10 grudnia 2016

Doktor Urbański we wspomnieniach sąsiada- wywiad z Panem Mikołajczakiem

Nazywam się Edmund Mikołajczak. Jestem emerytowanym nauczycielem Liceum im. Jana Kasprowicza, tegoż samego, do którego Karol Urbański uczęszczał i w którym zdał maturę. Zdał maturę w 1950 roku, a ja w tym samym roku się urodziłem, czyli jestem 18 lat młodszy.

- Jak Pan poznał Karola Urbańskiego?
Poznałem go z racji zamieszkiwania w tym samym bloku, na osiedlu, które powstawało po II wojnie światowej. Nasz blok stojący przy ul. Broniewskiego 5 ma 4 wejścia zwane klatkami i myśmy mieszkali w tej samej klatce od 1963 roku czyli to było 53 lata temu. Państwo Urbańscy zamieszkali na 3. Piętrze, a moja rodzina na parterze. Niemal codziennie się widywaliśmy na klatce schodowej. To, co wspominam to takie spotkania przy okazji.

- Jakim był sąsiadem?
To piękne pytanie. Był sąsiadem, którego nigdy nie było w domu. Był bardzo zapracowany. Jak rano wyjeżdżał samochodem do Złotnik, do szpitala, czy do chorego to najczęściej wracał do domu o 21.00, 22.00. Dzień w dzień. Mieszkaliśmy na parterze więc zawsze przechodził koło naszego mieszkania. Myśmy słyszeli, jak przyjeżdżał samochodem. Wtedy samochód był rzadkością, a syrenka jest dość charakterystycznym samochodem, potem był wartburg. Słyszeliśmy „O, pan doktor przyjeżdża.” Zawsze była taka późna godzina. Często spotykałem go na klatce schodowej i zawsze zatrzymał się. Mimo że był człowiekiem bardzo zapracowanym to nigdy nie przeszedł obojętnie obok sąsiada. Ja byłem od niego młodszy, byłem dorastającym licealistą, on uznanym lekarzem. Potem zacząłem pracować jako nauczyciel historii i zawsze mieliśmy wspólne tematy. Pan doktor nie narzucał swoich tematów wiedząc, że tematy medyczne są dla mnie obce. Był tak delikatny, że wchodził w moja sferę zainteresowań wypytując o historię, historię miasta. Jedna sfera zainteresowań szczególnie nas połączyła i często na ten temat dyskutowaliśmy. Były to grzyby. Pan doktor nie miał czasu co prawda w tygodniu, ale w niedziele w sezonie na grzyby znajdował czas. Przeważnie po obiedzie, bo ranek był dla kościoła, dla rodziny, a wczesna porą poobiednią, około 14.00, jechał do lasu, zwykle do Nowej Wsi, tam skręcał w prawo. Miał swoje miejsca. Świetnie się znał na grzybach. Jeśli ktoś zbiera grzyby to wie, że niedziela po południu to nie jest dobry czas, bo to koniec weekendu, wszystko wyzbierane. Nie, nie. Pan doktor mówił „Ja znajdę. Mam swoje miejsca, nikt wszystkiego nie wyzbiera”. Przyjeżdżał z tymi grzybami zawsze uradowany. Znał się na grzybach świetnie, a że ja też lubię grzyby często na te tematy rozmawialiśmy. Pamiętam do dziś, jaki był uradowany, bo znalazł rzadki okaz grzyba o nazwie piaskowiec kasztanowaty. Ja też znalazłem tego grzyba dwa razy w życiu. To był nasz wspólny temat do rozmów.
- Czy Pan doktor lubił żartować?
Też, ale w sposób bardzo umiarkowany. To nigdy nie były dowcipy dosadne, tylko bardzo delikatne. To był człowiek kulturalny w każdym calu. Także w tym, co mówi i jak mówi, żeby nikogo nie urazić. Prawdziwym fanem doktora Urbańskiego była moja mama. Dla niej był to wręcz wzór człowieka. Trzeba powiedzieć, że jak mama wychowywała swoje dzieci czyli mnie i moich braci, potem wnuki – to często korzystała z pomocy doktora Urbańskiego. Nie było to zbyt wygodne dla mojej mamy, bo pan doktor nigdy nie chciał żadnego wynagrodzenia. A jak ktoś nigdy nie chce wynagrodzenia, to potem jest niezręcznie prosić o kolejna przysługę. A zawsze ktoś zachorował, a najbliżej był doktor Urbański. Ale on uspokajał. Mówił: „Ja jestem w każdej chwili do dyspozycji. Jak mnie nie ma to będę wieczorem.” I to najczęściej była 22.00. Przychodził, będąc zmęczonym, i znajdywał zawsze czas, żeby bezinteresownie pomóc i to tak od serca, bo naprawdę przykładał się do tego, co robił. Czasami przyjeżdżali do nas nasi kuzyni, ktoś się rozchorował, a pan doktor zawsze był do dyspozycji. Moja mama zastanawiała się, co tu zrobić. W żaden sposób, nawet na siłę, nie można mu było wcisnąć banknotu. Jestem naocznym świadkiem tych scen. Wtedy moja mama wpadła na pomysł. Haftowała obrazy, a było to dość pracochłonne zajęcie. Zwykle to były kwiaty. On podziwiał te dzieła, doceniał tę pracę. Kiedyś będąc u nas zachwycał się tymi obrazami. Mama postanowiła za całe lata jego pomocy taki obraz mu wręczyć. Haftowało się ten obraz około miesiąca. I postawiła w niezręcznej sytuacji pana doktora. który mówił: „W życiu tego nie przyjmę, przecież wiem, ile pani pracuje nad tym”. Ale ponieważ moja mama się uparła, przyjął obraz. I ta jedna pamiątka od nas u niego została.
Pan doktor lubił również poruszać tematy bieżące, na przykład jak coś się działo – to komentowaliśmy to. Doktor Urbański komentując nawet najmniej ciekawe rzeczy, jakie się wtedy działy w społeczeństwie, w polityce, zawsze robił to z umiarem. To był człowiek, który w żadnym systemie jaki by nie był, nawet dzisiaj, kiedy Polacy są skłóceni – to miał taki charakter, że nikt nie mógł mu złego słowa powiedzieć. On miał swoje zdanie. To był żarliwy katolik, człowiek z zasadami, ale szanował wszystkich i tak rozmawiał, żeby ten, kto ma inne poglądy nie poczuł się urażony. Taki był doktor Urbański, takim go pamiętam.

- Jakie sytuacje związane z Urbańskim szczególnie Pan zapamiętał?
Opowiadał mi o swoich rodzinnych stronach, o Gębicach, o rodzicach nauczycielach, dumny był z córki, która poszła w jego ślady, z syna, który nie poszedł w ślady ojca, tylko został  prawnikiem. Czasami rozmawialiśmy o służbie zdrowia, ale nie za często. Żona pana Urbańskiego prowadziła aptekę u nas na osiedlu, tak więc wszystko w ich rodzinie było ze sobą powiązane. Potem wyprowadzili się z naszego bloku. W ich mieszkaniu zamieszkali krewni, chyba teściowie. Mimo że się wyprowadzili to często tych krewnych odwiedzali i zawsze utrzymywali kontakty z dawnymi sąsiadami i często można było spotkać doktora Urbańskiego z małżonką w kościele św. Józefa.
Zawsze bardzo dobrze mówił o swojej szkole. Znał wszystkich kolegów, były wtedy dwie klasy z tego rocznika, który zdawał maturę w 1950 roku. Było tam wielu ludzi później bardzo znanych, którzy zrobili karierę także ogólnopolską, z kardynałem Glempem na czele, ale byli tam także ministrowie, prokurator generalny. Natomiast doktor Urbański z jednej strony można powiedzieć był zwykłym lekarzem. Ale poprzez tę zwykłość był jednocześnie niezwykły. Karierę można zrobić niekoniecznie na uniwersytecie czy w szpitalu klinicznym, gdzie robi się karierę naukową i można zdobyć tytuły naukowe. Pewnie gdyby Karol Urbański poszedł w tę stronę na pewno dałby sobie świetnie radę i być może zostałby profesorem medycyny. Ale on wybrał przychodnię w małej miejscowości, w Złotnikach Kujawskich i to dawało mu całkowitą satysfakcję, on się w tym spełniał. To była jego kariera. Czy to jest gorsza kariera od kariery gdzieś w Warszawie? Nie, tylko inna. On był dumny z tego, że może pracować w Złotnikach. Kiedyś go zapytałem, czy nie chciałby pracować na pełen etat w Inowrocławiu, powiedział: Nie. Został później ordynatorem oddziału dziecięcego, nota bene świetnym ordynatorem. Był naprawdę znakomitym lekarzem, mimo że nie miał wyższych tytułów naukowych. Miał II stopień specjalizacji z pediatrii, ale był tak obeznany ze swoim fachem, że, jestem przekonany, iż mógłby rozmawiać z każdym pediatrą z najwyższymi tytułami w Polsce. Był przy tym bardzo skromny. Ta jego skromność kazała mu pracować w środowisku wiejskim, a  miał przecież propozycje, żeby stamtąd odejść, ale to było jego posłannictwo. To był jeden z tych lekarzy, którzy traktowali swój zawód jak misję, posłannictwo. Tym imponował ludziom, był wielkim autorytetem z tego właśnie powodu.

- Czy pamięta Pan moment, kiedy dowiedział się Pan o śmierci Karola Urbańskiego?
To może być puenta naszej rozmowy. To było przeżycie dla wszystkich mieszkańców i sąsiadów. Pan doktor był ciężko chory na raka, po operacji nastąpił nawrót choroby. Wszystkim pomagał, a sobie nie mógł pomóc. Tyle mówił o zdrowiu innych, ale na temat swojego własnego – był bardzo powściągliwy. Mimo ze mieszkaliśmy niedaleko nie wiedzieliśmy, jaki jest stan doktora, bo on nie obnosił się z tym. Nie chciał narzucać się ze swoimi kłopotami. Kiedy odszedł, pamiętam jego pogrzeb. Był to pogrzeb, jakie rzadko się zdarzają. Tłumy ludzi. Leży na cmentarzu Zwiastowaniu niedaleko mojej mamy. Ja już trochę żyję na tym świecie i moich bliskich i znajomych, którzy odeszli, jest wielu i 1 listopada nie jestem w stanie iść i każdemu zapalić lampkę. Ale w zwyczaju mojej rodziny i następnych pokoleń jest to, że ta lampka znajdzie się także na grobie doktora Urbańskiego. Ale pod tym względem nie jesteśmy wyjątkiem, bo na jego grobie 1 listopada jest mnóstwo lampek, które świadczą o tym, jaka jest pamięć o nim, i że swoją ciężką bezinteresowną pracą zasłużył sobie na taka pamięć. I świetnie się złożyło, że gmina Złotniki Kujawskie potrafiła docenić doktora Urbańskiego i niech tak będzie dalej.

- Podsumowując: Karol Urbański – sąsiad, człowiek szanowany i skory do pomocy, towarzysz dyskusji o pasjach, ale też o bieżących wydarzeniach. O tym jeszcze nikt nam nie powiedział. Mimo że pewnie niektóre sprawy widzieliście inaczej to potrafiliście o tym rozmawiać...

- Gdyby w życiu politycznym byli tacy ludzie, jak pan Urbański to uważam że inaczej wyglądałyby relacje. Wiele dzisiejszych konfliktów jest na żądanie. Jeśli się chce kłócić, to można kłócić się o wszystko, a jak się chce pogodzić, to szuka się zgody. A doktor Urbański szukał tego, co łączy. I był człowiekiem wysokiej kultury. Nie wyobrażam sobie, żeby doktor Urbański, gdyby go zaproszono gdzieś do Warszawy (chociaż on nigdy nie prosił się przed kamery telewizyjne) to nawet gdyby rozmawiano z nim takim językiem jak dzisiaj, napastliwym, to on by pozostał sobą i swoją kulturą dał odpór swoim adwersarzom. Takich ludzi trzeba szanować, i takich ludzi zawsze będzie potrzeba w Polsce. 

Dziękujemy za rozmowę.

Wywiad przeprowadzili: Basia, Eliza, Michał, Damian
Transkrypcja: Magda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz