09 grudnia 2016

Doktor Karol we wspomnieniach rodziców małych pacjentek - Anna i Krzysztof Śledzińscy


Rozmowa z Panią Anną Śledzińską


Nazywam się Anna Śledzińska, jestem nauczycielką
tej szkoły i mamą byłych pacjentek doktora Urbańskiego. Leczył nasze dzieci przez 10 lat. Ten okres mam w pamięci i mogę dziś Wam o tym opowiedzieć.

- Proszę opowiedzieć o swoich wspomnieniach związanych z doktorem Urbańskim.
Wizyty doktora w naszym domu były dość częste przez okres 10 lat, bo mieliśmy 2 córki. Przy pierwszej z nich te wizyty nie były aż tak częste, jedynie przy infekcjach pan Urbański do nas przybywał. Natomiast druga córka urodziła się z problemami zdrowotnymi i wówczas te wizyty doktora były o wiele częstsze. To, co zapamiętałam to ogromny spokój i ogromna kompetencja doktora. Mieliśmy wiele obaw co do stanu zdrowia córki, bo urodziła się jako wcześniak i wystąpiły u niej różnego rodzaju problemy. Zanim przyjechał pan doktor byłam bardzo zestresowana, a kiedy się pojawił, spojrzał na dziecko i powiedział „Spokojnie. Wszystko się rozwinie, wszystko dojrzeje i będzie dobrze”. I rzeczywiście tak się stało. Wielokrotnie przybywał, bo czas, jaki potrzebowała na osiągnięcie pełni zdrowia wydłużał się. Te wizyty były o różnych porach, przede wszystkim późną porą wieczorną. Doktor przyjeżdżał z pracy ze Złotnik Kujawskich, po wizytach domowych. Bywało tak, że przychodził do nas około godziny 22.00. Po zbadaniu dziecka mówił, że nie wraca jeszcze do domu. Byliśmy tym bardzo zdziwieni. Doktor jeszcze jechał do szpitala, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Mówił, że do domu dociera ok. 23.00, a nawet później. Słynna syrenka była dla nas bardzo znamienna. Mieszkaliśmy na osiedlu Rąbin, które jeszcze nie wyglądało tak, jak w tej chwili. Było w budowie, a nasz dom był ostatni z wybudowanych. Wypatrywaliśmy, czy doktor jedzie, czy nie. Kiedy pojawiała się na horyzoncie charakterystyczna syrenka i było słychać jej odgłos to wiedzieliśmy, że się zbliża. Poza tym jest chyba tak, że każdy kierowca ma swój styl jazdy, nie wiem na czym to polega, ale bezbłędnie rozpoznawaliśmy, że nadjeżdża doktor Urbański. Pan doktor chodził w charakterystycznym czarnym berecie. To był element jego stroju. Więc kiedy otwierały się drzwi i pojawiał się ten ciemny beret – byliśmy szczęśliwi, że zaraz sytuacja zostanie opanowana i wszystko będzie dobrze. Po prostu będzie dobrze. Samo spojrzenie na doktora Urbańskiego dawało ten wielki spokój, ze będzie dobrze. Czy zaraz? Może nie, ale będzie dobrze. I to się nam po prostu utrwaliło. Jego wizyty były bardzo sympatyczne, bo doktor lubił rozmawiać o wszystkim, miał poczucie humoru, opowiadał bardzo fajne dowcipy, ale stosowne. Był też wielkim fanem westernów. Bywało tak, że kiedy przychodził na wizytę akurat był western w telewizji. Po zbadaniu pacjentki, kiedy ta już poszła spać, bo była pora na to, doktor zasiadał z moim mężem, który też był i jest fanem westernów i oglądali film. Dopiero po obejrzeniu filmu, po wypiciu herbaty, po rozmowie doktor wychodził. Dla mnie to było zastanawiające, jak on może funkcjonować. Wiem, że zawsze był wcześnie rano w szpitalu i wieczorem do późna był u swoich pacjentów. Jednak dawał radę. Wizyty były bardzo sympatyczne. To były naprawdę fajne chwile, które można było z doktorem spędzić. I ten wielki ładunek emocjonalny, który dawał, dawał dobra nadzieję, ze wszystko będzie dobrze. Zapamiętałam jego wielką otwartość na człowieka, sympatia dla każdego człowieka, a dla dzieci szczególnie. Pamiętam, że kiedyś musiałam przyjechać do szpitala na interpretację wyników badania, zobaczyłam, jak strasznie był zmęczony. W sytuacjach, kiedy przychodził do naszych dzieci widziałam to trochę inaczej. Wtedy akurat była walka o zdrowie czy nawet życie jakiegoś dziecka – był więc wtedy zmęczony, spocony, nie do poznania. Wtedy sobie uświadomiłam, jaka on ciężką pracę wykonywał i jaka wielka odpowiedzialność na nim spoczywała. On to robił z takim zaangażowaniem…

- Jak Pani dowiedziała się o śmierci pana doktora?
Dużo wcześniej wiedziałam o jego chorobie. Wcześniej miał wypadek samochodowy, w którym bardzo ucierpiał. Wtedy kontakty były rzadsze. Akurat wtedy urodziła się druga córka i przyjechał do nas jeszcze nie w pełni sprawny. Opowiadał wówczas o tym wypadku. Nie roztkliwiał się nad tym zanadto, bo nie lubił tak o sobie mówić. Natomiast o chorobie dowiedzieliśmy się wcześniej. Odczucia mieliśmy podobne, że to taki paradoks. Że lekarz, taki lekarz, oddany, kochający ludzi w tym momencie staje się bezsilny, bezbronny i nie może sam sobie pomóc. Nic nie można było zrobić, oprócz tego, że trwać przy nim myśląc o nim.
Dziękujemy za rozmowę.



Rozmowa z Panem Krzysztofem Śledzińskim


Nazywam się Krzysztof Śledziński, pracuję w tej szkole od 1972 roku, czyli już 45 rok. Jestem nauczycielem historii i wicedyrektorem tej szkoły od 1994 roku.

- Jakim uczniem był Karol Urbański?
Nie pamiętam go jako ucznia, ale świadectwo maturalne i dzienniki wskazują, że był bardzo dobrym uczniem. Przyszedł do tej szkoły w 1945 roku, w 1950 - zdał maturę. Recenzje jego egzaminu maturalnego są wyśmienite wręcz, tak więc był bardzo dobrym uczniem. Z klasy matematycznej poszedł na medycynę. Była klasa humanistyczna, do której chodził Józef Glemp, z którym doktor Urbański się przyjaźnił, oraz klasa matematyczno-fizyczna, z której Karol Urbański startował na medycynę i był wspaniałym lekarzem pediatra, który kochał dzieci.

- Czy słyszał Pan opowieści pacjentów na temat pana Urbańskiego?
Doktor już za życia był legendą. Kochał dzieci. Bardzo często przyjeżdżał do moich dzieci, kiedy były małe. Czasami o późnej porze, o 11.00 wieczorem słyszymy syrenkę: „Doktor Karol jedzie”. Przychodził, dokonywał swoich obowiązków lekarskich, chwilę odpoczął i mówił, że się spieszy, ponieważ jeszcze musi zobaczyć, co w szpitalu. Pędził do szpitala sprawdzić, jak jego mali pacjenci się czują, jak pielęgniarki się nimi opiekują. To była godzina 23.00-24.00, a on jeszcze do szpitala szedł. Lekarz z pasją.

- Jakie ma Pan szczególne wspomnienia związane z doktorem?
Był humanistą. Lekarzem, ale humanistą. Bardzo dobrze znał literaturę, fascynowała go kultura antyczna. Moja żona jest filologiem klasycznym i w domu w biblioteczce był słownik języka greckiego. Brał go do ręki i mówił, że uczył się kiedyś greki. Humanistyka była mu bardzo bliska. Lekarz musi być człowiekiem przede wszystkim, wtedy jest się lekarzem z powołania, kochającym ludzi.

- Żona wspominała, że mieliście Panowie wspólną pasję.
Tak, westerny. Przychodził, siadał na kanapie i oglądaliśmy western razem. Bardzo często przy filmie się zdrzemnął, kimnął, obudził się i mówił: „Nie mam czasu, musze pędzić do szpitala”. Takie były zdarzenia.

- Miał jakiś ulubiony western?
„Siedmiu wspaniałych” i „Rio Bravo”. To były jego westerny. Pamiętam oglądaliśmy razem nawet.

- Nie wiemy, czy Karol Urbański lubił zwierzęta. Czy oglądając westerny wspominał coś na ten temat? Może lubił konie?
„Siedmiu wspaniałych” to przede wszystkim sceny z udziałem koni, sceny batalistyczne. On z wielkim zafascynowaniem oglądał te sceny. Na pewno kochał zwierzęta. Nie wiem, czy w domu miał jakieś zwierzęta, ale po zamiłowaniu do westernów można wnioskować, że kochał zwierzęta.

- Nikt do tej pory nie opowiadał nam o spotkaniach absolwentów w tych murach. Pan Dyrektor spotykał tu Karola Urbańskiego czy prymasa Glempa jako absolwentów. Jak wyglądały te  imprezy okolicznościowe?
Karol Urbański był tym samym rocznikiem, co Józef Glemp. Kiedy ten drugi został prymasem co roku przyjeżdżał do Inowrocławia 18 grudnia, w dniu swoich urodzin i dniu swojego chrztu, a co 2 lata odwiedzał szkołę. Zawsze byli jego najbliżsi koledzy, a wśród nich był doktor Urbański. Wiem, że się przyjaźnili i bardzo się szanowali jako koledzy z ławy szkolnej. Odbywały się tez u prymasa na ul. Miodowej spotkania jego przyjaciół z lat szkolnych, a doktor Urbański tez w nich uczestniczył. W wielkiej przyjaźni byli. Doktor Kuczma, nieżyjący już znany adwokat inowrocławski, ksiądz profesor Antoni Siemianowski z tego samego rocznika, z tej samej klasy. Na pewno chętnie z Wami porozmawia.

- Jak Pan zareagował na wieść o śmierci Pana Doktora?
To był szok. Czułem z nim taką więź osobistą z racji tego, że opiekował się moimi dziećmi niemal od urodzenia. Dla mnie to była bliska więź, śmiało mogę powiedzieć, że to była relacja przyjacielska. Odszedł przedwcześnie, to była wielka strata dla wszystkich, dla całego środowiska, dla dzieci przede wszystkim, które kochał.

Dziękujemy bardzo za rozmowę. 


Wywiady przeprowadzili: Basia, Eliza, Michał
Transkrypcja: Sylwia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz