16 grudnia 2016

Karol we wspomnieniach przyjaciół


Państwo Wiśniewscy (z lewej) w gronie przyjaciół
(arch. rodzinne)
We wtorkowe popołudnie (13 grudnia) spotkaliśmy się w Inowrocławiu z przyjaciółmi doktora Urbańskiego - Państwem Haliną i Eugeniuszem Wiśniewskimi oraz ich córką Lucyną Janaszkiewicz. która najpierw jako dziecko sama była jego pacjentką, a później doktor Karol leczył jej dzieci. Spotkanie było pełne emocji i ciepłych wspomnień. Usłyszałyśmy o tym, jakim człowiekiem był nasz bohater, jak wyglądały wspólne spotkania i wyjazdy, jakie wspomnienia z nim związane najbardziej zapadły w pamięć naszym gospodarzom. Obejrzeliśmy również stare zdjęcia (zwłaszcza z polskich gór), na których był Karol Urbański.
 
Państwo Wiśniewscy i Karol Urbański w polskich górach




 Pan Eugeniusz Wiśniewski 

- Skąd Pan znał Karola Urbańskiego?
 Poznaliśmy się w Gniewkowie. Z uwagi na to, że urodziła się nam córka, potrzebowaliśmy kontaktu z lekarzem. Był tam lekarz domowy, a doktor Urbański przyjeżdżał do Gniewkowa na wspomaganie, bo nie było pełnej obsady w przychodni. W ten sposób poznaliśmy się i zaprzyjaźniliśmy z doktorem Urbańskim.

- Pan Urbański też poznał swoją żonę w Gniewkowie w aptece?
 W Gniewkowie, po szkole średniej jego żona dostała tam nakaz pracy i pracowała tam 4 lata. Gdy staż się skończył, wróciła do Łodzi i podjęła studia na uniwersytecie. W Gniewkowie się poznała się z Urbańskim. Jak była w Łodzi kontakt między nimi był sporadyczny. W wakacje Wiesia była też czasem u nas, wtedy kontakt był bliższy. W pewnym momencie moja żona zmotywowała Karola, żeby pojechał do Łodzi, dał jej ładne kwiaty i oświadczył się. Tak zrobił, tak się wszystko zaczęło. Na ich weselu byłem, żona nie mogła, bo się źle czuła.

- Kiedy zaczęła się przyjaźń między wami?
 Około 1956 roku.

- Jak wyglądały wasze spotkania i kontakty?
Spotykaliśmy się w soboty, chodziliśmy do parku w Gniewkowie i przychodziło się też na takie wzajemne towarzyskie spotkania.

- Najpierw znaliście się z panią Wiesią, dopiero później Karola?
Poznaliśmy ich niemalże w tym samym czasie. Przychodził do nas ze względu na dzieci. W międzyczasie polepszały się nasze relacje. Najpierw oficjalne, później takie towarzyskie. I stworzyliśmy taką szwedzką rodzinę: Grabowscy, Wiśniewscy i Woszkowie, z którymi byliśmy już od samego początku, bo Pan Woszek ze mną kończył studia i byliśmy z nimi zaprzyjaźnieni, a później dołączyli Urbańscy, następnie Różalscy – czwarta para. Gdy się zaprzyjaźniliśmy systematycznie chodziliśmy na zabawy, w całym gronie.

- Jakie sytuacje towarzyskie związane z Karolem Urbańskim najbardziej panu utkwiły w pamięci?
 Bawiliśmy się ładnie, braliśmy czasem udział w konkursie tańca, gdzie nieraz zdobywaliśmy nagrody, tort.

- ,,My”, czyli kto? Pan z żoną?
Nie, niekoniecznie. Mieszane towarzystwo było. Kto akurat był moją partnerką, z tą osobą zdobywałem nagrodę. Karol też z żoną tańczył, ona akurat bardzo dobrze tańczyła, on też nieźle, to zawsze jakieś wyróżnienie było. W karnawale przynajmniej 3 zabawy zaliczaliśmy.

- Pani Grabowska opowiadała nam też, że Państwo bawiliście się o wiele więcej aniżeli jej dzieci bawią się obecnie.
Dzisiejsza młodzież nie ma kontaktów towarzyskich. W tamtych czasach nawet telewizji nie było i towarzystwo się częściej spotykało, więcej dyskutowało. Było też więcej zabaw, na które się chodziło, na przykład zabawy nauczycieli, prawników, czy też lekarzy. Także sporo tych zabaw żeśmy zaliczali. 3,4 albo nawet 5.

- Zawsze w tym samym składzie?
 Niektórzy czasem nie mogli. Więc czasem 3 lub 4 pary lub wszyscy razem.

- Jakim przyjacielem był Karol?
Nie było żadnych konfliktów, zawsze byliśmy na ,,braterskiej stopie”.

- Powiedział Pan, że leczył Pana dzieci. Jakim był lekarzem pediatrą?
Dobrym, oddanym. Niejednokrotnie córkę wyciągnął z poważnych stanów.

- A jak się odnosił do małych pacjentów?
Dobrze, z oddaniem. Mówili na niego ,,wujek”.

- Jakie jeszcze ma Pan wspomnienia związane z Karolem Urbańskim?
 Same przyjemne wspomnienia. Sporo jeździliśmy razem na wczasy. Dużo spędzaliśmy ze sobą czasu, aż do ostatniej chwili. Tak jak rodzina, a nawet lepiej.

- Dokąd jeździliście razem?
Szklarska Poręba, Przyjezierze, Zakopane. Pamiętam, że chcieliśmy wejść na Giewont, ale wybraliśmy niewłaściwą trasę, bo ta którą szliśmy była zamknięta. Okazało się, że tam jest pół metra pustej przestrzeni, a w dół 50 metrów przepaści. I było pytanie, czy uda nam się przejść na drugą stronę, czy nie. Tym bardziej, że żona była po operacji, ale jakoś udało nam się przejść. Ale na Giewont już żeśmy nie poszli, tylko boczną drogą zeszliśmy do schroniska po drugiej stronie, a Urbańscy poszli na Giewont.

- Proszę powiedzieć, gdzie zastała Pana informacja o śmierci Karola Urbańskiego?
Żona jeździła do kliniki Poznania. Tam się spotkała z Karolem i był on załamany. Później wrócił do Inowrocławia, ale wtedy był już bardzo schorowany. W ostatnim dniu, kiedy skonał, jeszcze go odwiedziłem, bo moja żona była w szpitalu z powodu problemów zdrowotnych i powiedziała mi, żebym poszedł do Karola zobaczyć się z nim. Kiedy poszedłem do nich, Karol był w stanie agonii, ale poznał mnie jeszcze.

- Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich nosi imię Karola Urbańskiego. Czy według Pana to dobry patron dla szkoły?
Na pewno tak. Dla szkoły jako patron, ale też dla Złotnik. Był oddanym lekarzem.


Pani Halina Wiśniewska

-Skąd Pani zna Karola Urbańskiego?
Znam go, ponieważ przyjechał do Gniewkowa. W tym czasie jeden z naszych lekarzy był chory, inny musiał wyjechać, jeszcze inny miał za dużo pracy. Karol przyjechał jakby na zastępstwo. Byłam chora, przyszedł do mnie i powiedział że powinnam poleżeć parę dni. Często przychodził, rozmawiał. W międzyczasie poznaliśmy Wiesię. Tak się to zaczęło.

- Jakim był lekarzem?
Bardzo miłym. Dla dzieci miał wyjątkowo dobre podejście. Potrafił z nimi rozmawiać. Zdobywał ich zaufanie.

- Był bardzo zapracowanym człowiekiem?
Myślę że był przepracowany, ale często przychodził i zazwyczaj siadał w fotelu, mówił, że chciałby się czegoś napić. Zrobiłam wtedy kawę. On sobie porozmawiał z młodszą córką. Długo nie trwało i zasnął. Kawa go trochę obudziła, zawsze jeszcze trochę porozmawiał, a mieszkali niedaleko nas, więc mąż czasami go odprowadził do domu.

- Jakim był przyjacielem?
Dobrym, bardzo dobrym. Jak tylko miałam z dziećmi jakieś kłopoty to mówił, że zaraz przyjdzie. Przychodził. Jak nie mógł to prosił swojego kolegę, też lekarza.


Pani Lucyna Janaszkiewicz

- Czy może nam się Pani przedstawić?
Nazywam się Lucyna Janaszkiewicz. Jestem córką Eugeniusza i Haliny Wiśniewskich. Poznałam Karola Urbańskiego od samego początku mojego życia, a właściwie on mnie. Gdy byłam noworodkiem zauważył, że coś nie tak było z moją klatką piersiową i okazało się, że brakowało mi witaminy D3 i dzięki niemu lekarze od razu zadziałali i podali mi odpowiednią dawkę tej witaminy, tym samym uchronił mnie od większej krzywicy.

- Rozumiem. Proszę powiedzieć, jakie wspomnienia ma Pani z doktorem Karolem Urbańskim?
Mam dużo z nim wspomnień. W młodości znałam też jego dzieci. Później jako nastolatka, chodziłam do liceum ogólnokształcącego i prosił mnie, abym przypilnowała Wojtka, gdy akurat nikogo w domu nie było. Był na każde zawołanie, na wszelkie potrzeby, wezwania. Na przykład, gdy po sylwestrze podczas zimy stulecia dostałam zapalenia nerwu barkowego. Wujek przyszedł, dał zastrzyk przeciwbólowy i przepisał leki. Zadziałało. Bywały różne przypadki w mojej rodzinie i on zawsze był. Zarówno do mnie, jak i do moich dzieci. Do mojego syna potrafił przyjść 3 razy wciągu doby, dzięki czemu obyło się bez punkcji i bez pobytu w szpitalu. Także miał na pulsie wszystkich, potrafił wszystko ogarnąć. Pamiętam te wszystkie imieniny, jakie się odbywały u moich rodziców. Nieraz przychodził spóźniony, z dyżuru albo wizyty, ale gdy przyszedł, zawsze miał taki dobry humor. Często rzucał kilkoma kawałami, przy czym miał gromki uśmiech. Wszyscy się głośno śmiali, po czym siadał, coś zjadł, a bardzo lubił sernik mojej mamy. Zazwyczaj potem zapadał w drzemkę, regenerował się. Budził go telefon, po którym trzeba było jechać do Złotnik, bo coś się stało, jakieś dziecko zachorowało i wtedy odstawiał wszystko, wstawał od stołu, pakował się i jechał.

- Wiemy, że jeździł Syrenką. Jakim był kierowcą?
Kierowcą za dobrym nie był. Bardzo irytował się przy kierownicy. Był super lekarzem, ale kierowcą nie do końca.

Leczył Panią i Pani dzieci. Jakim był lekarzem? Jaki miał stosunek do pacjentów?
- Dzieci go kochały. Miał takie do nich podejście, że one mu ufały. Rozmawiały z nim, opowiadały, nie bały się go. Umiał co niektóre też rozbawić. Po prostu miał w sobie ,,to coś” w stosunku do dzieci, i w ogóle do pacjentów, że się pacjent dobrze przy nim czuł. Był czuły dla dzieci.

A jak rozmawiał z rodzicami tych dzieci? Jak tłumaczył - akademicko, zawile?
- Nie, tłumaczył ,,po ludzku”. Wszystko to, co przekazywał było logiczne i łatwe do zapamiętania.

- Z jednej strony: zapracowany, bez przerwy pod telefonem. A z drugiej: znajdował też czas na imieniny, spotkania, bale, wyjazdy. Jak to możliwe?
Przypuszczam, że nieraz to by się położył i wyspał, ale też lubił towarzystwo. Człowiek dobrze zorganizowany potrafi znaleźć czas na wszystko.

- Jakie były jego największe zalety?
Nigdy nie zawiódł. Zawsze można było na niego liczyć, na jego pomoc. Poza tym był człowiekiem dobrym, miłym, sympatycznym, przy którym się chce być. To był ktoś, kto dobrą energię wokół siebie tworzy.

- A miał jakieś wady?
Irytował się przy kierownicy – to zapamiętam. A o reszcie wad ciocia Wiesia może powiedzieć.

- Wiemy, że bywał gwałtowny.
Takiego go właśnie widziałam za kierownicą.

- Co według Pani było dla niego najważniejsze?
Chyba jego pacjenci. I rodzina oczywiście.

- Wiem, że córka poszła w ślady ojca, a syn został prawnikiem. Był dumny z dzieci?
No był.

- Mówił o tym?
Nie przypominam sobie takiej rozmowy, w której padłyby takie słowa, ale jak o nich mówił, to było widać, że był dumny. Nie potrzeba było słów. On jaśniał wtedy.

- Jakie  wydarzenie z nim związane najbardziej utkwiło Pani w pamięci?
Pamiętam, że zawsze miał humor i na każdą okazję znalazł jakiś kawał. To było takie charakterystyczne dla niego. Pamiętam taką opowieść, jak z rodzicami byli w górach. Nie wiem, co się wtedy mamie stało, ale nie mieli wody, żeby popić, a potrzebny był środek przeciwbólowy. Wujek miał jakieś ampułki w zastrzyku. Ale nie było czym popić. Dał mamie tę ampułkę do buzi i mieli winogrona, więc mamę zapychali nimi. Poskutkowało.

- Wspomniała Pani, że z Urbańskim jeździliście w góry.
Tak, mam nawet zdjęcia, jak szliśmy na Zakręcie Śmierci za rękę.

- Nasze gimnazjum nosi imię Karola Urbańskiego. Jakby to Pani skomentowała?
Uważam, że bardzo słusznie, że tak jest. Całym sercem i duszą był oddany Złotnikom, swojej matce, pacjentom. Zostawił tam część życia. Nie zdziwiło mnie to.

- Czy uważa Pani, że to godny wzór do naśladowania dla młodzieży?
Oczywiście, że tak. Dlatego, że nie myślał tylko o sobie, myślał także o innych. Był człowiekiem, który się wykształcił, potrafił znaleźć czas na rozrywkę i czas na pracę. I cechowało go oddanie dla tych, którzy tego potrzebowali.

- Lubił zwierzęta?
Nie wiem. Zwierząt nie mieli, bo nie było takiej możliwości, ze względu na pracę i cioci i jego. Nie było kiedy się zająć zwierzakiem.

- Co lubił Karol Urbański?
Lubił dobre jedzenie. Ciocia miała dobrą kuchnię, moja mama też bardzo dobrze gotowała. Zawsze mu wszystko smakowało. Nie wybrzydzał nigdy.

- A gdyby miała Pani podsumować, tak od siebie, kim był Karol Urbański?
Dobrym człowiekiem, i przyjacielem.

Dziękujemy za rozmowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz