28 marca 2017

Kolejny wywiad dokumentalistów


Kilka dni temu, 23 marca, Kasia i Michał przeprowadzili wywiad z Panią Eugenią Zalewską z Lisewa Kościelnego, mamą małych pacjentów Karola Urbańskiego. 
Poniżej zapis tej rozmowy.


-Jak Pani poznała Karola Urbańskiego?
Największy kontakt z nim mieliśmy, gdy rodziły się nasze dzieci. Pierwsze dziecko urodziło się w 1978 roku, więc były wizyty w ośrodku zdrowia. Mam troje dzieci, ale najczęściej kontakt z doktorem mieliśmy w roku 83’, gdy urodził się nasz syn. Kiedy miał 10 miesięcy, poważnie zachorował. Były wizyty kontrolne, albo dzieci chorowały, przeziębiały się, więc kontakt z nim mieliśmy częsty.

-Jak Pani wspomina kontakty z Karolem Urbańskim?
Jako człowiek był bardzo pogodny, zawsze miał czas dla pacjentów, bo leczył i dzieci, i osoby dorosłe. Zawsze był uśmiechnięty, chociaż czasami przebijało z jego twarzy zmęczenie. Było to widać, bo dla niego doba była za krótka. Jego praca w szpitalu, w naszym ośrodku zdrowia w Złotnikach Kujawskich, wizyty domowe… Naprawdę do domu wracał bardzo późno. Pomimo tego zmęczenia, zawsze miał czas porozmawiać z pacjentem. Nigdy nie odmówił przyjazdu na wizytę domową. Pamiętam, że jak przyjeżdżaliśmy z dziećmi do lekarza, to poczekalnia była pełna dzieci. Potem miał jeszcze wizyty domowe, a wracając do domu, zawsze wstępował na oddział zobaczyć, jak czują się dzieci, czy jest poprawa. Dla mnie to był człowiek bardzo dobry. Lekarz z powołania.

- Jakim był lekarzem?
Leczył trójkę naszych dzieci. Syn, mając 10 miesięcy, zachorował na zapalenie oskrzeli. Była wizyta w ośrodku, lekarstwa, stały kontakt z lekarzem. Po odebraniu antybiotyku, 2 lub 3 dni było dobrze, a potem znów nawrót choroby. I tak było 3 razy. Za trzecim razem było już bardzo źle, syn tracił przytomność. W pewnym momencie byliśmy już bezradni, nie było nic lepiej. Wezwaliśmy karetkę. Kiedy wzięłam go na ręce, przelewał mi się, był bardzo słaby. Przyjechało pogotowie i powiedzieliśmy, jak był leczony, jakimi lekami. Lekarz z pogotowia zapytał, kto go leczy. Powiedzieliśmy, że doktor Urbański, a on na to „Lepszego nie ma”. I miał rację. Syn trafił do szpitala na pół przytomny. Pierwsze 3 dni był pod tlenem. Odwiedzaliśmy go codziennie, przyjeżdżaliśmy zaczerpnąć informacji na temat jego stanu zdrowia w ośrodku tu na miejscu w Złotnikach. Wtedy nie było tak jak teraz, że rodzic może być w szpitalu z dzieckiem. Mogliśmy go tylko zobaczyć. Nie można było wejść bezpośrednio na oddział, pielęgniarka przynosiło dziecko w miejsce, gdzie można było się z nim zobaczyć. Wtedy, będąc przygotowana na to, że go przytulę i uściskam jako matka, chciałam to zrobić, a on nie chciał. Odwrócił ode mnie głowę. Powiedziałam do niego: „Robert, Robert” i czekałam na ten moment, żeby mnie uściskał, a on swoimi małymi rączkami uściskał siostrę. Aż mnie coś ścisnęło. Po prostu dziecko zapomniało matkę, mimo że jeździliśmy do niego, ale te odwiedziny były bardzo króciutkie. Trwało to miesiąc. Raz było lepiej, a następnego już bardzo źle. Po miesiącu pobytu w szpitalu doktor Urbański stanął przed nami, zamilkł, zaklął bardzo siarczyście i powiedział, że nie wie, co się dzieje i jaka jest przyczyna tego, że jednego dnia jest poprawa, a drugiego jest bardzo źle. Mówi: „Zrobimy w ten sposób, że syn pójdzie na tzw. przepustkę do domu. Łóżeczko będzie na niego czekało i o każdej porze dnia i nocy, jeśli będzie źle to go przywieziecie do szpitala. Może otoczenie też sprawi, że choroba szybciej minie”. Tak się stało. Wzięliśmy go do domu. Całą kartę leczenia mieliśmy w domu, mierzyliśmy temperaturę, posiłki specjalnie szykowane, mocz zawoziliśmy do badania, dostawał leki. Pierwsze 3 dni były bardzo trudne. Nie mógł się odnaleźć, płakał, bo było inne otoczenie. Po miesiącu pobytu w szpitalu, nie mógł przywyknąć do domowego. Musieliśmy go nosić na rękach, jak kładliśmy go do łóżeczka do spania, to płakał. Zasypiał więc na rękach. Kontakt z doktorem był cały czas. Powiedzieliśmy mu, że płacze non stop. Przyjechał do domu, spojrzał na mnie, a miałam wtedy ciemne ubranie na sobie, bo wcześniej zmarł mi ojciec, i powiedział, żebym założyła biały fartuch. Może bał się tych ciemnych kolorów. Tak się stało. Pracowałam kiedyś w gastronomii i miałam taki fartuch, więc go zakładałam. Wyszedł z tej choroby, mimo że trwało to długo. Do szpitala już nie wrócił, mimo że łóżeczko czekało na niego.
Zawdzięczamy mu bardzo dużo. Przyjeżdżał do nas o późnych godzinach. Nigdy nie odmówił wizyty mimo zmęczenia.

- Jak to było możliwe, że był w stanie to wszystko łączyć?
Tez się nad tym zastanawiałam. On chyba więcej czasu poświęcał pacjentom. Szpital i ośrodek zdrowia to był jego drugi dom. Dla rodziny chyba miał bardzo mało czasu. Od rana szpital, potem ośrodek w Złotnikach, wizyty domowe, w drodze powrotnej jeszcze raz szpital. Skąd ta siła się brała? Chyba coś musi być w człowieku, co z góry jest mu dane. Można powiedzieć, ze był to lekarz z powołania, prawdziwy lekarz. Chyba trzeba się takim urodzić. Co mu dodawało siły? Myślę, że to, że dziecko zostało uratowane, że pomógł. To go motywowało, dodawało energii.
Takiego lekarza mieć to naprawdę jest zaszczyt. Szczęście mieć takiego lekarza, takiego z powołania, o wielkim sercu. Za szybko odszedł. Mimo że chorował, to jeszcze przez jakiś czas leczył ludzi.

- Jako jakiego człowieka postrzegała Pani Karola?
Pomagał innym. To był jego cel, to było wpisane w jego zawód. Oddał się swojej pracy. Dobrym był człowiekiem. I to jedno słowo mówi wszystko: że był człowiekiem dobrym. Bardzo dobrym. To wyjaśnia wszystko.


- Dziękujemy za rozmowę.

19 marca 2017

Marcowy fest


16 marca, w czwartek odbył się kolejny fest na którym podsumowaliśmy minione działania i planowaliśmy następne eventy.
Grupa dokumentalistów podzieliła się wrażeniami z dotychczasowych wywiadów, uznając prawie wszystkie za bardzo ciekawe. Eventowcy także przedstawili swoje prace. Sporo za nami, ale przed nami jeszcze więcej……Podczas rozmów jedliśmy wegetariańskie kebaby i świetnie się bawiliśmy.

 Natalia


16 marca 2017

Warsztaty filmowe

Wczoraj po południu uczestniczyliśmy w warsztatach filmowych. Grupa montażowa pod okiem Pana Mariusza zgłębiała tajniki Pinnacle'a, natomiast filmowcy analizowali scenariusz wraz z Panem Sebastianem. Co się okazało? Że nasz scenariusz jest bardzo dobry i przemyślany, z czego jesteśmy bardzo dumne :-) Teraz tylko...nie zepsuć tego ;-)
Zaplanowałyśmy też pracę kamer do kilku scen fabularnych. Trzeba przyznać, że plany są ambitne.
Mamy już odtwórcę roli Karola Urbańskiego z czasów liceum i studiów oraz kilku aktorów-amatorów drugoplanowych.

A oto fotorelacja z wczorajszych spotkań:












07 marca 2017

Jak tworzyłyśmy scenariusz... - fotorelacja


Co pokażemy i jak, co sfabularyzujemy, co połączymy ze sobą, kto zagra, gdzie i kiedy... A także konsultacje i pierwsze nagranie... Dzisiaj... u nas...














Zdjęcia: Basia

06 marca 2017

Karol Urbański we wspomnieniach - ciąg dalszy

Dziś ekipa dokumentalistów udała się do Inowrocławia na spotkanie z Panią Marią Różalską, przyjaciółka Karola Urbańskiego. Mieliśmy okazję lepiej poznać prywatne życie doktora. Okazało się, że był bardzo towarzyskim człowiekiem, lubił spotkania w gronie przyjaciół, zabawy taneczne, wyprawy do teatru. Był kawalarzem, a tego się nie spodziewaliśmy. Lubił żarty i często się śmiał. 
Po wywiadzie spędziliśmy czas na miłej pogawędce z Panią Marią, emerytowaną anglistką. 
Wywiad prowadziła Klaudia, a sprzęt jak zwykle obsługiwał Michał. 



- Jak Pani poznała Karola Urbańskiego?
Karol tkwi w naszej pamięci od ponad 50 lat i mimo to, że już go nie ma z nami, ale zawsze w relacjach, opowiadaniach o Karolu jest mowa i wart jest tego, żeby powielić wiadomości o nim.
Poznałam go w towarzystwie. Nasz zespół był liczny więc mieliśmy zawsze wielką ochotę spotykać się. Właśnie w momencie, kiedy przeprowadziliśmy się w sąsiedztwo dra Urbańskiego to stwarzaliśmy sobie okazje, by się często spotykać. W 1964 roku przeprowadziliśmy się na ulice Narutowicza, Karol mieszkał na ul. Broniewskiego. Tam mieszkali też inni nasi przyjaciele. My te spotkania bardzo wysoko sobie ceniliśmy, były różne tematy. Jakie? Byliśmy rówieśnikami to była dyskusja o dzieciach. Dzieci dorastały to o cenzurkach, o szkole, potem o wnukach, narzeczonych… Były tematy bardzo różnorodne, ale nas interesujące. Po kilkunastu latach myśmy swojego zespołu, z Karolem włącznie, nie zmieniali. Jak było od początku, tak jest do teraz, chyba że któryś pożegnał nas na wieki. Te spotkania były przemiłe. Jeśli chodzi o Karola to on chyba dominował. Był kawalarzem. Mimo zmęczenia… Wracał z pracy późnym wieczorem swoja starą syrenką i często był jeszcze wzywany. Ile razy musiał, nie zdążywszy nawet wypić szklanki herbaty, musiał ponownie jechać. Kojarzę to z czym? Karol znał to powiedzenie: „Nie będzie dobrym lekarzem osoba, która jest złym człowiekiem.” Czyli dobry człowiek jest na pewno dobrym lekarzem. I on całe życie na to poświęcił. Różnorodnie to bywało w czasie stanu wojennego. Potrafił nas nieraz zdenerwować. Przychodził z Wojtkiem wieczorem, zapukał albo dzwoni. „Czy tu mieszkają obywatele Różalscy?” My patrzymy z mężem na siebie, nasz syn był wtedy mały, śnieżyca, mróz, a dwóch panów stoi pod drzwiami w czapach. Odpowiadamy „Tak”. „To proszę otwierać, chcemy sprawdzić coś”. My w nerwach. Jak wszedł to śmiał się, że udał mu się żart. Ile razy zadzwonił, coś tam komponował, zmyślał. Albo inny rodzaj humoru. Był zmęczony i często siedząc, zdrzemnął się. Ale to chwilowe, sekundowe zaśnięcie było. Słyszał wszystko co mówimy i od razu reagował i odpowiadał momentalnie. „Już się wyspałeś?” – pytaliśmy. „Nie myślcie, że ja spałem, bo ja wszystko słyszałem”.
Nieraz panią domu podpuszczał, jak była szczególnie wrażliwa. Mówił; „Przepraszam, a masz winogrona w puszce?” Wymyślał nie wiadomo co, żeby wprawić nas w humor. O fanty się bawiliśmy. Nasze spotkania były bardzo częste i nigdy nie narażaliśmy osoby ani opinii innych osób. Śpiewaliśmy dużo. Potem komentowano nas, jak poszłam do szkoły. Z ul. Narutowicza do liceum im. Konopnickiej jest blisko. Mówili; „Tam w waszym bloku takie śpiewy narodowe były…”.
Ta znajomość była na dobre i na złe.
Opowiem o pewnym przypadku. Byliśmy na zabawie w kasynie oficerskim na Toruńskiej. Karol mówi: „Słuchajcie, na razie święty spokój, jest dobrze.” Nagle telefon. „Muszę was zostawić, bo idę do szpitala. Dziecko jest w bardzo poważnym stanie. Marysiu, to Twojej koleżanki syn.” Dyfteryt chyba, ale stan był poważny. On już na tę zabawę nie wrócił. Cały czas poświęcił temu dziecku. Piotr wyrósł na dzielnego lekarza z doktoratem, przyjeżdża do ojca, do nas przychodzi. Te znajomości, które zaczęły się ponad pół wieku temu trwają do tej pory. 

- Wyjeżdżaliście gdzieś razem?
Tak, najczęściej w karnawale na zabawy.

- Dobrym tancerzem był Karol Urbański?
Lepszym kawalarzem niż tancerzem. Kiedyś wyjechaliśmy wszyscy razem do Chomiąży. Podpadło nam coś, bo zauważyliśmy, że kierowca krąży, bo kilka razy widzieliśmy to samo miejsce. Nie mógł trafić na tę zabawę. Tam nocowaliśmy. Najczęściej wyjeżdżaliśmy właśnie na zabawy. Albo do teatru do Bydgoszczy i pociągiem rano wracaliśmy. Przygody też były wtedy. Do syrenki się wszyscy nie zmieścili, niestety więc jechaliśmy pociągiem. Ciuchy w torbę… i wracaliśmy pociągiem. Pociąg był nasz. Piąta godzina rano, już brzask i wracaliśmy weseli, zadowoleni. Chadzaliśmy na zabawy lekarskie, farmaceutów, ale trzymaliśmy się wszyscy razem.

- Jaki był Karol Urbański? Oprócz tego że był kawalarzem, że był towarzyski i dowcipny?
Wielki patriota. Te nasze śpiewki były rzeczywiście bardzo często odstawiane – wieczorem, w lecie, okno otwarte.

- Dlaczego Pani uważa, że był patriotą? Dlatego, że śpiewał pieśni patriotyczne?
Nie, nie tylko. W dyskusji. Na przykład w czasie stanu wojennego bardzo często wyrażał swoje obiekcje co będzie z naszą ojczyzną. Bardzo często rozmawialiśmy w swoim własnym ścisłym gronie na temat powstania warszawskiego. Andrzeja Szwajkerta z Inowrocławia (ps. Jędruś, 11-letni powstaniec warszawski, sanitariusz – przyp. red.), że niektórzy młodzi ludzie poświęcili swoje życie. Nie taił tego, tylko wyrażał się pozytywnie o nich.

- Jakie jeszcze cechy miał?
Śmiał się bardzo głośno, ja słyszę jego śmiech. Uwielbiał chałwę i świeże truskawki z bitą śmietaną i bezami. To był jego ulubiony deser.

-Miał jakieś wady?
Nie ma idealnych ludzi, zawsze są plusy i minusy, ale ja nie wiem… Nie poznałam jego wad. Jeżeli je miał to potrafił doskonale je ukrywać. Myśmy go wszyscy bardzo cenili. A w stosunku do chorych dzieci jaki był kochany… Mój wnuk ma na imię Patryk. Przychodził i dziecko nie wiedziało, że zastrzyk dostaje… Tak potrafił zagaić. Do wnuka mówił: „Jaki ty Patyk jesteś?” „Wujku, ja nie jestem Patyk, tylko Patryk” – i była dyskusja, czy jemu na imię Patyk czy Patryk. Miał doskonałe podejście do dziecka. Dziecko wpadało w trans jego myśli. On potrafił zagadnąć każdego. Nieraz lekarz przychodzi, to dziecko gdy zobaczy słuchawkę to się denerwuje. Przy nim dzieci się reagowały tak – a to bardzo ważne było.
Był przesadnie troskliwy o swoich pacjentów w szpitalu. Jak coś nie było zrobione przy dziecku, to „opeer” wszyscy dostali.

- Czyli jakaś wada była?
Czy to była wada? Nie wiem. On jednak tak walczył o dobro dziecko, tylko! A jak dziecko czegoś nie dostało, czy pominięte, czy brudne – to było źle. One to wszystko wiedziały. Mówiły; „Bo szef przyjdzie”. Potrafił w nocy iść do szpitala i sprawdzać. I ta jego biedna syrenka wycierpiała.

- A jakim był kierowcą?
Lepszym kawalarzem był. Miał kiedyś wypadek w sylwestra. Ślizgawica była. Ale to chyba nie była jego wina. Jechał do Złotnik i wpadł w poślizg. Myśmy byli wtedy umówieni, to było po ślubie jego córki. Dowiedzieliśmy się od kogoś, że Karol miał wypadek, ale nie wolno było zdradzić Wiesi, bo by się załamała. Niecierpliwiła się, czemu go nie ma. Po kryjomu mój mąż i dr Grabowski wzięli samochód i pojechali na to miejsce. Tam go nie znaleźli, bo w Złotnikach zaciągnęli jego stary samochód do gospodarza, tam został, a jego przywieźli. Na tyle jego jazdy, to on naprawdę musiał uważać. Miał przecież okulary, to tym bardziej.

- Jakim był przyjacielem?
Na śmierć i życie. I myśmy naprawdę się wzajemnie uzupełniali. Nazywaliśmy się „przyjaciel”. To był przyjaciel domu. Niektórych to drażniło. Bo co to znaczy „przyjaciel domu?”. Wiem, że obojętnie kiedy byłabym w potrzebie to na pewno nie odmówiłby mi. Gdyby miał mi coś powiedzieć – to prawdę. Czy to przykra, czy nie – ale prawda. Prawdziwym przyjacielem był.

- Co było dla niego ważne?
Rodzina i pacjenci.

- A w jakiej kolejności?
Nie wiem, czy pacjenci nie byli pierwsi. Trudno mi to ustalić. Mnie się wydaje, że gdyby była konieczność to wybrałby to, co dla niego ważniejsze. Albo pacjentów, albo dzieci i rodzinę. Ale tak, to chyba jednak pacjenci… Jak go kilka godzin nie było w szpitalu to był niespokojny. A tutaj zaufał żonie, że dziećmi zaopiekuje się zona to on nie musi tam być. W domu miał go kto zastąpić. A tam, jak jego nie było to wydawało mu się, że dzieci są pokrzywdzone.

- Czy sobie zyskał taki szacunek? Co na to wpłynęło?
Dotrzymanie słowa. Był tak słowny, że jak powiedział, że przyjdzie – to przyszedł. Nieraz się spóźnił, bo przedłużał się pobyt u jakiegoś dziecka. I pedanteria leczenia. Efektem leczenia. To chyba dominowało w tym, że zdobył taka opinię. On leczył nie tylko dzieci, wszystkich nas leczył. Stosował metody niekoniecznie te najnowsze. Te domowe, stare też. Zapalenie płuc. Osoba siedemdziesięciokilkuletnia. Mówił; „Szybko do łazienki, płaszcz kąpielowy zamoczyć w lodowatej wodzie i ubrać”. Temperatura zginęła. Jego metoda dawała efekt.

- W 2001 roku szkoła w Złotnikach Kujawskich przyjęła imię Karola Urbańskiego? Czy to dobry wzór dla współczesnego młodego człowieka?
To taki unikat. Nie można generalizować, ale dużo młodych ludzi z pewnością uważa go za wzór. Ale są młodzi, którzy myślą „Jaki głupi, jaki naiwny. On za nic leczył”. Nie wszyscy mają te samą opinie o nim.
Jak najbardziej dobry wzór, tylko nie wszyscy chcą skorzystać. On był bezinteresowny.
Wzór człowieka. Najgorzej miała żona, bo najmniej w domu był. I stąd wnioskuję, że dla niego pacjenci byli ważniejsi od dzieci, bo wiedział, że z całkowitym zaufaniem może dzieci pozostawić pod opieką swojej żony. Wzór do naśladowania.

- Jak Pani przyjęła wiadomość o śmierci Karola?
Ta śmierć trwała przy nim długo. 2 lutego były moje imieniny i on się tu z nami żegnał. Mówił:  „To już mój ostatni pobyt z wami”. Myśmy go jeszcze odwiedzali, dużo osób go odwiedzało. Zrobił nam zdjęcie. My z tą śmiercią nie byliśmy oswojeni, ale wiedzieliśmy, baliśmy się, że to nastąpi. Pogrzeb to była manifestacja w Inowrocławiu. Nie było człowieka, któremu by nie pomógł. Jak nie dziecku, to ojcu; jak nie ojcu, to dziadkowi. To była manifestacja. Trudno było się przyzwyczaić do tego, że Karola nie ma. Nam go ciągle brakowało. Ciągle był potrzebny, a nie mogliśmy go znaleźć. To była pierwsza śmierć w naszym gronie. Niechciana.

- Podsumowując: Kim był Karol Urbański?
Dobrym człowiekiem i dobrym lekarzem. Uczynnym, życzliwym, nigdy nie odmawiał pomocy. Chciał się w każdym calu spełnić.


Dziękujemy za rozmowę. 

05 marca 2017

Akademia Zdrowia - kolejna odsłona

W piątek, 3 marca, odbyło się kolejne spotkanie z cyklu Akademii Zdrowia. Tym razem zaprosiliśmy studentkę medycyny, Aleksandrę Kunicką, aby opowiedziała nam o zdrowym stylu życia i wpływie diety oraz innych nawyków na długość i jakość naszego życia. Pani Ola, wspierając się prezentacją multimedialną, mówiła przede wszystkim o zdrowym żywieniu i higienicznym trybie życia. Higienicznym nie znaczy, że często się myjemy, ale o długości snu, ruchu w ciągu dnia, piramidzie żywieniowej, energetykach, nałogach. Swój wykład przygotowała specjalnie dla nas nastolatków. Dlatego mogliśmy usłyszeć co robić, a czego nie, aby w dorosłym życiu nie być obarczonym chorobami cywilizacyjnymi, jak nadciśnienie czy cukrzyca. Bardzo ciekawie przedstawiła produkty, które lubi nasz mózg: po czym chce nam się spać, a kiedy jest gotowy do pracy na najwyższych obrotach. Uważam, że jej wykład był dla nas bardzo przekonujący, gdyż nasza prelegentka okazała się wiarygodna: zgrabna, ładna i mądra.

Julka





04 marca 2017

Gniezno


3 marca wyruszyliśmy do Gniezna by porozmawiać z ks. prof. Antonim Siemianowskim. Dowiedzieliśmy się kilku nowych rzeczy o Karolu Urbańskim, które na pewno wykorzystamy w filmie i wypiliśmy pyszną czerwoną herbatę. Otrzymaliśmy książki autorstwa ks. prof. oraz przy okazji zwiedziliśmy Prymasowskie Wyższe Seminarium Duchowne. Zobaczyliśmy piękną Katedrę Gnieźnieńską, w której, w srebrnym sarkofagu, spoczywają relikwie św. Wojciecha. Niestety nie udało się nam obejrzeć sławnych Drzwi Gnieźnieńskich. Po spotkaniu pracowaliśmy nad zarysem scenariusza. Już wkrótce czeka nas nagrywanie pierwszych scen do filmu. To wcale nie jest takie proste jak nam się wydawało.

Basia

       








- Skąd ksiądz znał Karola Urbańskiego?
Karola znam z gimnazjum i liceum im. Kasprowicza. Tam się poznaliśmy, z tym że byłem z nim wtedy w luźniejszym kontakcie, bo chodziliśmy do innych klas. Podchodziliśmy razem do tzw. „małej matury”, a potem w liceum do „dużej matury”. Spotykaliśmy się przy przeróżnych okazjach. W liceum ja byłem w klasie humanistycznej, a Karol w matematyczno-fizycznej. W klasach licealnych potworzyły się inne grupy niż w gimnazjum. Tak się zżyliśmy. Karol często się pojawiał. Potem bliższa znajomość i przyjaźń z Karolem zaczęła się w Inowrocławiu, kiedy on już był lekarzem. Ja po studiach seminaryjnych i wikariacie studiowałem w Lublinie 6 lat. Potem wróciłem do Inowrocławia, choć uczyłem w Gnieźnie. Ale w Inowrocławiu mieszkałem, bo tu (w Gnieźnie) nie było mieszkania. Dojeżdżałem stamtąd. Tam mieszkałem z Karolem na terenie tej samej parafii. Myśmy się tam zżyli. Karol odwiedzał nas, czyli dawnych kolegów. To były więzi przyjacielskie. Jego żona prowadziła aptekę to szło się do Wiesi po leki. Stamtąd bliżej się znaliśmy.

- Jak ksiądz zapamiętał Karola z czasów szkolnych?
Z lat szkolnych zamazało mi się to wszystko.

- To jak ksiądz go zapamiętał z czasów, gdy już leczył?
Zapamiętałem go jaka pana doktora. Był bardzo uznanym pediatrą w Inowrocławiu, bardzo dobrym, powiedziałbym, że pilnował swojego rzemiosła lekarskiego. Czuwał. Ile on dzieci przyjął? Ile dzięki niemu żyje? On był z tego znany. Jak cokolwiek się działo to do Karola Urbańskiego. Albo do Bogusi, żony naszego kolegi.

- Jakim człowiekiem był Urbański?
Pamiętam go najlepiej z ostatnich prawie tygodni. Pamiętam tez czasy wcześniejsze – był bardzo wesoły, bardzo miły, koleżeński, serdeczny i przyjacielski w rozmowie. Ale jak zachorował to częściej do niego chodziłem. Odwiedzałem go też w szpitalu, nawet jak leżał w szpitalu. Bardzo się cieszył. Z taką wdzięcznością to przyjmował.
Pamiętam taką scenę, kiedy już był w domu. Odwiedziłem go w domu w Inowrocławiu. On mówi: „Wiesz co? Ja już mam dni policzone.” Ja mówię „To jeszcze nie wiadomo”. „Nie, ja mam dni policzone. Jak chwytam siebie za ucho i nic nie czuję to znaczy, że koniec bliski.” Miał pełną świadomość, że odchodzi. Powiedziałem „Będę na pogrzebie, jak już koniecznie chcesz odchodzić”. „Tak, bo już nie ma wyjścia”. To były takie sceny wzruszające.

- Co było dla niego ważne?
Co było ważne… Warto podkreślić, że był człowiekiem wiary. Bardzo wierzący, praktykujący, pobożny człowiek. Jednocześnie był pracowity. Nieraz sam podziwiałem, jak on do szpitala poza godzinami pracy chodził, dzieci odwiedzał, sprawdzał czy się dobrze czują. Być może sam naśladował doktora Błażka. Był to człowiek oddany lecznictwu, szpitalowi. On z młodości i z praktyk pamiętał swojego mistrza w służeniu chorym. Poza tym był to grzeczny człowiek, pełen humoru. Karol kilka razy miał stuknięcia samochodem, a nasz wspólny kolega mawiał; „Karol ma prawo jazdy, ale on nie powinien jeździć…” Kiedyś był taki przypadek, że był zdaje się odwiedzić mamę, a myśmy mieli spotkanie wieczorem w sylwestra. Czekamy i czekamy na Karola, a on nie przyjeżdżał. Dostaliśmy telefon, że Karol w Jaksicach stuknął inne auto. No mu się zdarzało. Ale nigdy nie były to poważne sprawy. Nie było tak, że on szaleńczo jeździł. No tak się zdarzało… że ktoś go trącił. Dla ludzi był bardzo uczynny, grzeczny. Nie pamiętam, żeby ktoś narzekał na niego. Zawsze wszyscy go wspominali dobrze. Bardzo dobrze był wspominany ze swoich usług medycznych, diagnoz.

- Czym sobie zdobył największy szacunek wśród ludzi? Tym, że był świetnym lekarzem pediatrą?
I człowiekiem był dobrym. Z nikim się nie kłócił, nie był zarozumiały. Bardzo przystępny. To mu jednało ludzką życzliwość. Chwali też go za to, że dbał o porządek w szpitalu, pilnował, żeby pielęgniarki chodziły wokół dzieci.

- W 2001 roku Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich przyjęło imię Karola Urbańskiego? Czy to dobry wzór dla dzisiejszego młodego człowieka?
Nie tylko dobry, ale bardzo dobry moim zdaniem. Bardzo piękny wzór człowieka oddanego ludziom, oddanego swojej pracy, sumiennego. W rejonie, w którym działał (szczególnie Inowrocław i Złotniki) – był najbardziej znany i szanowany. To jest piękna postać lekarza.

To była piękna myśl, żeby szkołę poświęcić jego pamięci. Szkoda, żeby zaginęła ta pamięć. To zarazem pokazuje, że lekarz musi przede wszystkim kochać człowieka, szanować…bo jak będzie tylko fachowcem – to za mało. On kochał ludzi, dzieci. To było coś pięknego.