27 października 2016

Warsztaty filmowe


W środę, od 14.00 dokumentaliści uczestniczyli w warsztatach filmowych prowadzonych przez Pana Sebastiana Bartkowskiego z Instytutu Filmowego Unisławskiego Towarzystwa Historycznego. Dowiedzieliśmy się jak podzielić na etapy pracę nad zbieraniem materiałów, jak je selekcjonować oraz dostaliśmy kilka cennych wskazówek dotyczących tworzenia scenariusza. Przedstawialiśmy również swoje pomysły dotyczące realizacji filmu o Karolu Urbańskimi i łączyliśmy je w jedną całość. Dzięki pracy w grupie mamy już ogólną wizję scenariusza. Na tę chwilę cały czas zbieramy materiały i docieramy do znajomych i pacjentów naszego bohatera. Dopiero wyposażeni w wiedzę i materiały w postaci dokumentów, zdjęć i relacji, będziemy mogli stworzyć draft scenariusza.

26 października 2016

Audyt

W środę, 26 października, projektowcy spotkali się z panem Pawłem Waleckim – asystentem Programu  Równać Szanse, z którego finansowany jest nasz projekt. Zadawano nam serię pytań typu: Co chcemy osiągnąć w projekcie?  Jak chcemy to osiągnąć? Co nas zmotywowało do podjęcia danego działania?


Mogliśmy wypowiedzieć się na temat naszych działań. Dzięki temu bardziej się zintegrowaliśmy oraz dokładniej zaplanowaliśmy kolejne etapy przebiegu projektu, zbierania materiałów i podziału ról. Na skutek tego będziemy ze sobą lepiej współpracować.

25 października 2016

Pierwszy fest już za nami



Wnioski ze spotkania:
- przestrzeganie terminów,
- większe zaangażowanie w realizację zadań,
- osoby nieśmiałe w pierwszej kolejności dobierają sobie 
  zadania,
- lepszy przepływ informacji między uczestnikami.

24 października 2016

Gra terenowa, czyli wreszcie nadszedł ten dzień...


Pogoda od kilku dni była deszczowa, marzyliśmy żeby zaczęło lać dopiero od 21.00... 
Przez cały październik przygotowywaliśmy tę grę terenową, zaprosiliśmy na nią naszych kolegów z gimnazjum, absolwentów, rodziców i wszystkich chętnych mieszkańców gminy, nie wyobrażaliśmy sobie odwołania eventu.
O  17.00 zebraliśmy się w holu gimnazjum, jeszcze raz zaprezentowaliśmy wszystkie zadania na poszczególnych przystankach i ostatecznie ustaliliśmy kryteria przyznawania punktów.  W tym czasie pojawiało się coraz więcej osób, które przyjęły zaproszenie do naszej zabawy. O 18 00 hol się zapełnił. Był to dobry znak, nie lało, chętni byli :-) 
Po przywitaniu przybyłych, (w tym czasie wyruszyliśmy na nasze przystanki pod opieką rodziców czy starszego rodzeństwa), podaniu zasad, ustaleniu grup i opiekunów, otrzymaniu map i kart z tabelką na rejestrację uzyskanych punktów również uczestnicy wyruszyli na trasę na teren Złotnik.
Wyglądaliśmy charakterystycznie, kamizelki, latarki, okrycia przeciwdeszczowe i … parasole. Wielu mieszkańców pytało nas się, co się dzieje? 
Zespoły docierały  do poszczególnych przystanków, wykonywały zadania i ruszały dalej.  Przy wykonywaniu zadań śmiechu było co niemiara.
Około  godz. 20.00  wszystkie drużyny, uczestnicy projektu i goście zebrali się przy ognisku. Każdy miał możliwość ogrzania się oraz posilenia kiełbasą i ciepłą herbatą. W tym samym czasie były zliczane punkty poszczególnych drużyn. Brano również pod uwagę czas, w jakim dotarły na metę. Wyróżnione zostały trzy zespoły. 
Kiedy ognisko powoli przestawało się żarzyć, uczestnicy rozeszli się do domów. 
Pogoda jednak dała nam się we znaki , ale… nie przeszkodziło nam to w zabawie do końca.

Basia


Trasa gry terenowej


20 października 2016

Logo

        
         
Project by Sylwia


Gra terenowa już w piątek


W poniedziałek, 17 października kontynuowaliśmy pracę nad grą terenową. Podczas trwania spotkania,  przedstawialiśmy swoje pomysły na  sposoby realizacji poszczególnych zadań, uatrakcyjnialiśmy ich formę. Nie było to skomplikowane, bo wszystko mieliśmy już zaplanowane. Dowiedzieliśmy się gdzie znajdują się poszczególne stacje. Jest ich 9. Na każdej z nich znajdują się wyzwania, którym czoła stawić będą musieli pierwszoklasiści i wszyscy chętni mieszkańcy. Za każdą konkurencję będą przydzielane punkty,  których suma  będzie decydować o miejscu. Zwycięska grupa otrzyma słodką nagrodę. Całość zakończy się ogniskiem z kiełbaskami oraz pamiątkowym zdjęciem wszystkich uczestników, mieszkańców i projektowiczów.  W końcowej części  dopracowaliśmy plakaty i ulotki informacyjne oraz mapę. Marcelina , Wiktoria i Mateusz podjęli się największej ilości zadań związanych z naszym piątkowym eventem.  Wywiązali się z nich w całości. Teraz oczekujemy na naszą pierwszą imprezę. Mamy nadzieje, ze wszystko wypadnie dobrze


Opracowanie: Patryk Nowak

19 października 2016

Kolejny wywiad


W środę, 19 października, dokumentaliści przeprowadzili kolejny wywiad. Tym razem naszym gościem była Pani Bernadetta Safjan, która pracowała w złotnickim ośrodku zdrowia jako położna. Opowiedziała nam o codziennej pracy doktora Urbańskiego, dla którego dobro małego pacjenta było najważniejsze. Podkreślała jego zaangażowanie i poświęcenie, ale wspomniała także, iż bywał wybuchowy. W jej opinii zdarzało się to jednak w uzasadnionych sytuacjach i było podyktowane troską o zdrowie pacjenta. Potwierdziła informację o tym, że lekarz przy okazji oglądania gardła, szybko i sprawnie rozprawiał się z ruszającymi się zębami mlecznymi dzieciaków. 

Już wkrótce Karoliada


KAROLIADA

  • XV Konkurs Wiedzy o Karolu Urbańskim - 3 XI 2016 o godz. 1100
  • MARATON ZUMBY - 4 XI 2016 o godz. 1930
  • Spotkanie z osobą aktywnie spędzającą czas – Paulina   Kluczyńska-instruktor zumby -    4  XI 2016 ok. 2100
  • Prezentacja projektu „Historia z Syrenką w tle” i ogłoszenie wyników XV Konkursu Wiedzy o Karolu Urbańskim 10 XI 2016 

18 października 2016

"Był wspaniałym człowiekiem..." - wywiad z Panią Małgorzatą Bogacz

Nazywam się Małgorzata Bogacz, mieszkam w Gniewkówcu. Przeprowadziłam się tutaj w 1976 roku, i mając małe dzieci korzystałam z wizyt u pana doktora Karola Urbańskiego. Najważniejsze wspomnienia to czas, kiedy urodził się mój najmłodszy niepełnosprawny syn i wtedy w szczególny sposób zobaczyliśmy, jakim lekarzem jest pan doktor. Zawsze uważaliśmy go za wspaniałego człowieka, ale wówczas poznaliśmy jak wygląda jego praca. Pan doktor kończąc zajęcia w szpitalu w Inowrocławiu, potem w Ośrodku Zdrowia w Złotnikach, miał jeszcze wizyty domowe. Przyjeżdżał również do mojego teścia, który był już prawie umierający. To był przełom 1990/91 roku. Badał go, rozmawiał z nim. Rzadko kiedy  miał czas, aby późnym wieczorem wypić herbatę. Następnie z mężem zabieraliśmy go samochodem do szpitala do Inowrocławia, gdzie biegł na swój oddział zrobić ostatni obchód, a my z mężem trafialiśmy na oddział, gdzie leżał w inkubatorze nasz synek, ponieważ to były czasy gdzie nam nie wolno było odwiedzać dziecka. Po takiej wizycie, a było to koło północy, odwoziliśmy go do domu. Wracaliśmy do Gniewkówca, a pan doktor Urbański już wczesnym rankiem zjawiał się na swoim oddziale w szpitalu. Zrozumieliśmy jak naprawdę wygląda jego praca i jak jest pełen poświęcenia. Wiem, jak bardzo był wymagający wobec personelu na oddziale. Ale był bardzo lubianym człowiekiem, Dla mnie to był szczególny moment, bo momencie potrzebowałam podpory, a on był osobą, która pocieszała, który pomagała, chociaż nie mówił nam, że będzie dobrze z naszym synem. Ale starał się jak najlepiej.

Jakim był lekarzem, człowiekiem?
To był lekarz z powołania, takich już raczej nie można spotkać. To był człowiek, który rano wychodził do pracy, wieczorem wracał. Nie zwracał uwagi na żadne wygody. Nie wyróżniał się ani swoim ubraniem, ani samochodem. Był człowiekiem poświęcającym się przede wszystkim pracy i to było widać na każdym kroku. Wiem, że obojętnie kto i o jakiej porze prosił go o wizytę dla dziecka, to nigdy nie odmawiał. Jeździł po dalekich wsiach, a to było wiele lat temu, gdy nie było takich dróg w naszej gminie jak w tej chwili. Wszędzie tą swoją syrenką dojeżdżał, chociaż zawsze podkreślał i myślę, że tak wiele osób uważało, że nie był dobrym kierowcą i nie lubił jeździć samochodem. Poruszał się tylko tutaj po naszym terenie, jak miał jechać gdzieś dalej to rezygnował często z wyjazdu swoim samochodem.
Dlaczego nie lubił jeździć?
Trudno powiedzieć. Może dlatego, że był bardzo zmęczony. Z tego co wiem to zdarzały mu się jakieś stłuczki czy małe wypadki. Myślę, że to było na skutek jego przemęczenia, może braku koncentracji. On oficjalnie przyznawał się do tego, że nie lubi jeździć samochodem.
Jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z doktorem Urbańskim?
Pamiętam to była wizyta u naszego najstarszego syna, który teraz jest dorosłym mężczyzną, ma swoją rodzinę i na pewno tego nie pamięta. To była wizyta w naszym domu. Mieszkaliśmy jeszcze wtedy z rodzicami mojego męża. Jak poznałam doktora to oprócz tego, że był pracowitym, profesjonalnym człowiekiem, to jeszcze miał poczucie humoru. Bardzo pięknie się z nim rozmawiało, na każdy temat. Może nie tyle ja rozmawiałam, bo jako młoda mama byłam zajęta dzieckiem, natomiast ojciec mojego męża uwielbiał towarzystwo pana doktora i długie rozmowy z nim. Jeśli to było możliwe siadał z nim i pijał herbatę, kawę i rozmawiali.  Wiem, że pan doktor Urbański lubił grać w karty. Miał swoje towarzystwo, z którym grywał. Moja rodzina, rodzina mojego męża to również brydżyści, tak więc często też o tym rozmawiali.
Wspominała Pani, że mieszkała Pani w Gębicach, gdzie część dzieciństwa spędził Karol Urbański.
Urodziłam się w Gębicach, w domu, który stoi po dziś dzień. Słyszałam od mojej mamy i od rodziny mojej mamy, że jako dziecko Karol, czyli Lolek, jak go nazywano, ze swoim bratem Andrzejem, na którego mówiono Dudek, i ze swoim ojcem, przychodzili często do moich dziadków, którzy wtedy mieli tam gospodarstwo, po mleko. Mama opowiadała, że jak Karol i Dudek wpadali na podwórze to robiło się wesoło. Biegli na przykład do kurnika, wybierali jajka, przynosili je do kuchni, rzucali na stół i biegli dalej. Uważano ich za wesołych chłopców. Jajka się nieraz porozbijały, ale to nie było ważne. W każdym razie te wizyty były zawsze z ojcem i w tym celu właśnie przychodzili. Poprosiłam moją kuzynkę, żeby poszła do szkoły, w której ojciec pana Karola był kierownikiem i zorientowała się, czy są jakieś zapiski gdzie Urbańscy mieszkali w tych latach w Gębicach. Mam wujka, który w tej chwili mieszka w Gdańsku. Ma 83 lata i chodził do szkoły średniej z bratem doktora Karola, Andrzejem. Chodzili do liceum do Trzemeszna. Był nawet świadkiem na ślubie Andrzeja Urbańskiego.
Czy Pani dzieci pamiętają doktora Urbańskiego?
Tak, starsze dzieci pamiętają go bardzo dobrze. Mój trzeci syn, a mam ich czterech, pamięta jak pan doktor kiedyś przyjechał z wizytą, a on wyjął kapcie i mu je podsunął. Ja oczywiście się oburzyłam, bo po pierwsze nie jestem osobą, która każe zakładać kapcie, jak ktoś przyjdzie z wizytą, a po drugie pan doktor był w pracy i nie miał czasu na zakładanie kapci. Do Pawełka, który wtedy miał 3 latka powiedział: ,,Dziecko, jak ja bym miał wszędzie zdejmować buty to bym nie objechał wszystkich pacjentów do rana”. Wtedy spojrzałam na buty pana doktora i zauważyłam, że on nosił buty jakie już mało kto wtedy nosił: sznurowane trzewiki, które się nosiło do szewca i trzeba je było co jakiś czas podbijać. Pomyślałam wtedy: „jakby Ci było trudno byPamiętam taką bluzę w kratkę, dzisiaj pewnie ktoś by ją nazwał polarem. To było coś takiego charakterystycznego, co pan doktor miał na sobie zawsze jak był z wizytą. Jeśli dobrze pamiętam to było w kolorze zielonym, albo w zieloną kratę.
Moi teściowie, którzy go dobrze znali, uważali go za człowieka szalenie uczciwego i pracowitego.
Pamięta Pani, jak dowiedziała się Pani o jego śmierci?
To była dla wszystkich tragedia. Człowiek, który leczył, który pomagał, odszedł tak szybko. Byliśmy u niego w szpitalu w Poznaniu na onkologii. Pamiętam ten dzień. To było w lutym. Bardzo był już zmieniony, ale jeszcze starał się być w dobrym humorze. Chciał doczekać, aż jego wnuczka przystąpi do I Komunii. Pamiętam doskonale tę wizytę, bo byłam zrozpaczona jak go zobaczyłam, było widać, że jest bardzo źle, że prawdopodobnie z tego nie wyjdzie. Zmarł w kwietniu, nie doczekał przyjęcia. 
Pamiętam moment, kiedy dowiedzieliśmy się o jego śmierci. Pan doktor Urbański był tutaj w Złotnikach dla wielu ludzi bliską osobą, dla nas również. Pamiętam, że miałam wtedy gości. Zrobiło nam się bardzo przykro, ale liczyliśmy się z tym.  Umarł w momencie, kiedy moje najmłodsze niepełnosprawne dziecko było jeszcze maleńkie i bardzo dużo korzystałam z jego pomocy, jego rad, jego podpowiedzi, wskazań do jakiego lekarza mamy się udać, w jaki sposób zajmować się dzieckiem. Myślę, że już nie spotkam takiego lekarza, który w ten sposób traktował swoich pacjentów, których tak znał, bo on chyba tutaj wszystkich znał. Z tego tytułu, że bywał w domu u pacjentów. Z tego tytułu, że interesował się nie tylko chorobą, ale i ich życiem. Myślę, że w naszej gminie były dwie osoby, które darzyliśmy szczególnym szacunkiem: właśnie doktor Urbański i ksiądz Prałat. Sądzę, że wiele osób podzieli moje zdanie.
Co było dla niego ważne?
Na pewno stawiał na wykształcenie, ale myślę, że przede wszystkim poświęcał się swojej pracy i poza tą pracą nie miał już na nic czasu. Z pewnością ważna była dla niego rodzina. Prowadził skromne życie i skromności uczył swoje dzieci. Mieszkał w małym mieszkaniu, w bloku, dopiero później się przeprowadził do własnego domu. Pod tym względem nie był wymagający. Przede wszystkim praca, praca i jeszcze raz praca. Tacy podobno byli jego rodzice, i taki on był.
Czy bywając u Państwa na wizytach opowiadał o swojej rodzinie, dzieciach?
Tak, opowiadał o dzieciach, o tym jak szły do szkoły, jak je kończyły. Mam zawiadomienie o ślubie córki, które nam przesłał. Także wiem kiedy ślubowała, jak się nazywa, gdzie teraz mieszka. Opowiadał, że mąż jej córki jest też lekarzem, że będą mieszkać w Zielonej Górze. Był dumny ze swoich dzieci, a to cieszy każdego rodzica i on też chętnie o tym rozmawiał. Myślę, że Małgosia była jego oczkiem w głowie, córeczka tatusia. Był dumny, że idzie na medycynę.  Z tego co wiem to syn skończył prawo, a Małgosia skończyła medycynę i jest pediatrą diabetologiem i ma do czynienia przede wszystkim z dziećmi chorymi na cukrzycę.
Jak Pani myśli: wolał szpital czy wizyty domowe?
Myślę, że szpital to było to, co najbardziej go pochłaniało. On miał tutaj mamę i tak dużo pracował w Złotnikach ze względu na nią, bo bardzo ją kochał i bardzo dbał o nią. Żył jej życiem, zbadał, doradził, przywiózł zakupy, coś pomógł. W moim odczuciu pracował tutaj przede wszystkim chyba dlatego, że tu była mama. Ale szpital pochłaniał go najbardziej i szkoda, że nie doczekał czasów, kiedy jest inaczej w szpitalach, że jest ładnie, że są teraz bardziej otwarte na wizyty rodziców, bo wtedy nie było mowy, żeby rodzice siedzieli przy dzieciach. Teraz jest inaczej, współpraca z lekarzami też jest inna. Wiem jedno: pielęgniarki, które znałam mówiły, że jest bardzo wymagający wobec nich. Bardzo był wobec nich uczciwy, był zawsze fair, ale wymagał. Dziewczyny musiały stać na posterunku niemalże na baczność, ale to wiem tylko ze słyszenia. Nie znam osoby, która by w jakiś sposób wypowiedziała się negatywnie o panu doktorze, nie znam takiej osoby, także możecie być dumni z tego, że ta szkoła nosi jego imię. Człowieka, który między nami niedawno chodził. To się wydaje takie nierzeczywiste w dzisiejszych czasach prawda, że mógł sobie ciężką pracą, tylko i wyłącznie ciężką pracą, no i może takim usposobieniem wspaniałym, bo był człowiekiem z poczuciem humoru. Zdarzało się bardzo często, że jakiś świetny kawał powiedział podczas wizyty, także był takim bardzo normalnym człowiekiem, bo by się może wydawało, że jak zapracowany jest to już nie ma kontaktu z rzeczywistością, ale nie był bardzo normalnym człowiekiem, i kochającym.  
Miał jakiś charakterystyczny gest, zachowanie, sposób mówienia?
Miał bardzo charakterystyczny uśmiech. Był bardzo przystojnym człowiekiem zwłaszcza jak był młody. Zawsze nosił charakterystyczne okulary. Miał charakterystyczny uśmiech, ale trudno mi powiedzieć jaki, ja przynajmniej tego nie potrafię. Jak podkreśliłam, jego ubiór zawsze bardzo skromny. Nie przywiązywał wagi do ubioru. Te trzewiki, kurteczka czy bluza w kratkę mi się kojarzy. I oczywiście zawsze ciężka torba, wypchana dokumentami i jakimiś innymi rzeczami.
A na wizyty domowe jeździł w kitlu?
Nie przypominam sobie, żeby prywatna wizyta w domu była w kitlu, absolutnie nie. Jak tylko miał czas to chętnie po zbadaniu dzieci siadał i rozmawiał, bo mój teść bardzo szanował pana doktora i bardzo chętnie z nim rozmawiał, tak więc te wizyty były przyjemne i sympatyczne. Bardzo byliśmy zżyci i takiej osoby zawsze brakuje, gdy odejdzie, zwłaszcza, gdy jest jeszcze w takim wieku, że nie jest to czas na odejście. Trudno wprawdzie powiedzieć, kiedy ten czas nadchodzi, ale daleko mu było do starości. Do końca był przecież w pracy.
Miała Pani kontakt z żoną Pana Doktora?
Sporadycznie miałam kontakt. Była kiedyś u moich teściów. W aptece nieraz u niej bywałam, bo ona jest farmaceutką z wykształcenia i pracowała w aptece w Inowrocławiu. Często tam byłam w aptece, ale to były raczej rzadkie kontakty. Spotkałam ją kiedyś ostatnio na ulicy w Inowrocławiu i rozmawiałyśmy. Uważam, że nie zmieniła się wiele. Jestem bardzo często na grobie pana doktora Urbańskiego, ponieważ na tym samym cmentarzu leżą moi rodzice. Zwłaszcza jak idziemy z najmłodszym synem, który jeździ na wózku, to często mu tłumaczę (bo on nie pamięta pana doktora), że „to jest ten lekarz, który do końca Cię prowadził”. Ciągle mamy go w pamięci i myślę, że tak zostanie.
Myśli Pani, że żonie doktora było żal, że jest tak zaangażowany w pracę?
Uważam, że na pewno nieraz przykro jej było, czy miała żal, ale to było takie małżeństwo, które uważało że praca jest nade wszystko. Myślę, że wychodząc za mąż za niego, wiedziała, że nie będzie lekko, bo po prostu był takim człowiekiem.
Kim według Pani był Karol Urbański?
Na pewno był wspaniałym człowiekiem, dobrym człowiekiem, który poświęcał się swojej pracy, który dbał jednocześnie o rodzinę i był z niej dumny bardzo. Bardzo był dumny ze swoich dzieci, który uczył ich skromności, pracowitości, stawiał na wykształcenie, ale był przede wszystkim dobrym człowiekiem i wspaniałym lekarzem, bo można dużo mówić, ale dla mnie to słowo „dobry człowiek” jest bardzo ważne.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.


Wywiad prowadzili: Eliza, Basia, Kasia, Sylwia, Klaudia, Weronika, Julka i Michał.

Zbieramy materiały

Dokumentaliści prężnie działają i za nami dwa kolejne wywiady z pacjentami i znajomymi doktora Urbańskiego. 11 października Sylwia i Monika przeprowadziły rozmowę z Panią Wiolettą Zielińską, dyrektor złotnickiego gimnazjum. Transkrypcja wywiadu została przesłana do autoryzacji, więc już wkrótce zamieścimy ją na blogu. Dzisiaj natomiast (wtorek, 18 października) mieliśmy okazję przeprowadzić wywiad z Panią Małgorzatą Bogacz z Gniewkówca, której dzieci były pacjentami naszego patrona. Wywiad był tym ciekawszy, że po raz pierwszy zarejestrowaliśmy go na kamerze, oczywiście za zgodą naszego gościa. Wprawdzie Pani Małgorzata była odrobinę zdenerwowana występem i "domagała się" wizażysty oraz fryzjera, ale wypadła fantastycznie, a rozmowa z nią była niezwykle ciekawa. Oprócz tego, że korzystała z lekarskiego doświadczenia Urbańskiego, opowiedziała nam o towarzyskich spotkaniach, w których miała okazję uczestniczyć, o poczuciu humoru doktora oraz wartościach, którymi się kierował. Po autoryzacji zapis wywiadu zamieścimy na blogu. 


Dowiedzieliśmy się, że Pani Bogacz urodziła się w Gębicach, a jej rodzina znała Franciszka Urbańskiego (ojca naszego patrona), który w latach 1945-1950 był kierownikiem miejscowej szkoły i wraz z żoną i dziećmi  mieszkał w jej budynku (prawdopodobnie pod adresem Rynek 20). Obecnie szkoła w Gębicach mieści się już w innym budynku, którego budowę rozpoczęto w 1966 roku. Zaczynamy więc poszukiwania materiałów dotyczących tego okresu w gębickiej szkole oraz wśród mieszkańców tej miejscowości.  

13 października 2016

Wywiad z Panią Wiolettą Zielińską


Dziękujemy bardzo, że Pani Dyrektor zgodziła się porozmawiać z nami na temat naszego patrona. Wiemy, że była Pani pacjentką doktora Urbańskiego. Zbieramy materiały, które zostaną wykorzystane w filmie dokumentalnym, który przygotowujemy w ramach projektu ,,Historia z Syrenką w tle”.

PD: Na początek opowiem wam, jak Karol Urbański został patronem naszej szkoły. Mam też swoje udziały w tymże przedsięwzięciu, ponieważ w roku 2000 wraz z panem Grzegorzem Weberem, który zajmował się budowaniem tradycji i rytuału szkoły przystąpiliśmy do tworzenia właśnie takiego rytuału, a żeby takowy stworzyć potrzebny był patron. Padały różne nazwy i nazwiska, a ponieważ byłam wtedy pedagogiem w gimnazjum zależało mi na tym, aby patronem został ktoś, kto jest związany z tym środowiskiem, żeby można było  przygotować pod tę osobę program wychowawczy dla gimnazjum. W związku z powyższym, padła z mojej strony kandydatura pana Karola Urbańskiego. Był tutaj lekarzem, pediatrą, leczył dzieci. Wśród rodziców dzieci z tamtych roczników, uczniów i nauczycieli została przeprowadzona ankieta z wszystkimi propozycjami patronów i wybrany został pan Karol Urbański. I tak to się wszystko zaczęło.

Jakie inne kandydatury były na liście?

Różne wielkie nazwiska.  I Henryk Sienkiewicz, i Jan Paweł II, i Kopernik, i Maria Curie-Skłodowska. A jak już wcześniej wspominałam, jako pedagogowi zależało mi na tym, by patronem została osoba związana z naszym środowiskiem. Mieliśmy też świadomość, że żona i potomkowie pana Urbańskiego żyją, że była to osoba bardzo znana w środowisku lokalnym, lekarz ,który zawsze miał taką opinię, że nigdy nikomu nie odmawiał i praktycznie do północy jeździł swoją syrenką po. Aczkolwiek były też opinie, jak o każdym człowieku, że był szorstki dla podwładnych, że dużo wymagał. Ale zawsze tak jest, że znajdujemy pozytywne cechy, jak i te negatywne i jednym się to podoba, a drugim nie. Wiadomo, że ile ludzi tyle opinii, tyle zdań.

PP: To teraz cofnijmy się do czasów, kiedy doktor Urbański jeszcze żył. Jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z doktorem Urbańskim?

Byłam wtedy małym dzieckiem, więc nie pamiętam. Moja pamięć o Karolu Urbańskim została taka, że on zawsze był i do czasu kiedy wyjechałam na studia, był lekarzem, który mnie leczył, który się mną opiekował w chorobie. Dopiero w chwili, kiedy wyjeżdżałam na studia, nasze relacje się rozluźniły, ponieważ studiowałam tylko dość daleko od domu i byłam na 5 lat z tego środowiska wyłączona, także z opieki pana Urbańskiego. W tym czasie przeszedł on na emeryturę. I tak nasze drogi się rozeszły. Dla mnie był lekarzem od zawsze, gdzieś tam z tyłu głowy miałam zakodowane, że Karol Urbański to postać nierozerwalnie związana z naszą miejscowością, tym bardziej, że mieszkałam niedaleko jego mamy. Zdarzały się sytuacje, że czasami robiłam jej zakupy. Była starszą osobą, wymagała opieki. Zdarzały się takie sytuacje, że trzeba było w nocy pana lekarza szybko szukać, to pukało się do pani Urbańskiej i pytało, czy syn już był, czy przyjedzie. Jak mówiła, że przyjedzie, to prosiliśmy, żeby się zjawił u tej i tej osoby, bo jest problem, coś się dzieje złego. A przy okazji, czy może pomóc w zakupach…

S: Jakie miał podejście do pracy?

Pamiętam go jako życzliwego człowieka, który był otwarty i umiał słuchać. Wysłuchał do końca, ale był też wymagający i bardzo skrupulatny w tym, co robił. Zawsze starał się przeprowadzić dokładną diagnozę. Pamiętam też częste wizyty, gdy moja mama miała problemy z kręgosłupem. Często było tak, że coś dźwignęła, podniosła i działo się coś złego ze zdrowiem. Nigdy nie było takiej sytuacji, że pan Urbański odmówił. Nieważne, która była godzina, zawsze przyjeżdżał na wizytę. Mimo że był pediatrą. Pamiętam też, że gdy jako dziecko chorowałam, to nie było tak, że trafiało się do przychodni, diagnoza, lekarstwo i ,,dziękuję”. Pan doktor  przy okazji swojego objazdu, czy to była godzina 19.00, 20.00, 21.00,  czy nawet 22.00 zjawiał się, pytał, czy lekarstwo działa, czy dziecko czuje się lepiej. Wypytywał i słuchał. Wiem też, że potrafił być szorstki, sama byłam świadkiem, jak w pewnej przychodni mama przyszła z dzieckiem, które było w brudnych ubraniach i te rzeczy lądowały w poczekalni, a dziecko szło do mycia. Tak też się zdarzało.

Tutaj akurat wydaje się uzasadnione takie zachowanie.
Dla jednych tak, a inni mogą stwierdzić, że lekarz nie powinien się tak zachowywać. A taką sytuację pamiętam. Słyszałam też, że w czasach gdy był ordynatorem, pielęgniarki narzekały na niego, bo był bardzo wymagający i zdarzało się, że zdejmował buty i na boso szedł na oddział, żeby sprawdzić, jak wygląda opieka nad dziećmi, którymi się zajmował. W taki sposób kontrolował personel medyczny, sprawdzał czy opieka jest sprawowana należycie, bo dobro pacjenta było dla niego najważniejsze. Wskazywał na to też fakt, że jeździł w nocy do pacjentów i ich diagnozował, sprawdzał, czy wdrożono leczenie, czy przyniosło ono skutki czy nie.

Dla otoczenia, pacjentów bywał surowy?

Nie.  Od dziecka profesja lekarza kojarzyła mi się negatywnie: biały kitel i strach. Urbańskiego nigdy się nie bałam. To był ktoś, na kogo wiedziałam, że zawsze mogę liczyć, że zawsze mi pomoże, że nie będzie krzyczał. Nigdy nie doświadczyłam ani podniesionego głosu, ani szorstkiego tonu. Zawsze kojarzę go jako cierpliwie tłumaczącego -  co trzeba zrobić, jak trzeba zrobić – że nie należy się denerwować, spokojnie, bo trzeba wdrożyć leczenie, bo będzie dobrze, bo trzeba o siebie zadbać. Taka troska, wyrozumiałość, dużo tłumaczenia, przekładania języka medycznego na bardziej przystępny.

Czyli miał podejście do dzieci i młodzieży?

O, tak. Myślę, że niejeden pedagog mógłby się od niego nauczyć cierpliwości. 

Pamięta Pani jakieś charakterystyczne cechy w wyglądzie lub zachowaniu, np. charakterystyczne ruchy, gesty, powiedzenia?

Byłam wtedy dzieckiem, potem nastolatką, niestety nie pamiętam czegoś takiego charakterystycznego. 

A gdyby miała Pani opisać jego wygląd?

Charakterystyczne było to, że był on zawsze skromnie ubrany, nigdy ekskluzywnie czy nad wyraz elegancko, ale też nie biednie. Zawsze w skromnym sweterku, czasami w marynarce, ale zawsze tak, jakby był w pracy. Wyglądał skromnie, jak wiejski lekarz, choć może to zabrzmieć trochę nieelegancko.

Pamięta go Pani w kitlu, ale nie w przychodni, tylko jak jeździł do pacjentów w białym fartuchu?

Nie pamiętam. Takich momentów nie pamiętam. Pamiętam to, że sporo wizyt było u mnie w domu, ze względu na stan zdrowia mojej mamy w tamtym czasie. Bardziej go pamiętam w codziennym stroju, ale nie w białym fartuchu, aczkolwiek wiem, że różne sytuacje miały miejsce

Urbański był pediatrą, a wspominała Pani, że przyjeżdżał też z wizytą do Pani mamy.

Tak, bo był traktowany jako taki nasz lekarz, nasz doktor, który jeździł od domu do domu, sprawdzał, czy wszystko się dobrze dzieje i troszczył się o swoich pacjentów. Może być teraz trochę niepedagogicznie, lecz muszę o tym opowiedzieć. W czasie liceum bardzo chorowałam na nerki i pan doktor prowadził moją chorobę. Wymagała ona wielu leków, diagnoz, badań. Przyszedł czas wyjazdu na studia, martwiłam się, co będzie dalej, jak sobie poradzić z przypadłością. Dostałam od niego złotą radę.  Powiedział mi tak: ,,Pamiętaj dziecko, jak wyjedziesz na studia, żeby nic ci nie było to musisz raz w tygodniu pić piwo i biegać po schodach. Wtedy nerki będą dobrze przefiltrowane i nic ci się złego nie będzie działo.” Nie powiem, że trzymałam się skrupulatnie tej rady, lecz bieganie po schodach praktykowałam, gdyż w akademiku mieszkałam na ósmym piętrze i nigdy nie jeździłam windą, zawsze chodziłam na piechotę. 

A czy zdarzały się też takie naprawdę poważne interwencje, gdzie w grę wchodziło ludzkie życie?

Na pewno tak, nie byłam świadkiem, ale słyszałam o takich interwencjach, gdzie w nocy zabierał dziecko i wiózł je np. do szpitala w Inowrocławiu, gdzie był już potem ordynatorem i zabierał je na oddział, gdzie było ratowane przed różnymi chorobami. W tamtym czasie nie było tylu leków, jak teraz. Nie było czegoś takiego, że wchodzi się do apteki i są tysiące suplementów i antybiotyków. Trzeba było dziecko ratować inaczej. Nie znano jeszcze działania wszystkich rodzajów antybiotyków, więc zdarzało się, że któryś mógł uczulić dziecko. Czasami, gdy matka nie miała możliwości dojazdu, lub pogotowie nie mogło przyjechać, zabierał dziecko do szpitala na oddział. 

A gdyby Pani miała opisać jego wygląd?

Okulary, krótkie włosy, wzrost około 1,70cm, oczywiście z perspektywy nastolatki, nie za szczupły, ale też nie tęgi.
Jedyną charakterystyczną rzecz, którą pamiętam to sweterek, w którym często chodził. Zdaje się, że był brązowy lub bordowy. Może nawet ręcznie dziergany. Kojarzy mi się też jakaś koszula w kratkę, może flanelowa. 

A chód? Szybki? Wolny? 

Myślę, że on zawsze sprawiał wrażenie, jakby miał czas. Mówił, że musi załatwić jeszcze to, to, to i tamto. Ale z mojej perspektywy odnosiłam wrażenie, że ma dla mnie czas. Nie dawał odczuć, że gdzieś się spieszy, bo ktoś czeka.

A głos?

Spokojny i wzbudzający zaufanie, miły i ciepły, chociaż nie wiem, czy dziś takie określenie coś wam powie. Oczywiście to jest mój odbiór. Ktoś inny, pewnie będzie miał inny. Charakterystyczne dla niego było to, za co go podziwiam i będę podziwiać, że nawet o 23.00 miał czas przyjechać i pomóc mojej mamie. Wtedy nie było telefonów, a jedynym sposobem na kontakt z nim była jego mama, mieszkająca w Złotnikach. Nawet gdy był już ordynatorem w Inowrocławiu, to się do niej przychodziło i pytało: „Czy pan Urbański jeszcze przyjedzie dzisiaj? Czy podszedłby do mojej mamy?” „Tak nie martw się, dziecko. Przekażę mu.” Zawsze przychodził. 

Spotykała go Pani w sytuacjach poza pracą, np. na cmentarzu, kościele, gdzieś na wsi? Tak jako człowieka, nie jako lekarza.

Ja byłam wtedy nastolatką więc nasze kontakty ograniczały się do zwykłego „dzień dobry”. Zawsze postrzegaliśmy go jako naszego doktora, który jest blisko nas, na którego można liczyć i jak przychodzili inni lekarze, którzy już ten czas mieli ograniczony, to wtedy był szok, że nie ma wizyty domowych. A w odczuciu moich najbliższych nie mieściło się w głowie, że zachorowało się, a lekarz nie przyszedł na wizytę domową.

Czyli pan Urbański wyznaczył w Złotnikach nowe standardy i ciężko mu było dorównać?

Myślę, że tak.

Jak wyglądała jego Syrenka?

Taka kremowa…

Czyli nie biała? Kość słoniowa?

Tak, coś takiego. Bo biały to kiedyś nie był biały, nie była taka śnieżno biała. 

Pamięta Pani moment, w którym dowiedziała się Pani o jego śmierci? Gdzie zastała Panią ta informacja? 

Tak. Byłam na studiach. Zadzwoniła do mnie moja mama z tą informacją. … - Emocje towarzyszą mi do teraz…To chyba mówi samo za siebie. 

Dziękujemy bardzo za rozmowę. 

12 października 2016

Przygotowujemy grę terenową

10 października na spotkaniu eventowców rozwijały się plany dotyczące Karoliady i gry terenowej. Na dobry początek Wiktoria i Marcelina zaprezentowały poszczególne przystanki gry terenowej i osoby, które są odpowiedzialne za ich przygotowanie. Potem podzieliliśmy się na grupy i podjęliśmy się wykonania  nowych zadań związanych z podchodami. Teraz przed nami promocja i zaproszenie mieszkańców do wspólnego spędzenia wolnego czasu. Aktualnie trwają również intensywne prace nad uzupełnieniem trasy gry terenowej. Nie zapominamy  też o plakatach i ulotkach dotyczących naszego projektu, jak i również  następnej imprezy w ramach Karoliady.


Opracowała: Sylwia Kozłowska

09 października 2016

Eventowcy na start

        3 października 2016 r. odbyło się spotkanie grupy eventowców, w którym wzięło udział 18 osób.

Ustaliliśmy zasady przygotowywania imprez z cyklu ,,Sportowe popołudnia”: na początek październikowa gra terenowa oraz listopadowa  Karoliada  2016.
Przed nami dużo pracy, musimy przygotować imprezy i  kampanie promujące je wśród mieszkańców naszej gminy.  Zastanawiamy się jak to zrobić, żeby dotrzeć do zainteresowanych i jaki zaproponować harmonogram eventów, żeby chcieli wziąć w nich udział.


       Do poniedziałku (10.10.16) czekamy na propozycje stacji w grze terenowej.  Przypominamy o  odpowiedzialności za poszczególne zadania.

07 października 2016

Piszą o nas...

W "Gazecie Pomorskiej" ukazał się artykuł autorstwa Pana Dariusza Nawrockiego na temat projektu.



Link do wersji on-line: http://www.pomorska.pl/wiadomosci/inowroclaw/a/gimnazjalisci-ze-zlotnik-kujawskich-kreca-film-o-karolu-urbanskim,10701800/


A w "Tygodniku Powiatu i Gmin":



Ogłoszenie


Ogłoszenie

Stowarzyszenie „Równe Szanse” oraz uczniowie 
Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich  
realizują projekt poświęcony doktorowi
Karolowi Urbańskiemu pt. „Historia z Syrenką w tle”.
Jego efektem finalnym będzie film dokumentalny
o patronie naszej szkoły.
Uprzejmie prosimy osoby posiadające zdjęcia, dokumenty, artykuły prasowe, filmy lub wspomnienia związane z doktorem Urbańskim
o kontakt z sekretariatem  miejscowego gimnazjum
albo z Paniami Aliną Puc lub Krystyną Michalak.
Dziękujemy.

Ogłoszenie tej treści przygotowane przez grupę dokumentalistów zostanie przekazane do kościołów parafialnych w gminie Złotniki Kujawskie. Osoby odpowiedzialne: Bartek (Złotniki Kujawskie), Basia (Palczyn), Michał (Dźwierzchno), Natalia i Klaudia (Lisewo Kościelne), Monika (Pęchowo).

Pierwsze wywiady


W środę, 23 września Eliza i Weronika w towarzystwie Natalii, Kasi i Ani przeprowadziły pierwsze wywiady z Panią Aliną Puc oraz Panią Aurelią Wienconek. Obie rozmówczynie były pacjentkami doktora Urbańskiego i opowiedziały nam o swojej znajomości z nim. W rozmowie dziewczyny starały się dowiedzieć, jakim człowiekiem był patron złotnickiego gimnazjum i jak został zapamiętany przez obie panie. Z ich wspomnień wyłonił się obraz człowieka pracowitego, a zarazem otwartego na drugiego człowieka, gotowego do poświęceń i bezinteresownie niosącego pomoc.
W tym miejscu chciałyśmy zamieścić transkrypcję wywiadów, którą przygotować miały Weronika i Julia. Niestety, zaliczyłyśmy pierwszą dziennikarską wpadkę, bo wywiad nie nagrał się. :-(

Sporo jednak zapamiętałyśmy, a nasze interlokutorki wykazały się wyrozumiałością i mamy nadzieję,  że jeszcze z nami porozmawiają. Oto, jakie informacje zebrałyśmy na temat doktora Urbańskiego:
-chodził w kitlu, nawet na msze św. w Środę Popielcową wbiegał do kościoła w płaszczu spod którego wystawał biały fartuch,
-miał charakterystyczny ruch lewej ręki (tik),
- był średniego wzrostu,
- miał stanowczy, ale melodyjny głos,
- miał bardzo dobry kontakt z dziećmi, był przekonujący,
- kupował mleko w Złotnikach od rolnika,
- nosił cukierki w kieszeniach, którymi częstował dzieci (trudno było stwierdzić, czy chodziły one do niego z powodu choroby, czy po słodycze),
- był pediatrą, ale pomagał także dorosłym,
- oddany swojej pracy (często odwiedzał swoich małych pacjentów, dopytywał się o ich stan),
- bezinteresowny,
- otwarty (często zatrzymywał się, by porozmawiać z ludźmi).



Sylwetka Karola Urbańskiego

Projektowicze

16 września grupa projektowa spotkała się w pełnym składzie, aby wymienić się informacjami na temat doktora Karola Urbańskiego. Mieliśmy zgromadzić publikacje i na jego temat oraz zapytać rodziców, dziadków i sąsiadów o wspomnienia z nim związane. Eliza przygotowała życiorys naszego patrona na podstawie publikacji wydanej w 2002 roku przez Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich. Bartek zapoznał nas z opowieściami swoich dziadków oraz cioci, która jako położna pracowała w miejscowym Ośrodku Zdrowia z Karolem Urbańskim. Dowiedzieliśmy się, kim byli jego rodzice. Pani Agnieszka Kostecka podzieliła się swoimi wspomnieniami o doktorze, którego pacjentką była jako dziecko. Szczególnie utkwił jej w pamięci respekt, jaki przed nim czuła oraz sposób, w jaki doktor Urbański wyrywał dzieciom zęby mleczne. 

Pierwsze warsztaty filmowe


W Kościelcu uczestniczyliśmy w pierwszych warsztatach filmowych w ramach projektu. Prowadził je Pan Sebastian Bartkowski, reżyser wielu filmów dokumentalnych realizowanych z młodzieżą (m.in. Makabryczna noc, której premiera odbędzie się już wkrótce w Teatrze Miejskim w Inowrocławiu).
Pierwsza część spotkania odbyła się w klimatycznej scenerii, w blasku ogniska. Zasadnicze pytanie brzmiało: Dlaczego chcemy nakręcić dokument o Karolu Urbańskim? Próbowaliśmy znaleźć na nie odpowiedź. Uświadomiliśmy sobie, że nasz film ma pokazać Urbańskiego jako człowieka, o którym warto opowiedzieć nie dlatego, że "leczył leczył ludzi w Złotnikach", bo "każdy lekarz leczy ludzi". Trzeba pokazać jego sposób bycia, wybory i postawy, dzięki którym zdobył uznanie w społeczności lokalnej i pozostał w pamięci mieszkańców naszej gminy. Film to nie tylko połączenie atrakcyjnych obrazów i dialogów, ale przede wszystkim środek komunikacji, a my musimy wiedzieć, co chcemy przekazać odbiorcom. Co więcej należy zrobić to w sposób ciekawy: opowiedzieć coś, o czym widz nie wiedział, wzruszyć, rozbawić, skłonić do refleksji. W kolejnej części spotkania, która odbyła się w "sali audiowizualnej", prowadzący opowiedział również, na czym należy się opierać tworząc tego typu film (dokumenty, zdjęcia, relacje świadków) oraz jak podzielić zadania przy jego tworzeniu. Na podstawie produkcji  "Króliki z Ravensbrück" pokazał techniki montowania filmu, nagrywania ujęć, łączenia scen. 



Wyjazd integracyjny do Kościelca

W piątek, 16 września, młodzież pod czujnym okiem opiekunów udała się na wyjazd integracyjny do Kościelca, gdzie rozpoczęliśmy realizację projektu "Historia z Syrenką w tle". Wprawdzie naszym środkiem transportu nie było tytułowe auto, a rowery, nie obyło się bez przygód. Na szczęście w odwodzie byli niezawodni rodzice, z których uprzejmości skwapliwie korzystaliśmy (i to nie raz). Po rozlokowaniu się w pokojach, zebraliśmy chrust na ognisko, które od pierwszej zapałki rozpaliła pani Magda. Z pewnymi trudnościami upiekliśmy kiełbaski, które smakowały wyśmienicie.


Kiedy już podreperowaliśmy siły po wyczerpującej trasie, rozpoczęliśmy klimatyczne warsztaty filmowe, które poprowadził Pan Sebastian Bartkowski z Unisławskiego Towarzystwa Historycznego. Zadał nam setki pytań na temat Karola Urbańskiego - bohatera naszego projektu oraz sposobu, w jaki chcemy przedstawić patrona naszej szkoły w filmie. 


Po zapadnięciu zmroku udaliśmy się do pochodzącego z przełomu XII i XIII w. kamiennego kościoła p.w. św. Małgorzaty, gdzie podziwialiśmy ciekawą architekturę sakralną świątyni nie tylko z zewnątrz, ale i od środka. Od dziś terminy typu: absyda, empora czy prezbiterium nie są nam obce. Więcej na temat kościoła http://www.koscielec.pl/Koscielec/kosciol.htm


Po powrocie obejrzeliśmy dokument historyczny "Króliki z Ravensbruck" zrealizowany przez naszego trenera i na jego podstawie zgłębialiśmy tajniki tworzenia filmów. Warto dodać, że produkcja wywołała niemałe emocje...
Po zakończeniu warsztatów poznawaliśmy zasady działania nowego sprzętu, który już wkrótce wykorzystamy do szczytnych celów, oraz do późnych godzin nocnych (lub wczesnych rannych, jak kto woli) integrowaliśmy się opowiadając sobie niesamowite historie mrożące krew w żyłach.


Kolejny dzień upłynął aktywnie. Omówiliśmy dokładnie zadania obu grup projektowych, podzieliliśmy się na zespoły, integrowaliśmy się na "bezludnej wyspie". Później pograliśmy w siatkówkę, piłkę nożną, zjedliśmy pizzę na zielonej trawce i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Złotnik. Pogoda i humory nam dopisywały!