18 października 2016

"Był wspaniałym człowiekiem..." - wywiad z Panią Małgorzatą Bogacz

Nazywam się Małgorzata Bogacz, mieszkam w Gniewkówcu. Przeprowadziłam się tutaj w 1976 roku, i mając małe dzieci korzystałam z wizyt u pana doktora Karola Urbańskiego. Najważniejsze wspomnienia to czas, kiedy urodził się mój najmłodszy niepełnosprawny syn i wtedy w szczególny sposób zobaczyliśmy, jakim lekarzem jest pan doktor. Zawsze uważaliśmy go za wspaniałego człowieka, ale wówczas poznaliśmy jak wygląda jego praca. Pan doktor kończąc zajęcia w szpitalu w Inowrocławiu, potem w Ośrodku Zdrowia w Złotnikach, miał jeszcze wizyty domowe. Przyjeżdżał również do mojego teścia, który był już prawie umierający. To był przełom 1990/91 roku. Badał go, rozmawiał z nim. Rzadko kiedy  miał czas, aby późnym wieczorem wypić herbatę. Następnie z mężem zabieraliśmy go samochodem do szpitala do Inowrocławia, gdzie biegł na swój oddział zrobić ostatni obchód, a my z mężem trafialiśmy na oddział, gdzie leżał w inkubatorze nasz synek, ponieważ to były czasy gdzie nam nie wolno było odwiedzać dziecka. Po takiej wizycie, a było to koło północy, odwoziliśmy go do domu. Wracaliśmy do Gniewkówca, a pan doktor Urbański już wczesnym rankiem zjawiał się na swoim oddziale w szpitalu. Zrozumieliśmy jak naprawdę wygląda jego praca i jak jest pełen poświęcenia. Wiem, jak bardzo był wymagający wobec personelu na oddziale. Ale był bardzo lubianym człowiekiem, Dla mnie to był szczególny moment, bo momencie potrzebowałam podpory, a on był osobą, która pocieszała, który pomagała, chociaż nie mówił nam, że będzie dobrze z naszym synem. Ale starał się jak najlepiej.

Jakim był lekarzem, człowiekiem?
To był lekarz z powołania, takich już raczej nie można spotkać. To był człowiek, który rano wychodził do pracy, wieczorem wracał. Nie zwracał uwagi na żadne wygody. Nie wyróżniał się ani swoim ubraniem, ani samochodem. Był człowiekiem poświęcającym się przede wszystkim pracy i to było widać na każdym kroku. Wiem, że obojętnie kto i o jakiej porze prosił go o wizytę dla dziecka, to nigdy nie odmawiał. Jeździł po dalekich wsiach, a to było wiele lat temu, gdy nie było takich dróg w naszej gminie jak w tej chwili. Wszędzie tą swoją syrenką dojeżdżał, chociaż zawsze podkreślał i myślę, że tak wiele osób uważało, że nie był dobrym kierowcą i nie lubił jeździć samochodem. Poruszał się tylko tutaj po naszym terenie, jak miał jechać gdzieś dalej to rezygnował często z wyjazdu swoim samochodem.
Dlaczego nie lubił jeździć?
Trudno powiedzieć. Może dlatego, że był bardzo zmęczony. Z tego co wiem to zdarzały mu się jakieś stłuczki czy małe wypadki. Myślę, że to było na skutek jego przemęczenia, może braku koncentracji. On oficjalnie przyznawał się do tego, że nie lubi jeździć samochodem.
Jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z doktorem Urbańskim?
Pamiętam to była wizyta u naszego najstarszego syna, który teraz jest dorosłym mężczyzną, ma swoją rodzinę i na pewno tego nie pamięta. To była wizyta w naszym domu. Mieszkaliśmy jeszcze wtedy z rodzicami mojego męża. Jak poznałam doktora to oprócz tego, że był pracowitym, profesjonalnym człowiekiem, to jeszcze miał poczucie humoru. Bardzo pięknie się z nim rozmawiało, na każdy temat. Może nie tyle ja rozmawiałam, bo jako młoda mama byłam zajęta dzieckiem, natomiast ojciec mojego męża uwielbiał towarzystwo pana doktora i długie rozmowy z nim. Jeśli to było możliwe siadał z nim i pijał herbatę, kawę i rozmawiali.  Wiem, że pan doktor Urbański lubił grać w karty. Miał swoje towarzystwo, z którym grywał. Moja rodzina, rodzina mojego męża to również brydżyści, tak więc często też o tym rozmawiali.
Wspominała Pani, że mieszkała Pani w Gębicach, gdzie część dzieciństwa spędził Karol Urbański.
Urodziłam się w Gębicach, w domu, który stoi po dziś dzień. Słyszałam od mojej mamy i od rodziny mojej mamy, że jako dziecko Karol, czyli Lolek, jak go nazywano, ze swoim bratem Andrzejem, na którego mówiono Dudek, i ze swoim ojcem, przychodzili często do moich dziadków, którzy wtedy mieli tam gospodarstwo, po mleko. Mama opowiadała, że jak Karol i Dudek wpadali na podwórze to robiło się wesoło. Biegli na przykład do kurnika, wybierali jajka, przynosili je do kuchni, rzucali na stół i biegli dalej. Uważano ich za wesołych chłopców. Jajka się nieraz porozbijały, ale to nie było ważne. W każdym razie te wizyty były zawsze z ojcem i w tym celu właśnie przychodzili. Poprosiłam moją kuzynkę, żeby poszła do szkoły, w której ojciec pana Karola był kierownikiem i zorientowała się, czy są jakieś zapiski gdzie Urbańscy mieszkali w tych latach w Gębicach. Mam wujka, który w tej chwili mieszka w Gdańsku. Ma 83 lata i chodził do szkoły średniej z bratem doktora Karola, Andrzejem. Chodzili do liceum do Trzemeszna. Był nawet świadkiem na ślubie Andrzeja Urbańskiego.
Czy Pani dzieci pamiętają doktora Urbańskiego?
Tak, starsze dzieci pamiętają go bardzo dobrze. Mój trzeci syn, a mam ich czterech, pamięta jak pan doktor kiedyś przyjechał z wizytą, a on wyjął kapcie i mu je podsunął. Ja oczywiście się oburzyłam, bo po pierwsze nie jestem osobą, która każe zakładać kapcie, jak ktoś przyjdzie z wizytą, a po drugie pan doktor był w pracy i nie miał czasu na zakładanie kapci. Do Pawełka, który wtedy miał 3 latka powiedział: ,,Dziecko, jak ja bym miał wszędzie zdejmować buty to bym nie objechał wszystkich pacjentów do rana”. Wtedy spojrzałam na buty pana doktora i zauważyłam, że on nosił buty jakie już mało kto wtedy nosił: sznurowane trzewiki, które się nosiło do szewca i trzeba je było co jakiś czas podbijać. Pomyślałam wtedy: „jakby Ci było trudno byPamiętam taką bluzę w kratkę, dzisiaj pewnie ktoś by ją nazwał polarem. To było coś takiego charakterystycznego, co pan doktor miał na sobie zawsze jak był z wizytą. Jeśli dobrze pamiętam to było w kolorze zielonym, albo w zieloną kratę.
Moi teściowie, którzy go dobrze znali, uważali go za człowieka szalenie uczciwego i pracowitego.
Pamięta Pani, jak dowiedziała się Pani o jego śmierci?
To była dla wszystkich tragedia. Człowiek, który leczył, który pomagał, odszedł tak szybko. Byliśmy u niego w szpitalu w Poznaniu na onkologii. Pamiętam ten dzień. To było w lutym. Bardzo był już zmieniony, ale jeszcze starał się być w dobrym humorze. Chciał doczekać, aż jego wnuczka przystąpi do I Komunii. Pamiętam doskonale tę wizytę, bo byłam zrozpaczona jak go zobaczyłam, było widać, że jest bardzo źle, że prawdopodobnie z tego nie wyjdzie. Zmarł w kwietniu, nie doczekał przyjęcia. 
Pamiętam moment, kiedy dowiedzieliśmy się o jego śmierci. Pan doktor Urbański był tutaj w Złotnikach dla wielu ludzi bliską osobą, dla nas również. Pamiętam, że miałam wtedy gości. Zrobiło nam się bardzo przykro, ale liczyliśmy się z tym.  Umarł w momencie, kiedy moje najmłodsze niepełnosprawne dziecko było jeszcze maleńkie i bardzo dużo korzystałam z jego pomocy, jego rad, jego podpowiedzi, wskazań do jakiego lekarza mamy się udać, w jaki sposób zajmować się dzieckiem. Myślę, że już nie spotkam takiego lekarza, który w ten sposób traktował swoich pacjentów, których tak znał, bo on chyba tutaj wszystkich znał. Z tego tytułu, że bywał w domu u pacjentów. Z tego tytułu, że interesował się nie tylko chorobą, ale i ich życiem. Myślę, że w naszej gminie były dwie osoby, które darzyliśmy szczególnym szacunkiem: właśnie doktor Urbański i ksiądz Prałat. Sądzę, że wiele osób podzieli moje zdanie.
Co było dla niego ważne?
Na pewno stawiał na wykształcenie, ale myślę, że przede wszystkim poświęcał się swojej pracy i poza tą pracą nie miał już na nic czasu. Z pewnością ważna była dla niego rodzina. Prowadził skromne życie i skromności uczył swoje dzieci. Mieszkał w małym mieszkaniu, w bloku, dopiero później się przeprowadził do własnego domu. Pod tym względem nie był wymagający. Przede wszystkim praca, praca i jeszcze raz praca. Tacy podobno byli jego rodzice, i taki on był.
Czy bywając u Państwa na wizytach opowiadał o swojej rodzinie, dzieciach?
Tak, opowiadał o dzieciach, o tym jak szły do szkoły, jak je kończyły. Mam zawiadomienie o ślubie córki, które nam przesłał. Także wiem kiedy ślubowała, jak się nazywa, gdzie teraz mieszka. Opowiadał, że mąż jej córki jest też lekarzem, że będą mieszkać w Zielonej Górze. Był dumny ze swoich dzieci, a to cieszy każdego rodzica i on też chętnie o tym rozmawiał. Myślę, że Małgosia była jego oczkiem w głowie, córeczka tatusia. Był dumny, że idzie na medycynę.  Z tego co wiem to syn skończył prawo, a Małgosia skończyła medycynę i jest pediatrą diabetologiem i ma do czynienia przede wszystkim z dziećmi chorymi na cukrzycę.
Jak Pani myśli: wolał szpital czy wizyty domowe?
Myślę, że szpital to było to, co najbardziej go pochłaniało. On miał tutaj mamę i tak dużo pracował w Złotnikach ze względu na nią, bo bardzo ją kochał i bardzo dbał o nią. Żył jej życiem, zbadał, doradził, przywiózł zakupy, coś pomógł. W moim odczuciu pracował tutaj przede wszystkim chyba dlatego, że tu była mama. Ale szpital pochłaniał go najbardziej i szkoda, że nie doczekał czasów, kiedy jest inaczej w szpitalach, że jest ładnie, że są teraz bardziej otwarte na wizyty rodziców, bo wtedy nie było mowy, żeby rodzice siedzieli przy dzieciach. Teraz jest inaczej, współpraca z lekarzami też jest inna. Wiem jedno: pielęgniarki, które znałam mówiły, że jest bardzo wymagający wobec nich. Bardzo był wobec nich uczciwy, był zawsze fair, ale wymagał. Dziewczyny musiały stać na posterunku niemalże na baczność, ale to wiem tylko ze słyszenia. Nie znam osoby, która by w jakiś sposób wypowiedziała się negatywnie o panu doktorze, nie znam takiej osoby, także możecie być dumni z tego, że ta szkoła nosi jego imię. Człowieka, który między nami niedawno chodził. To się wydaje takie nierzeczywiste w dzisiejszych czasach prawda, że mógł sobie ciężką pracą, tylko i wyłącznie ciężką pracą, no i może takim usposobieniem wspaniałym, bo był człowiekiem z poczuciem humoru. Zdarzało się bardzo często, że jakiś świetny kawał powiedział podczas wizyty, także był takim bardzo normalnym człowiekiem, bo by się może wydawało, że jak zapracowany jest to już nie ma kontaktu z rzeczywistością, ale nie był bardzo normalnym człowiekiem, i kochającym.  
Miał jakiś charakterystyczny gest, zachowanie, sposób mówienia?
Miał bardzo charakterystyczny uśmiech. Był bardzo przystojnym człowiekiem zwłaszcza jak był młody. Zawsze nosił charakterystyczne okulary. Miał charakterystyczny uśmiech, ale trudno mi powiedzieć jaki, ja przynajmniej tego nie potrafię. Jak podkreśliłam, jego ubiór zawsze bardzo skromny. Nie przywiązywał wagi do ubioru. Te trzewiki, kurteczka czy bluza w kratkę mi się kojarzy. I oczywiście zawsze ciężka torba, wypchana dokumentami i jakimiś innymi rzeczami.
A na wizyty domowe jeździł w kitlu?
Nie przypominam sobie, żeby prywatna wizyta w domu była w kitlu, absolutnie nie. Jak tylko miał czas to chętnie po zbadaniu dzieci siadał i rozmawiał, bo mój teść bardzo szanował pana doktora i bardzo chętnie z nim rozmawiał, tak więc te wizyty były przyjemne i sympatyczne. Bardzo byliśmy zżyci i takiej osoby zawsze brakuje, gdy odejdzie, zwłaszcza, gdy jest jeszcze w takim wieku, że nie jest to czas na odejście. Trudno wprawdzie powiedzieć, kiedy ten czas nadchodzi, ale daleko mu było do starości. Do końca był przecież w pracy.
Miała Pani kontakt z żoną Pana Doktora?
Sporadycznie miałam kontakt. Była kiedyś u moich teściów. W aptece nieraz u niej bywałam, bo ona jest farmaceutką z wykształcenia i pracowała w aptece w Inowrocławiu. Często tam byłam w aptece, ale to były raczej rzadkie kontakty. Spotkałam ją kiedyś ostatnio na ulicy w Inowrocławiu i rozmawiałyśmy. Uważam, że nie zmieniła się wiele. Jestem bardzo często na grobie pana doktora Urbańskiego, ponieważ na tym samym cmentarzu leżą moi rodzice. Zwłaszcza jak idziemy z najmłodszym synem, który jeździ na wózku, to często mu tłumaczę (bo on nie pamięta pana doktora), że „to jest ten lekarz, który do końca Cię prowadził”. Ciągle mamy go w pamięci i myślę, że tak zostanie.
Myśli Pani, że żonie doktora było żal, że jest tak zaangażowany w pracę?
Uważam, że na pewno nieraz przykro jej było, czy miała żal, ale to było takie małżeństwo, które uważało że praca jest nade wszystko. Myślę, że wychodząc za mąż za niego, wiedziała, że nie będzie lekko, bo po prostu był takim człowiekiem.
Kim według Pani był Karol Urbański?
Na pewno był wspaniałym człowiekiem, dobrym człowiekiem, który poświęcał się swojej pracy, który dbał jednocześnie o rodzinę i był z niej dumny bardzo. Bardzo był dumny ze swoich dzieci, który uczył ich skromności, pracowitości, stawiał na wykształcenie, ale był przede wszystkim dobrym człowiekiem i wspaniałym lekarzem, bo można dużo mówić, ale dla mnie to słowo „dobry człowiek” jest bardzo ważne.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.


Wywiad prowadzili: Eliza, Basia, Kasia, Sylwia, Klaudia, Weronika, Julka i Michał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz