06 marca 2017

Karol Urbański we wspomnieniach - ciąg dalszy

Dziś ekipa dokumentalistów udała się do Inowrocławia na spotkanie z Panią Marią Różalską, przyjaciółka Karola Urbańskiego. Mieliśmy okazję lepiej poznać prywatne życie doktora. Okazało się, że był bardzo towarzyskim człowiekiem, lubił spotkania w gronie przyjaciół, zabawy taneczne, wyprawy do teatru. Był kawalarzem, a tego się nie spodziewaliśmy. Lubił żarty i często się śmiał. 
Po wywiadzie spędziliśmy czas na miłej pogawędce z Panią Marią, emerytowaną anglistką. 
Wywiad prowadziła Klaudia, a sprzęt jak zwykle obsługiwał Michał. 



- Jak Pani poznała Karola Urbańskiego?
Karol tkwi w naszej pamięci od ponad 50 lat i mimo to, że już go nie ma z nami, ale zawsze w relacjach, opowiadaniach o Karolu jest mowa i wart jest tego, żeby powielić wiadomości o nim.
Poznałam go w towarzystwie. Nasz zespół był liczny więc mieliśmy zawsze wielką ochotę spotykać się. Właśnie w momencie, kiedy przeprowadziliśmy się w sąsiedztwo dra Urbańskiego to stwarzaliśmy sobie okazje, by się często spotykać. W 1964 roku przeprowadziliśmy się na ulice Narutowicza, Karol mieszkał na ul. Broniewskiego. Tam mieszkali też inni nasi przyjaciele. My te spotkania bardzo wysoko sobie ceniliśmy, były różne tematy. Jakie? Byliśmy rówieśnikami to była dyskusja o dzieciach. Dzieci dorastały to o cenzurkach, o szkole, potem o wnukach, narzeczonych… Były tematy bardzo różnorodne, ale nas interesujące. Po kilkunastu latach myśmy swojego zespołu, z Karolem włącznie, nie zmieniali. Jak było od początku, tak jest do teraz, chyba że któryś pożegnał nas na wieki. Te spotkania były przemiłe. Jeśli chodzi o Karola to on chyba dominował. Był kawalarzem. Mimo zmęczenia… Wracał z pracy późnym wieczorem swoja starą syrenką i często był jeszcze wzywany. Ile razy musiał, nie zdążywszy nawet wypić szklanki herbaty, musiał ponownie jechać. Kojarzę to z czym? Karol znał to powiedzenie: „Nie będzie dobrym lekarzem osoba, która jest złym człowiekiem.” Czyli dobry człowiek jest na pewno dobrym lekarzem. I on całe życie na to poświęcił. Różnorodnie to bywało w czasie stanu wojennego. Potrafił nas nieraz zdenerwować. Przychodził z Wojtkiem wieczorem, zapukał albo dzwoni. „Czy tu mieszkają obywatele Różalscy?” My patrzymy z mężem na siebie, nasz syn był wtedy mały, śnieżyca, mróz, a dwóch panów stoi pod drzwiami w czapach. Odpowiadamy „Tak”. „To proszę otwierać, chcemy sprawdzić coś”. My w nerwach. Jak wszedł to śmiał się, że udał mu się żart. Ile razy zadzwonił, coś tam komponował, zmyślał. Albo inny rodzaj humoru. Był zmęczony i często siedząc, zdrzemnął się. Ale to chwilowe, sekundowe zaśnięcie było. Słyszał wszystko co mówimy i od razu reagował i odpowiadał momentalnie. „Już się wyspałeś?” – pytaliśmy. „Nie myślcie, że ja spałem, bo ja wszystko słyszałem”.
Nieraz panią domu podpuszczał, jak była szczególnie wrażliwa. Mówił; „Przepraszam, a masz winogrona w puszce?” Wymyślał nie wiadomo co, żeby wprawić nas w humor. O fanty się bawiliśmy. Nasze spotkania były bardzo częste i nigdy nie narażaliśmy osoby ani opinii innych osób. Śpiewaliśmy dużo. Potem komentowano nas, jak poszłam do szkoły. Z ul. Narutowicza do liceum im. Konopnickiej jest blisko. Mówili; „Tam w waszym bloku takie śpiewy narodowe były…”.
Ta znajomość była na dobre i na złe.
Opowiem o pewnym przypadku. Byliśmy na zabawie w kasynie oficerskim na Toruńskiej. Karol mówi: „Słuchajcie, na razie święty spokój, jest dobrze.” Nagle telefon. „Muszę was zostawić, bo idę do szpitala. Dziecko jest w bardzo poważnym stanie. Marysiu, to Twojej koleżanki syn.” Dyfteryt chyba, ale stan był poważny. On już na tę zabawę nie wrócił. Cały czas poświęcił temu dziecku. Piotr wyrósł na dzielnego lekarza z doktoratem, przyjeżdża do ojca, do nas przychodzi. Te znajomości, które zaczęły się ponad pół wieku temu trwają do tej pory. 

- Wyjeżdżaliście gdzieś razem?
Tak, najczęściej w karnawale na zabawy.

- Dobrym tancerzem był Karol Urbański?
Lepszym kawalarzem niż tancerzem. Kiedyś wyjechaliśmy wszyscy razem do Chomiąży. Podpadło nam coś, bo zauważyliśmy, że kierowca krąży, bo kilka razy widzieliśmy to samo miejsce. Nie mógł trafić na tę zabawę. Tam nocowaliśmy. Najczęściej wyjeżdżaliśmy właśnie na zabawy. Albo do teatru do Bydgoszczy i pociągiem rano wracaliśmy. Przygody też były wtedy. Do syrenki się wszyscy nie zmieścili, niestety więc jechaliśmy pociągiem. Ciuchy w torbę… i wracaliśmy pociągiem. Pociąg był nasz. Piąta godzina rano, już brzask i wracaliśmy weseli, zadowoleni. Chadzaliśmy na zabawy lekarskie, farmaceutów, ale trzymaliśmy się wszyscy razem.

- Jaki był Karol Urbański? Oprócz tego że był kawalarzem, że był towarzyski i dowcipny?
Wielki patriota. Te nasze śpiewki były rzeczywiście bardzo często odstawiane – wieczorem, w lecie, okno otwarte.

- Dlaczego Pani uważa, że był patriotą? Dlatego, że śpiewał pieśni patriotyczne?
Nie, nie tylko. W dyskusji. Na przykład w czasie stanu wojennego bardzo często wyrażał swoje obiekcje co będzie z naszą ojczyzną. Bardzo często rozmawialiśmy w swoim własnym ścisłym gronie na temat powstania warszawskiego. Andrzeja Szwajkerta z Inowrocławia (ps. Jędruś, 11-letni powstaniec warszawski, sanitariusz – przyp. red.), że niektórzy młodzi ludzie poświęcili swoje życie. Nie taił tego, tylko wyrażał się pozytywnie o nich.

- Jakie jeszcze cechy miał?
Śmiał się bardzo głośno, ja słyszę jego śmiech. Uwielbiał chałwę i świeże truskawki z bitą śmietaną i bezami. To był jego ulubiony deser.

-Miał jakieś wady?
Nie ma idealnych ludzi, zawsze są plusy i minusy, ale ja nie wiem… Nie poznałam jego wad. Jeżeli je miał to potrafił doskonale je ukrywać. Myśmy go wszyscy bardzo cenili. A w stosunku do chorych dzieci jaki był kochany… Mój wnuk ma na imię Patryk. Przychodził i dziecko nie wiedziało, że zastrzyk dostaje… Tak potrafił zagaić. Do wnuka mówił: „Jaki ty Patyk jesteś?” „Wujku, ja nie jestem Patyk, tylko Patryk” – i była dyskusja, czy jemu na imię Patyk czy Patryk. Miał doskonałe podejście do dziecka. Dziecko wpadało w trans jego myśli. On potrafił zagadnąć każdego. Nieraz lekarz przychodzi, to dziecko gdy zobaczy słuchawkę to się denerwuje. Przy nim dzieci się reagowały tak – a to bardzo ważne było.
Był przesadnie troskliwy o swoich pacjentów w szpitalu. Jak coś nie było zrobione przy dziecku, to „opeer” wszyscy dostali.

- Czyli jakaś wada była?
Czy to była wada? Nie wiem. On jednak tak walczył o dobro dziecko, tylko! A jak dziecko czegoś nie dostało, czy pominięte, czy brudne – to było źle. One to wszystko wiedziały. Mówiły; „Bo szef przyjdzie”. Potrafił w nocy iść do szpitala i sprawdzać. I ta jego biedna syrenka wycierpiała.

- A jakim był kierowcą?
Lepszym kawalarzem był. Miał kiedyś wypadek w sylwestra. Ślizgawica była. Ale to chyba nie była jego wina. Jechał do Złotnik i wpadł w poślizg. Myśmy byli wtedy umówieni, to było po ślubie jego córki. Dowiedzieliśmy się od kogoś, że Karol miał wypadek, ale nie wolno było zdradzić Wiesi, bo by się załamała. Niecierpliwiła się, czemu go nie ma. Po kryjomu mój mąż i dr Grabowski wzięli samochód i pojechali na to miejsce. Tam go nie znaleźli, bo w Złotnikach zaciągnęli jego stary samochód do gospodarza, tam został, a jego przywieźli. Na tyle jego jazdy, to on naprawdę musiał uważać. Miał przecież okulary, to tym bardziej.

- Jakim był przyjacielem?
Na śmierć i życie. I myśmy naprawdę się wzajemnie uzupełniali. Nazywaliśmy się „przyjaciel”. To był przyjaciel domu. Niektórych to drażniło. Bo co to znaczy „przyjaciel domu?”. Wiem, że obojętnie kiedy byłabym w potrzebie to na pewno nie odmówiłby mi. Gdyby miał mi coś powiedzieć – to prawdę. Czy to przykra, czy nie – ale prawda. Prawdziwym przyjacielem był.

- Co było dla niego ważne?
Rodzina i pacjenci.

- A w jakiej kolejności?
Nie wiem, czy pacjenci nie byli pierwsi. Trudno mi to ustalić. Mnie się wydaje, że gdyby była konieczność to wybrałby to, co dla niego ważniejsze. Albo pacjentów, albo dzieci i rodzinę. Ale tak, to chyba jednak pacjenci… Jak go kilka godzin nie było w szpitalu to był niespokojny. A tutaj zaufał żonie, że dziećmi zaopiekuje się zona to on nie musi tam być. W domu miał go kto zastąpić. A tam, jak jego nie było to wydawało mu się, że dzieci są pokrzywdzone.

- Czy sobie zyskał taki szacunek? Co na to wpłynęło?
Dotrzymanie słowa. Był tak słowny, że jak powiedział, że przyjdzie – to przyszedł. Nieraz się spóźnił, bo przedłużał się pobyt u jakiegoś dziecka. I pedanteria leczenia. Efektem leczenia. To chyba dominowało w tym, że zdobył taka opinię. On leczył nie tylko dzieci, wszystkich nas leczył. Stosował metody niekoniecznie te najnowsze. Te domowe, stare też. Zapalenie płuc. Osoba siedemdziesięciokilkuletnia. Mówił; „Szybko do łazienki, płaszcz kąpielowy zamoczyć w lodowatej wodzie i ubrać”. Temperatura zginęła. Jego metoda dawała efekt.

- W 2001 roku szkoła w Złotnikach Kujawskich przyjęła imię Karola Urbańskiego? Czy to dobry wzór dla współczesnego młodego człowieka?
To taki unikat. Nie można generalizować, ale dużo młodych ludzi z pewnością uważa go za wzór. Ale są młodzi, którzy myślą „Jaki głupi, jaki naiwny. On za nic leczył”. Nie wszyscy mają te samą opinie o nim.
Jak najbardziej dobry wzór, tylko nie wszyscy chcą skorzystać. On był bezinteresowny.
Wzór człowieka. Najgorzej miała żona, bo najmniej w domu był. I stąd wnioskuję, że dla niego pacjenci byli ważniejsi od dzieci, bo wiedział, że z całkowitym zaufaniem może dzieci pozostawić pod opieką swojej żony. Wzór do naśladowania.

- Jak Pani przyjęła wiadomość o śmierci Karola?
Ta śmierć trwała przy nim długo. 2 lutego były moje imieniny i on się tu z nami żegnał. Mówił:  „To już mój ostatni pobyt z wami”. Myśmy go jeszcze odwiedzali, dużo osób go odwiedzało. Zrobił nam zdjęcie. My z tą śmiercią nie byliśmy oswojeni, ale wiedzieliśmy, baliśmy się, że to nastąpi. Pogrzeb to była manifestacja w Inowrocławiu. Nie było człowieka, któremu by nie pomógł. Jak nie dziecku, to ojcu; jak nie ojcu, to dziadkowi. To była manifestacja. Trudno było się przyzwyczaić do tego, że Karola nie ma. Nam go ciągle brakowało. Ciągle był potrzebny, a nie mogliśmy go znaleźć. To była pierwsza śmierć w naszym gronie. Niechciana.

- Podsumowując: Kim był Karol Urbański?
Dobrym człowiekiem i dobrym lekarzem. Uczynnym, życzliwym, nigdy nie odmawiał pomocy. Chciał się w każdym calu spełnić.


Dziękujemy za rozmowę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz