. Następnego dnia poszłam na oddział z duszą na ramieniu, bo krążyły różne głosy na temat tego oddziału. A poza tym nie ukrywam, że nie lubiłam dzieci. Bałam się tego oddziału, ale powoli wciągnęłam się do pracy z niemowlętami i zostałam tam ponad 20 lat, dopóki pan doktor nie odszedł. Zastępowałam go na oddziale, kiedy był chory. Teraz uważam, że nie było w szpitalu lepszego oddziału niż nasz. Przekonałam się do niego dopiero będąc już w pracy.
Jakim szefem się okazał?
Dla mnie był wspaniałym szefem. Był wyrozumiały, mimo że personel trzymał krótko. Oddział Niemowlęcy to specyficzne miejsce, bo tutaj pacjent nam nie powie, czy dzieje mu się krzywda. Dlatego wymagał od nas lojalności w stosunku do małego pacjenta, żebyśmy zrozumieli, że ten pacjent ma prawa, a my - wobec niego obowiązki. Bardzo przestrzegał tej zasady. Wymagał prawdomówności. Człowiek ma prawo się pomylić- dorosły pacjent powie, że czegoś nie dostał, że pielęgniarka zrobiła coś tak, a nie inaczej. Natomiast niemowlę się nie poskarży. Bywały takie sytuacje, że pielęgniarki coś wykonały przy dziecku nie tak, jak należy. Szef wymagał, aby się do tego przyznać. Cenił prawdomówność. Był bardzo wymagający zwłaszcza w stosunku do personelu średniego, krążyły o tym wręcz legendy na oddziale. Panowała tam taka zasada, że najpierw na oddział wchodziły pielęgniarki i wcześnie rano zaczynała się pielęgnacja niemowląt. Przy czterdziestce maluchów trzeba było się uwijać i czasami zdarzały się tzw. "niedoróbki” według szefa. Na przykład nitki od śpioszków między paluszkami u nóżek, nierówno obcięte paznokcie, niedokładnie wytarte za uszami – to wystarczyło, żeby była awantura. Uważał że dziecko samo się nie obroni, nie potrafi o siebie zadbać, a u takiego malucha zaniedbania higieniczne po kilku godzinach mogły przerodzić się w kłopot. W stosunku do lekarzy był również bardzo ostry. Koledzy narzekali na niego. Zwłaszcza mężczyźni, bo szef wymagał, aby pochylili się nad maleństwem, utulili go, złagodzili ból. U kobiet jest to naturalne, natomiast mężczyzna podchodził do dziecka, zbadał, poszedł. Czasami zdarzało się, że salowa zrobiła coś nie tak i znów awantura była gotowa. Musiała panować na oddziale niemal sterylna czystość, wszystko musiało być na swoim miejscu, Często mieliśmy kontrole sanepidu, pobierane były próbki, wymazy o trzeba było bardzo dbać. Nam nie można było nosić biżuterii na oddziale, bo tam się gromadzą zarazki, dziecko mogło dotknąć, pociągnąć, więc kolczyki i pierścionki trzeba było zdjąć przed wejściem na oddział dla bezpieczeństwa dzieci. Większość lekarzy uważała, że dziecko to najtrudniejszy pacjent, tymczasem okazywało się, że to bardzo wdzięczny pacjent, przyjemniejszy od dorosłego. Jeśli pokocha się ten oddział, to praca tam daje wiele satysfakcji.
Jak się odnosił do podwładnych?
Dla personelu średniego miał wielki szacunek, cenił ich pracę, podziwiał tę pracę, potrafił docenić, pochwalić, nagrodzić. Cenił samodzielną inicjatywę pielęgniarek. Jeśli wymyśliły jakieś ciekawe rozwiązanie, które było z korzyścią dla pacjenta to bardzo to chwalił. Potrafił wyjaśnić, opowiadać, w trakcie wizyt potrafił bardzo dużo przekazać, ale nie w formie czysto akademickiej, ale poprzez anegdoty, humorystycznych opowieści, które zapadały w pamięć. Nie znosił niesłowności, niepunktualności. Uważał, że punktualność to szacunek do drugiego człowieka. Kiedy ktoś tego nie przestrzegał potrafił być surowy i wyciągał konsekwencje. Były dwie takie sytuacje, że doprowadził do tego, że panie musiały odejść z oddziału. Sale były przeszklone więc wszystko było dobrze widoczne. Kiedyś jedna z pielęgniarek przebierała płaczące dziecko i nim mocniej potrząsnęła. Może miała zły dzień, ale też pecha, bo zobaczył to szef. Następnego dnia już nie pracowała. Jedna z pielęgniarek krzyczała na półtoraroczne dziecko. Też musiała odejść. Był więc surowy dla personelu, był cholerykiem. Jeśli było wszystko dobrze, to cały oddział się cieszył. Ale wystarczał moment i potrafił wpaść w szał. Czasami nie miał racji. Jak ochłonął to potrafił przyjść i przeprosić. Stały personel pracujący na oddziale wiedział, że taki jest. Bywało że po awanturze salowa się popłakała, a Urbański stał pod drzwiami toalety przepraszając za swój wybuch, prosząc, żeby wyszła i obiecując, że to się więcej nie powtórzy. Takie sytuacje też bywały. Ale był szefem, musiał nami rządzić, musiał wymagać.
Jak się odnosił do pacjentów?
Rzadko widziałam, żeby przytulał te najmniejsze dzieci. Delikatnie je badał, nie tracił cierpliwości, kiedy płakały. Natomiast ze starszymi dziećmi próbował żartować, łaskotać, chciał je rozbawić, a że miał trochę tubalny głos to kończyło się tym, że one płakały. Gdy bywało mniej dzieci na oddziale, a pacjentami były maluchy już chodzące to przychodził do gabinetu, bawił się z nimi, rysował, robił samolociki. Widać było, że znał potrzeby dzieci i potrafił się z nimi obchodzić. Natomiast większe dzieci na Oddziale Dziecięcym bały się go trochę, szczególnie zaglądania do gardła, bo doktor Urbański jednocześnie wtedy usuwał zęby szpatułką. Potrafił też pogłaskać po głowie, przytulić.
Czy znała go Pani tylko z oddziału szpitalnego?
Kilka razy spotkałam się z nim na gruncie prywatnym. Raz mnie zaskoczył, bo przyjechał do Kruszwicy, żeby poznać moich rodziców, którzy tak jak jego byli nauczycielami. Chciał porozmawiać, poznać losy kruszwickich nauczycieli. Bardzo rzadko spotkaliśmy się na gruncie towarzyskim, bo on miał bardzo mało czasu. Pracował w szpitalu, potem przyjeżdżał do Złotnik, gdzie był do wieczora. Praktycznie w każdą sobotę i niedzielę był w szpitalu, bo robił wizyty rano i wieczorem. Miał grono swoich kolegów i znajomych z czasów studiów, natomiast my prywatnie spotykaliśmy się bardzo sporadycznie.
Zdarzało się, że w pracy opowiadał o swoich dzieciach?
O, tak. Był bardzo dumny. Jego syn ukończył prawo, córka skończyła studia medyczne. Widać było dumę z dzieci. Przeżywał okres narzeczeństwa syna, potem jego ślub. Kiedy urodziła się pierwsza wnuczka to wręcz oszalał z radości, więc potem na tapecie nie były dzieci, tylko wnuczka. Później pojawiła się na świecie druga wnuczka, która mieszkała dalej, ale przysyłała laurki więc wszyscy je oglądaliśmy. Był naprawdę dumny z dzieci i wnuczek.
Co lubił robić w wolnym czasie?
Majsterkował. Bez przerwy coś robił w domu. Śmialiśmy się, że szpital budowano 10 lat i on swój dom też budował tak długo, bo nie miał czasu. Cały czas się uczył, dokształcał. Prosił nas, żebyśmy też mu przekazywali jakieś ciekawe informacje. Uwielbiał jeździć na Górki w okolicach Przyjezierza, gdzie łowił ryby i chodził do lasu na grzyby. Ale to tylko kiedy miał urlop.
Jak chodził ubrany?
Zawsze był schludny. Nigdy nie widziałam go na oddziale w sweterku. Zawsze w garniturze, pod krawatem, elegancki. Zawsze miał czysty fartuch. Raz widziałam go w brudnym ubraniu, ale to było tuż po wypadku samochodowym, w którym brał udział.
Syrenką miał wypadek?
Tak. Syrenka była bardzo sławna. Śmialiśmy się, bo tą syrenką jechaliśmy na mój egzamin specjalizacyjny. Padał wtedy deszcz. Dojechaliśmy do Złotnik i tu przesiadaliśmy się do auta koleżanki z Pakości, która zabierała nas do Bydgoszczy. Bardzo się ucieszyłam, bo po jeździe syrenką miałam całe nogi mokre, bo taką miała dziurawą podłogę. Ale on ją uwielbiał, bo wszędzie dojechała. Poza tym wszędzie ją było słychać, pacjenci wiedzieli, że nadjeżdża i mogli przygotować się na wizytę.
Jakim był kierowcą?
Nie był dobrym kierowcą. Był raptusem, szybko chciał zmieniać biegi, szarpał kierownicą. Kilka razy zdarzyło się, że z nim jechałam i trzeba było go trochę temperować. Tłumaczył się tym, że to syrenka i dlatego tak ciężko wszystko chodzi. Bywały sytuacje, że zatrzymywała się na środku drogi i trzeba było wziąć korbkę i ją uruchomić. Czasami przysypiał za kierownicą, bo mało sypiał. Jeśli zdarzała się monotonna droga to musiał się zatrzymywać, zjeżdżać z drogi, trzeba było zabawiać go rozmową. Mimo że tyle lat jeździł to rajdowcem nie był. Ale jeździć lubił.
Jakie wyjątkowe sytuacje, wydarzenia związane z pracą Urbańskiego i pacjentami najbardziej utkwiły Pani w pamięci?
Wiele było takich sytuacji W sytuacjach zagrożenia życia, kiedy trzeba było toczyć walkę o dziecko. Pamiętam małego pacjenta, którego transportowałam do Gdańska. Miało drgawki. Nie było wówczas wenflonów, tylko wszystkie wkłucia trzeba było robić igłami wielorazowego użytku. Nikt z personelu nie mógł się wkłuć. Wtedy pan doktor wkłuł się w żyłę szyjną. Było to dziecko kilkumiesięczne, nam się wydawało niemożliwe, by takiemu maluchowi wkłuć się w żyłę szyjną. Jemu się to udało i wyciszył drgawki. Karetka wtedy czekała pół godziny zanim nie opanowaliśmy stanu zagrożenia życia. Ale mimo wszystko dziecko pojechało do Gdańska i nie przeżyło. Zdarzały się zabawne sytuacje. Przyszła do mnie pacjentka ze skargą, że pan doktor ją wyrzucił. Na pytanie dlaczego, powiedziała że zaniosła mu kopertę z markami. Nakrzyczał na nią, wyrzucił z gabinetu i rzucił za nią kopertą. Bardzo się cieszył, kiedy matka małego pacjenta przynosiła na zakończenie leczenia własnoręcznie upieczone ciasto. Wówczas cały personel się częstował.
Walki o życie było dużo. Gdy mieliśmy przypadki zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych, tzw. posocznicę to potrafił całą noc przesiedzieć przy dziecku. Śmiertelność była duża i czasami pacjenci umierali. Bardzo to wtedy przeżywał. Za szefowania doktora śmiertelność na oddziale zmniejszyła się o 90%. Kiedy przyszedł do pracy w latach 50. To umieralność sięgała 70-80%. Leki były gorsze, dzieci trafiały do szpitala w gorszym stanie. Później za czasów doktora sytuacja się poprawiła. Walczył o nie jak lew. Jako lekarz był wspaniały. Jako człowiek…Był raptusem, ale to był tak trudny oddział, że miał prawo się denerwować, złościć. Bywały sytuacje, gdy stawiał kolegów na baczność, przywracał ich do pionu. Bali się go. Pod koniec jego pracy na Oddziale Niemowlęcym personel był świetnie wyszkolony. Pielęgniarki chciały tam pracować, bo wiedziały, że to bardzo dobry oddział, że będą miały satysfakcję z pracy. Mieliśmy naprawdę świetny zespół.
Zawsze był rozżalony, że szpital nie doceniał jego pracy, wszyscy koledzy byli odznaczani krzyżami, on nie. Mówiono mu, że gmina powinna go odznaczyć. I rzeczywiście, doczekał się, że gmina Złotniki Kujawskie go odznaczyła, natomiast szpital nie. Mimo to, kiedy urządziliśmy mu uroczystość z okazji 30-lecia jego pracy, zaprosił dyrekcję na oddział.
Kiedy dowiedziała się Pani o śmierci Urbańskiego?
Ja byłam przy jego śmierci. Pierwsza operacja była w Poznaniu dużo przed śmiercią. Przyznał się wtedy, że pozałatwiał wszystkie formalne sprawy, również bankowe, żeby rodzina nie miała problemów po jego śmierci. Pamiętam, że ścięłam się z nim wtedy strasznie, że myśli o takich rzeczach. Potem wrócił do pracy. Chyba nas kłamał, bo mówił, że wszystko jest w porządku i nie co się denerwować. Zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, bo często schodził z oddziału. Pojechał potem do Poznania to już wiedzieliśmy, że jest źle. Potwierdzono rozpoznanie. Chciał wrócić do pracy, ale już nie mógł. Zadzwonił do mnie, bo chciał przyjść do szpitala, ale nie chciał, żeby widział go personel, bo bardzo źle wyglądał.
Bywały sytuacje, że żona dzwoniła do mnie przekazując prośbę, że pan doktor życzy sobie żebym przyszła. Ostatniego dnia odwiedziło go wielu kolegów. Trzeba było mu raz podać leki, bo zatrzymała się akcja serca. Wrócił, ale wiedzieliśmy, że to tylko przedłużanie agonii i że nie ma szans na poprawę sytuacji. Pożegnaliśmy się z nim i już wychodziliśmy, kiedy nagle otworzył oczy. To był moment, którego nie można zapomnieć. Popatrzył na nas, zamknął oczy i odszedł. Tak więc byłam przy nim do końca. Dlatego tak trudno się pogodzić z jego śmiercią.




Oto krótkie podsumowanie spotkania:
Weronika:
-Pan Karol ubierał się elegancko (krawat, koszula),
-był surowy i wymagający dla personelu,
-stworzył bardzo dobry zespół na Oddziale Dziecięcym inowrocławskiego szpitala,
-często zostawał w pracy do późnych godzin,
-opowiadał o swoich dzieciach, był z nich bardzo dumny,
-lubił jeździć na ryby,

-Pani Lang była przy śmierci Urbańskiego.

Michał:
-Pani Lang była jego najbliższym współpracownikiem,pracowała z nim na Oddziale Noworodków w Szpitalu w Inowrocławiu (dla młodych lekarzy był to tzw. "oddział karny" ze względu na wysokie wymagania, jakie ordynator Urbański stawiał personelowi),
- razem z doktorem podjęła pracę w Ośrodku Zdrowia w Złotnikach Kujawskich
- każdego pacjenta traktował tak samo, czy był biedny, czy też bogaty,
- Doktor nie został odznaczony za pracę w szpitalu żadną nagrodą, lecz za pracę dla naszej gminy 25 maja 2001 roku Rada Gminy nadała mu tytuł "Zasłużony dla Gminy Złotniki Kujawskie", a 4 listopada 2002 roku został patronem miejscowego Gimnazjum.

07 listopada 2016

Maraton zumby


Drugą imprezą, która wchodziła w skład KAROLIADY był  Maraton ZUMBY. Odbył się on 4 listopada. Prowadziła go p. Paulina Kluczyńska, instruktorka zumby. Zaprosiliśmy na nią wszystkich chętnych mieszkańców naszej gminy.  Akcja promocyjna trwała 2 tygodnie,  polegała m.in.  na osobistym odwiedzaniu okolicznych zakładów pracy: Urzędu Gminy, Wydziału Oświaty, Ośrodka Zdrowia itp., rozwieszaniu plakatów . Naszą imprezę rozkręcaliśmy też na facebooku. Chętni dopisali, bawiliśmy się świetnie. Po zajęciach wiele osób żałowało, że to jednorazowa impreza. Na koniec każdy uczestnik otrzymał jabłka. Zdjęcia wykonała  Sylwia Balicka ,  absolwentka Gimnazjum im. Karola Urbańskiego, która jest uczennicą Szkoły Rzemiosła.  Szkołę tę udało nam się pozyskać jako Partnera  w projekcie,  młodzież w tej szkole zdobywa zawód fotografa, stąd ta współpraca.

03 listopada 2016

XV Konkurs Wiedzy o Karolu Urbańskim


Listopad dla grupy eventowców to nowe wyzwanie - KAROLIADA. Odbywa się ona w 3 częściach.
W  czwartek,  3 listopada  2015 r. o godzinie 11 00 odbyła się I część - XV edycja Konkursu Wiedzy o Karolu  Urbańskim.  
Tegoroczny konkurs jest częścią naszego projektu. W jubileuszowym konkursie wzięło udział  31 osób. 9 pełnych 3-osobowych zespołów i 2 drużyny 2-osobowe. Oprócz zespołów klasowych z gimnazjum nasze zaproszenie do wzięcia udziału w konkursie  przyjęli: Zespół śpiewaczy ZŁOTNICZANKI, Grupa Seniorów z Uniwersytetu III wieku i Grupa Terapeutyczna.
Konkurs rozgrywany był w kategorii zespołowej NAJLEPSZA DRUŻYNA (z najwyższą średnią arytmetyczną) i indywidualnej NAJLEPSZY  UCZESTNIK KONKURSU (z największą liczbą punktów). Uczestnicy do rozwiązania mieli 16 zadań. Były to zadania testowe i krzyżówka. Test trwał 30 minut, a nad jego przebiegiem czuwała komisja. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone 10.11. 2016 r.  
Ciekawe kto zwyciężył?