18 grudnia 2016

Karol - kolega ze szkoły (wspomnienia Pana Jana)


Grudzień to bardzo pracowity czas dla dokumentalistów. Dzień po wywiadach w Inowrocławiu naszym gościem był Pan Jan Ignacyk z miejscowości Kłopot. Razem z Karolem chodził do gimnazjum i liceum im. Kasprowicza, był jego kolegą z równoległej klasy. 

Pan Jan Ignacyk z dokumentalistkami (fot. Michał Lisiecki)
Mieszkali również razem w bursie. Dowiedzieliśmy się o nocnych rozmowach toczonych w wąskim gronie, o tym, co było najważniejsze dla kilkunastoletniego Karola, o niezwykłej umiejętności szybkiego czytania, której Pan Jan bardzo mu zazdrościł. Po maturze drogi obu Panów spotkały się ponownie w Poznaniu. Karol, który miał problem ze znalezieniem noclegu, przez kilka miesięcy pomieszkiwał w pokoju akademickim Pana Jana. 

- Jak Pan poznał Pana Urbańskiego?
Spotkaliśmy się w Liceum im. J. Kasprowicza w Inowrocławiu, ale mieszkaliśmy w bursie ziemi kujawskiej, która była przy ulicy Dworcowej w Inowrocławiu. Kiedyś ten budynek uległ spaleniu, nie było pieniędzy na remont więc go sprzedano i znalazł tam siedzibę bank.

-Chodziliście do jednej klasy?
Nie, Karol chodził do klasy matematycznej, a ja do humanistycznej. Były wtedy tylko 2 klasy licealne.

-Maturę zdawaliście Panowie w tym samym roku.
W tym samym dniu.

-Jakim kolegą był Karol?
To był bardzo miły chłopak, życzliwy, dosyć operatywny. Miał chyba dużo kolegów życzliwych sobie, bo i sam taki był.

Potrafił zjednywać sobie ludzi?
Potrafił. Aczkolwiek miał stosunkowo nieliczne grono bardzo bliskich kolegów. Między innymi brata jednego z profesorów, który to profesor był wychowawcą w naszej bursie.

-Jakim był uczniem?
Nie byliśmy w jednej klasie, ale jeśli chodzi o zdolności myślę, że to był jeden z lepszych uczniów w klasie matematycznej. Nie zapomnę jego zdolności szybkiego czytania. Ja lubiłem przeczytać, a czasami jeszcze wrócić i powtórzyć. On natomiast pożerał książki. Można powiedzieć, że prawie je kartkował. Zazdrościłem mu tego, bo ja musiałem ileś czasu poświęcić na książkę, a on przekartkował książkę i wiedział, co przeczytał, bo nieraz go sprawdzałem.

- Miał umiejętność szybkiego czytania.
Wielką umiejętność szybkiego czytania. Myślę, że nie było drugiego w bursie, który by mu w tym dorównał.

- Mieszkaliście w jednym pokoju?
Sypialnię mieliśmy wspólną, bo nie było tam pokoi tylko sale. Nie była to szkoła, ale tak było to urządzone, że w jednej sali uczyło się do 20 chłopców, bo była to męska bursa. Ci starsi licealiści, bo byli tam uczniowie od pierwszej klasy gimnazjum, poprzez 4 lata liceum, mieli trochę więcej swobody. Wieczorem nie mieliśmy ograniczeń, że musimy iść spać o 22.00 jak pozostali. Bardzo często siedzieliśmy i po północy. Kolegów w drugiej klasie licealnej było trzech, a w pierwszej licealnej było nas 6. Jednak uczyliśmy się w jednej izbie. Mieliśmy więcej swobody. Zdarzało się, że nawet po północy prowadziliśmy bardzo żywe dyskusje z profesorem Zandeckim. Uczył francuskiego, ale znał też dobrze inne języki.

- O czym tak żywo dyskutowaliście do północy?
Dyskusje były różne. To był taki czas, że nie bardzo można było sobie pozwolić na wiele. Nikt nie wiedział z kim rozmawia, a wygląd zewnętrzny wielu rzeczy nie ujawniał. Nawet zachowanie. Powiedziałbym, że to był taki czas, kiedy ludzie umieli dochowywać tajemnic. To były raczej takie swobodne rozmowy na tematy szkoły. Były i inne tematy, ale to już w bliskim gronie. Z Karolem nie mieliśmy tajemnic. Po prostu jakoś tak się poznaliśmy, do tego jestem krajanem jego rodziców. Nie wiem czy wiecie, że ojciec Karola pochodził z Wojnicza za Brzeskiem, koło Tarnowa. A ja jestem z okolic Bochni. Wojnicz był kawałek dalej w stronę Tarnowa. Byłem w domu rodzinnym Franciszka Urbańskiego, żyła jeszcze siostra ojca Karola – ale to na życzenie Karola jechałem w tę stronę i wstąpiłem do niej.

- Co lubił Karol Urbański?
Trudne pytanie. Lubił swobodną rozmowę, lubił żartować. Nawet z profesorem Zandeckim, którego dużo młodszy brat był kolegą Karola. W pewnym sensie to dawało mu większych możliwości żartowania, ale bez przekraczania granic przyzwoitości. Poza tym chyba lubił przygotowywać się solidnie do lekcji, dbał o to. Dużo czytał, bo czytał szybko, nie sprawiało mu to trudności.

-Co czytał?
To była raczej klasyka. Ale zdarzały się i inne.

-Miał jakieś zainteresowania oprócz nauki?
Prawdę mówiąc wtedy nie było wiele czasu na zainteresowania. Sport nie interesował go wcale, nie zajmował się tym. Aczkolwiek było lodowisko w pobliżu, przy szkole mechanicznej i myśmy tez z niego korzystali. Nie mieliśmy jednak łyżew, tylko ślizgaliśmy się na podeszwach butów. Chętnie włączał się do rozmowy. Jeżeli taka była, to lubił się włączyć. I lubił rozmawiać z innymi.

-Jakie wydarzenie związane z Panem Karolem najbardziej utkwiło Panu w pamięci?
To było prawie 70 lat temu. Trudno powiedzieć.

- Czy Urbański czuł się patriotą?
Chyba tak. Pochodzenie jego ojca – Małopolska, nikomu nie ubliżając i żadnej dzielnicy, była mocno nafaszerowana patriotyzmem. W zaborze austriackim było najswobodniej, ten patriotyzm był większy niż gdzie indziej. Stamtąd pochodził ojciec Karola. To nie jest obojętne. Myślę, że Urbańscy pochodzili z dość zamożnej rodziny, nie bogatej, ale jak na ówczesne warunki dość zamożnej. Karol czuł się Polakiem.

-Dlaczego Pan tak uważa?
Książki, które czytał dużo o tym mówiły. To był Sienkiewicz, Prus, Żeromski…

- Co było ważne dla Karola jako gimnazjalisty, licealisty?
Nauka przede wszystkim. Wiedział, dlaczego jest w liceum, po co tam przyszedł. Dbał, by być przygotowanym do lekcji. Myślę, że miał szerszy pogląd niż przeciętny licealista w tym czasie.

- Co to znaczy, że miał szerszy pogląd?
Wynikało to z różnych dyskusji, które toczyliśmy nawet po północy. Raz sobie pozwoliłem, gdy profesor Zdanecki był z nami. Rozmawialiśmy o rozbiorach Polski. Niestety, wszyscy staraliśmy się zachować umiar. Wiedzieliśmy jaka jest sytuacja i wzajemnie do siebie nie mieliśmy stuprocentowego zaufania. Była ostrożność. W pewnym momencie powiedziałem do profesora, że Szewczenko to był Polak. „Janek, co Ty mówisz?” Ja na to: „Przecież on urodził się i mieszkał na terenach, które kiedyś należały do Polski. A że zdarzyły się rozbiory to ani jego, ani nasza wina”. Oczywiście oprzytomniałem szybko. Przecież wtedy mówienie do profesora takich rzeczy znaczyło, że on musiałby się z tego mocno tłumaczyć, gdyby ktoś kogoś poinformował. „Jak Ty wychowujesz tych młodych ludzi, skoro oni takie rzeczy mówią?” Przeczekaliśmy, przeszło to wszystko. Karol później w pokoju sypialnym powiedział: „Za daleko zaszedłeś”. Przede wszystkim ze względu na profesora. Wcześniejsi licealiści byli bardziej umiarkowani. Mieli swoje zdanie, umieli je wypowiedzieć, ale byli umiarkowani. To było również kształtowanie nas. Przecież myśmy się na nich w pewnym sensie wzorowali.

- Zdaliście Panowie maturę i co było dalej?
Ja też znalazłem się w Poznaniu, na Uniwersytecie Poznańskim, na Wydziale Rolnym. W Poznaniu zajęcia mieliśmy nierzadko do godziny 6 rano do 20.00. Na spotkania nie było czasu. Chodziłem do stołówki akademickiej, Karol też tam przychodził, ale rzadko się tam widywaliśmy. Nieraz spotykaliśmy się w drodze z Poznania do domu. Za to często się spotykaliśmy na drugim roku studiów. Dostałem mieszkanie po raz drugi w tym samym domu akademickim i kiedyś spotykam Karola na obiedzie. Pytam go gdzie mieszka, a on na to, że nie ma mieszkania. Na pytanie, gdzie śpi odpowiedział, ze gdzie popadnie i że dwie noce przespał na dworcu. Kazałem mu przyjść do mnie. Wtedy spotykaliśmy się niemal codziennie wieczorem. Spaliśmy na jednym łóżku, nie było szerokie, ale mieściliśmy się. W pewnym momencie było nas trzech w pokoju oprócz Karola. Któryś z kolegów był niezadowolony z jego obecności. Dlaczego – nie wiem, bo on przychodził ok. 21.00. Któryś musiał powiedzieć portierowi, żeby Karola nie wpuszczać. No i któregoś dnia portier mu powiedział, że nie ma wstępu do akademika. No i Karol przespał noc na dworcu. Spotkaliśmy się na drugi dzień i gdy zapytałem; „Gdzie będziesz spał?”, on odparł „Nie wiem”. Powiedziałem mu, że są rusztowania i po nich może wejść na pierwsze piętro, otworzę mu okno i wejdzie. I tak chodził przez 3 miesiące. Po rusztowaniach, bo portier nie chciał go wpuścić. Moi koledzy już więcej nigdzie tego nie zgłaszali.

- Po studiach utrzymywaliście kontakty?
Nie bardzo, bo ja dostałem nakaz pracy w Wielkopolsce, a Karol przyszedł do Inowrocławia. Więc nie mieliśmy możliwości i raczej nie spotykaliśmy się. Dopiero jak po 10 latach wróciłem to odnowiliśmy kontakt.

- Jakie to były spotkania?
Spotykaliśmy się u mnie na działce. Miałem kupione 2h ziemi koło Inowrocławia, ok. 400 metrów od granic miasta. Zacząłem tam powoli budować dom. Karol czasem przychodził, bo ja do ciemnego wieczora tam pracowałem, nierzadko przy świetle księżyca. Później, gdy dom już stał, a ja się ożeniłem Karol był pierwszym lekarzem naszego syna. Był częstym gościem u nas.

- Jaki był jako lekarz?
Bardzo staranny. Był wymagający, ale bardzo staranny. Pracował w szpitalu i pracował w Złotnikach Kujawskich. Jak wracał ze Złotnik, ok. 22.00 wstępował na herbatę. To była najczęstsza okazja do spotkań. Mówił, że później jeszcze musi wstąpić do szpitala. Zdejmował buty i skarpetki, żeby go nie słyszeli, jak szedł. I tak było. Przychodził i sprawdzał, czy wykonane są podane przez niego zalecenia. Był wymagający, ale nie tylko wobec kogoś, ale też wobec siebie. Jak nieraz jechałem do znajomych i mówiłem, ze znałem Urbańskiego to słyszałem: „On leczył nasze dzieci”… Słyszałem od nich same pochwały. Tak więc musiał być dobrym lekarzem. Ja nie wiedziałem co to znaczy, żeby syn długo chorował. Często byłem daleko poza domem. Wstępował czasami w drodze do szpitala. Była herbata, rozmowa. Mówił: „Leszek, gardło pokaż”, bo syn był podatny na przeziębienia. Ale opieka była zapewniona.

- Kim był Karol Urbański według Pana?
Dla mnie zawsze koleżeński, życzliwy, uśmiechnięty. Myślę, że tak był przyjmowany również przez wielu innych.

- Jakim był kierowcą?
Nie jeździłem z nim, ale był czas, kiedy mi opowiadał, że drzew na drodze Złotniki-Inowrocław trochę jest przez niego okaleczonych. Kiedyś było tak, że musiał zostawić samochód tam, gdzie był wypadek i autostopem przyjechał do domu. Było to chyba w okolicy Jaksic. Któreś drzewo stanęło mu wtedy na drodze i dalej jechać nie mógł. Poszukał tam jakiegoś mechanika i dojeżdżał autobusami. Remont samochodu nie trwał długo, bo Urbański był w okolicy znany.

- W 2001 roku gimnazjum w Złotnikach nadano imię Karola Urbańskiego. Czy to dobra kandydatura?
Trudno było o lepszą. Urodził się w Inowrocławiu. Tutaj spędził dużo czasu. Tutaj jego pracowali. Na pewno wielu mieszkańców do dziś dnia to wychowankowie jego rodziców. Był tutaj kierownikiem ośrodka zdrowia. Miał dobrą opinię nie tylko w gminie Złotniki, ale często tez dojeżdżał w kierunku Barcina i Łabiszyna.


Dziękujemy bardzo za rozmowę.

Wywiad przeprowadzili: Julia, Eliza, Basia, Michał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz