28 stycznia 2017

Doktor Urbański oczyma personelu medycznego...


25 stycznia udaliśmy się do Inowrocławia na spotkanie z Paniami Zofią Kuszyńską i Władysławą Ziółkowską, dyplomowanymi pielęgniarkami, które pracowały z Karolem Urbańskim w inowrocławskim szpitalu. Zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci. Usłyszeliśmy o realiach pracy na oddziale niemowlęcym, zasadach, którymi kierował się nasz bohater, o walce o życie małego pacjenta. Obejrzeliśmy zdjęcia ze wspólnej podróży obu Pań i Państwa Urbańskich do Rzymu w 1993 roku oraz dostaliśmy materiał video z tego wyjazdu. Mieliśmy też okazję zapoznać się z fragmentami publikacji wydanej przez Publiczny Specjalistyczny Zakład Opieki Zdrowotnej w Inowrocławiu na temat dziejów lecznictwa w Inowrocławiu. Po zakończeniu wywiadów, przy kawie i domowym cieście, opowiedzieliśmy naszym przemiłym Gospodyniom o przygotowaniach do realizacji filmu i wysłuchaliśmy ich wspomnień z uroczystości nadania imienia złotnickiemu gimnazjum. 


Pani Władysława Ziółkowska

-Skąd pani znała Karola Urbańskiego?
- Doktora Karola Urbańskiego poznałam w pracy. Przyszłam do pracy w 56’ roku i w tym samym roku pan doktor przyszedł do pracy, także znamy się od samego początku jego pracy i  istnienia w naszym szpitalu miejskim w Inowrocławiu. Ja podjęłam pracę na oddziale niemowlęcym i tam byłam 13 lat, aż do roku 1975. W tym roku zaistniała taka sytuacja, że zachorowałam ciężko i musiałam zmienić pracę na lżejszą, bo przy dzieciach jest bardzo trudna praca i poszłam jako oddziałowa na oddział laryngologiczny, już do innego budynku. Ale kontaktowałam się stale z doktorem Urbańskim, bo był po prostu naszym przyjacielem domu. Znaczy, że był tak kontaktowy, że nie zapominał i o dzieciach i dorosłych i o nas szczególnie. Tak żeśmy się zaprzyjaźnili w pracy. Ja byłam oddziałową na laryngologii i pracowałam jako zabiegowa przy dzieciach. Wszystkie iniekcje, kroplówki, wszystkie transfuzje to zakładałyśmy obie z Zosią, bo obie byłyśmy zabiegowe. Pracowałyśmy na zmianę, ale w trakcie kiedy było najwięcej pracy to byłyśmy obie. Taka przyjaźń koleżeńsko-zawodowa się wytworzyła między nami, także on mówił w końcu, że traktuje nas tak jak siostry, nie jako służbowe siostry, bo kiedyś tak na nas mówiono: siostry, byłyśmy siostrami pielęgniarkami, ale mówił „Siostry moje są tak daleko to ja was traktuje jak siostry rodzone” i odwiedzał nas tu w domu. Był w stałym kontakcie w pracy i towarzysko, no i tyle mogę powiedzieć.

- Powiedziała Pani, że Pani pracowała na oddziale niemowlęcym, czyli na oddziale, na którym ordynatorem był Karol Urbański.
- No tak. Od samego początku nie był ordynatorem, bo przyszedł na staż po studiach. Ja przyszłam do pracy w 56’ roku i on też w tym roku był po studiach. Odbył staż, potem specjalizację, tak jak to normalnie lekarze się kształcą, a ja pracowałam stale jako pielęgniarka dyplomowana.

-Czyli był taki moment, że on był ordynatorem, a Pani pracowała na oddziale tak?
- Tak.

-Proszę nam powiedzieć jaki był dla personelu pracującego na oddziale.
- Umiał dużo wymagać, ale i był jednocześnie taki, że umiał nauczyć. Po prostu był takim dobrym pedagogiem i przyjacielem naszym. Także bardzo dzieci kochał, nie pozwolił nikogo skrzywdzić , personel też był z niego zadowolony, ale wszyscy żeśmy karność znały pod jego okiem, bo był bardzo wymagający w pracy, jeżeli chodzi o zachowanie czystości, o zachowanie septyki, także wszystko było zgodne z jego pracą i z naszą, żeby jak najlepiej pracować i dzieciom krzywdy nie zrobić.

- Czy zapamiętała Pani jakieś takie sytuacje właśnie z tego etapu zawodowego takie związane z Urbańskim, kiedy się denerwował, albo coś śmiesznego się wydarzyło na oddziale. Coś takiego co utkwiło pani w pamięci. Czy jest coś takiego?
- Denerwował się najbardziej o to, żebyśmy wykonywały dobrze pracę i żeby dzieci odzyskały zdrowie, bo tak do życia prywatnego nam się nigdy nie wtrącał, nie czepiał się żadnych tam spraw, tylko i wyłącznie zawodowo.

- Już kilkadziesiąt takich wywiadów przeprowadziliśmy z różnymi osobami związanymi z Urbańskim i słyszeliśmy, że bardzo często wracając z wizyt domowych w Złotnikach Kujawskich zajeżdżał jeszcze do szpitala, był to późny wieczór, żeby sprawdzić co się dzieje na oddziale i słyszeliśmy, że zdarzało się, że ściągał buty i cichaczem podchodził na oddział, żeby sprawdzić czy tam jest wszystko w porządku.
- Możliwe, że tak mogło być. Ja na takich nocnych dyżurach nie pracowałam, nie pełniłam, bo zabiegi to się wykonywało tylko wciągu dnia, ale zgada się, że jeździł bardzo późno, bo przyjechał do Złotnik o 10, a mieszkał tu obok. My tu mieszkałyśmy to żeśmy słyszały, że syrenka jedzie. Jak wiedział, że któryś z lekarzy młodszy stażem jest na dyżurze, i że są ciężkie stany dzieci, to poszedł i po prostu sprawdził jak ten lekarz sobie radzi na oddziale, czy trzeba mu coś pomóc. Może chciał cichutko, żeby dzieci nie pobudzić, może i personel sprawdzić. Ale mnie się zdaje, że spać przy dzieciach to nikt nie mógł, bo mieliśmy tyle pracy, bo raz po raz też miałami  nocki, jak któraś zachorowała z sióstr - to nie można było powiedzieć, że ja mogę się położyć i spać, a dzieci sobie leżą. Zawsze któreś kwiliło, bo to jest niemożliwe, żeby na 30 dzieci był idealny spokój i wtedy może pielęgniarka usiąść czy położyć się spać. Ale czy ja wiem czy to była jego złośliwość? Wątpię, bo mi się wydaje, że on chciał tylko po prostu cichutko przejść, żeby nikomu nie zakłócić spokoju, ani dzieciom, ani personelowi.

-Wspomniała Pani, że oprócz tego, że kontaktowaliście się zawodowo to byliście też związani przyjacielsko i z racji tego, że obok siebie mieszkaliście i, że ta przyjaźń zawodowa przeniosła się na życie prywatne. Proszę nam opowiedzieć o tej znajomości.
- Powiem tylko tyle, że dzieci kontaktowały się z nami, już mówiłam to na wstępie. Małgosia była mała, a mama pracowała. Panią miały do południa, a po południu pani szła do domu. Jak pani Urbańska miała pracę w domu to my szłyśmy po Małgosię i do parku. Potem my przez parę godzin żeśmy się nią opiekowały, potem również Wojtuś był. Także były te kontakty poprzez dzieci, bo tak to nie było czasu wtedy, żeby np. zapraszać się na jakieś imieniny. Tak się nie kontaktowaliśmy, tylko tak luźno po prostu, tak po przyjacielsku, ale nie tak stricte towarzysko.

- A Małgosia i Wojtek jak się zwracali do pani?
- Ciocia Władzia. Ciocia Zosia. Była taka pani, która u nich była gosposią i to też była ciocia.

- Jakim człowiekiem był dr Urbański?
- Na wskroś dobry, na wskroś przeniknięty swoją pracą zawodową, żeby nie powiedzieć źle, ale źle o nim to nie można mówić. Zawsze szedł komuś z pomocą i dla dzieci i dla dorosłych, bo przecież w Złotnikach to leczył ludzi dorosłych. Także żeby tam komuś odmówił jakiejś pomocy to się nie słyszało w ogóle. Towarzyski i taki tyle o ile mu czasu starczało, a tak to w kontaktach miedzy ludźmi to bardzo miły, bardzo. No tyle mogę powiedzieć, bo nie będę  mówiła całych ballad, a to wszystko w tym się zmieści.

- Jak Pani uważa co było dla niego ważne?
- Dla niego było ważne zdrowie dzieci, najważniejsze to co wykonywał, rodzina, bardzo o dzieci swoje dbał i dobrze je wychowywał i wychował.

- A miał jakieś wady?
- Nie wiem, ja tam wad u niego nie widziałam. Każdy człowiek ma jakieś wady. Nieraz się zdenerwował, albo na kogoś krzyknął, to było normalnie. Zwrócił uwagę oschłymi słowami, ale nie takimi, żeby komuś ubliżyć. Z kulturą, ale wymagający, jeśli chodziło o dzieci to już szczególnie.

-Jak się odnosił do tych małych pacjentów?
- Raczej pacjenci do 3 lat to dużo nie rozmawiali z nami. Do każdego z miłością, do każdego z szacunkiem, każdemu chciał pomóc, żeby to dziecko wyzdrowiało - to już bezwarunkowo. Tyle on pracy wnosił w to wszystko, żeby było pod kreseczkę wszystko zrobione, żeby nie miał żadnych wyrzutów sumienia, że coś było zaniedbane, coś było niezrobione. Bardzo był za tym. Jego fizjonomia nawet, on był bardzo religijny przy tym. On nawet jeszcze podkreślał, że to wszystko z Bożą pomocą robi. On nie zaniedbywał  kościoła. Także całość to się składało na jego człowieczeństwo.

-A jak Pani zareagowała, że w 2001 roku przyjęło właśnie Karola Urbańskiego jako swojego patrona.

Ja z szacunkiem. Bardzo się ucieszyłam, że przynajmniej będzie jego pamięć istniała, bo on dla tego regionu i dla tej miejscowości bardzo dużo czasu poświęcił i swojej energii, i wiedzy zawodowej Bardzo nam się to spodobało, że to będzie szkoła imienia Karola. Co przejeżdżamy do Bydgoszczy patrzymy i uśmiechamy się, że jest ten napis.


*Zofia Kuszyńska, pielęgniarka z oddziału niemowlęcego.

-Skąd pani zna Karola Urbańskiego, gdzie Pani go poznała?
- Pierwszy raz poznałam doktora jak w 54’ roku doktor jako stażysta przyszedł po dyplomie do naszego szpitala na staż. Był jeszcze młody i dopiero się uczył. Był krótko na stażu, potem pojechał z powrotem do Bydgoszczy. Po otrzymaniu dyplomu wrócił z powrotem do naszego szpitala i tam potem był najpierw następcą ordynatora, a potem został ordynatorem, ale ja byłam jak jeszcze on nie był ordynatorem, bo potem musiałam z oddziału niemowlęcego zrezygnować ze względu na uczulenie na penicylinę, a z doktorem pracowałam jak przyszedł od razu na staż. Jako młody lekarz niczego jeszcze właściwie nie umiał, patrzył, jak my to robimy, bardzo się przyglądał. Był bardzo przyjazny, takie sprawiał wrażenie. Patrzył na nas i mówił: ,,Muszę patrzeć, bo ja niczego nie umiem, dopiero się od was uczę”

-Nie wstydził się przyznać?
- Nie wstydził się do tego przyznać. No bo faktycznie przecież na studiach praktyki nie ma, dopiero zobaczył wszystko u nas. A to była taka praca, że dzieciom trzeba było się wkłuwać do żyły w główkę, bo inaczej nie można, więc był pełen podziwu, jak my to robimy, ale on się bardzo szybko tego nauczył. Tak właśnie go poznałam. Potem wyjechał i jak wrócił to ja już byłam na laryngologii. Krótko jeszcze z nim pracowałam. Potem kontakt też był ciągle, bo dzieci posyłaliśmy na badania, na pediatrię.

-Wspomniała Pani,  że była Pani świadkiem sytuacji, jak Doktor Urbański walczył o życie dziecka.
-Takich sytuacji było dużo, ale ta jedna najbardziej mi zapadła w pamięć. On nigdy nie rezygnował. Jak jakieś dziecko było w ciężkim stanie to walczył do końca. Jak nie to pomoże, to może co innego. Nigdy nie rezygnował. Ale to był taki moment, że wchodziłam na salę, żeby zrobić dziecku zastrzyk, zobaczyłam leżące sine dziecko. Widocznie zwymiotowało i się zakrztusiło, a w tamtej chwili nie było pielęgniarki przy nim, bo pielęgniarek było mało i nie były w stanie być jednocześnie przy każdym pacjencie. Widocznie poszła na drugą salę, a w międzyczasie to się zdarzyło. Zobaczyłam, że dziecko już sine i zaczęłam krzyczeć. Dziewczyny pobiegły na dół, on już się ubierał i wychodził. ,,Doktorze szybko, bo dziecko się zakrztusiło’’. No i on przybiegł i tego dzieciaka zaczął ratować. Musiałam za nóżki trzymać dziecko główką w dół i nic, a on cały czas masaż robił, ręce mi już omdlewały. I mówię ,,Boże, doktorze chyba już nic z tego nie będzie, ono już nie żyje”. A on ,,Nic nie gadać, musimy do końca”. Wie pani jak to długo trwało? Ja już myślałam, że nic z tego nie będzie, ale za chwilę dziecko zrobiło pierwszy oddech. On też wtedy odetchnął. Dziecko zostało uratowane. Ktoś inny by już pewnie powiedział, że już nie ma co ratować, że nie oddycha. To dziecko już było sine. Potem ile razy widziałyśmy ją na ulicy, mówiłam ,,Władzia zobacz, ta nasza, co umierała”.

- Dziewczynka?
-Tak, dziewczynka.

- A ile lat miała ta dziewczynka?
- To było małe dziecko, parę miesięcy, roczku jeszcze nie miało. Takie dziecko jeszcze leżące. Doktor nigdy nie rezygnował. Do końca szukał jakiejś pomocy i właściwie od tamtych czasów było mniej zgonów, bo bardzo często dzieci umierały. Był taki okres, że panowały biegunki, a leków nie było zbyt dużo. Były wtedy tylko takie tabletki rozpuszczalne, gorzkie i dzieci musiały to pić. To były lata powojenne, pięćdziesiąty któryś rok. Ale doktor Urbański zawsze dbał i pilnował, żeby przestrzegać higieny. Był bardzo dobrym lekarzem. Szczególnie był bardzo dobrym człowiekiem i jak np. zauważył, że któraś nie umyła rąk i poszła do drugiego dziecka to krzyknął, ale potem się zreflektował, mówił, żeby się nie gniewać, że „ja się zdenerwowałem, bo tak nie można”. No i przez to wszystkie pielęgniarki zwracały uwagę, bo on był przykładem. On badał dzieci jedno po drugim i bez umycia rąk nie poszedł do drugiego dziecka. Był bardzo rzetelnym lekarzem i ktokolwiek potrzebował pomocy poza szpitalem, jak się coś powiedziało to można było liczyć na pomoc. Przypomniało mi się np. moja siostrzenica miała 2-letnią dziewczynkę i ona jeszcze nie chodziła, nawet nie siedziała dobrze. Gdy dowiedziałam się, że ta Gosia jeszcze nie chodzi, nawet nie siedzi to przy okazji powiedziałam o tym doktorowi. A on ,,Przynieście ją, ja muszę sprawdzić”. Zaprowadziłyśmy dzieciaka do szpitala, a on tylko zobaczył, zbadał, że dzieciak nie chodzi, nawet nie można go postawić, bo nóżki wlecze. I od razu wiedział, bo to było ważne, że on trafną diagnozę zawsze postawił. Od razu odesłał do szpitala do Bydgoszczy. Trzeba było sprawdzić, bo to było od złego wchłaniania się pokarmów, dziecko nie powinno było jeść pewnych rzeczy. Matka chodziła do pediatrów, ale słyszała tylko ,,ona się później rozwija’’, a przecież trzeba było najpierw przyczynę znaleźć. Takich wypadków było dużo. Był pediatrą, a leczył wszystkich. Na przykład mnie wyleczył z uczulenia na penicylinę. Moja mama jeszcze żyła i była chora to jak cośkolwiek jej dolegało, to on przychodził, dopytał, leki zaaplikował, że nie musiałam nigdzie do innego lekarza chodzić, bo jak doktor Urbański dał - to było najlepsze. Nieraz czegoś nie chciała to  mówiłam: ,,Mama, ale doktor Urbański powiedział…”.  ,,O, jak doktor powiedział to muszę wziąć”. Takie zaufanie mieli wszyscy do niego. A najlepszym dowodem na to był jego pogrzeb. Jeszcze takiego nie widziałam. Było tak dużo ludzi na cmentarzu, mogiła była pełna kwiatów, zastawiona lampkami. Z małymi dziećmi pełno ludzi było na cmentarzu, całe rodziny, bo przecież on pokolenia leczył. Młode matki, które kiedyś były leczone przez niego, potem swoje dzieci u niego leczyły. Oprócz tego w tej chwili jeszcze, a przecież to jest już tyle lat po jego śmierci, we Wszystkich Świętych jego grób jest zasłany lampkami. Ludzie pamiętają. Także dużo dobrego. Złego słowa nie można o nim mówić. Prywatnie był bardzo towarzyski, lubił humor.

-A w pracy też opowiadał żarty?
-Też, też. Zależy jaka była sytuacja, często coś w żart obrócił np. żeby nie urazić kogoś to żartem coś powiedział. Były takie sytuacje.

-Powiedziała Pani, że złego słowa nie można o nim powiedzieć, a jakieś wady?
-Ja nie zauważyłam. Były takie sytuacje, że krzyknął na kogoś, ale miał prawo się zdenerwować. Kiedyś też było coś takiego, że coś powiedział, ale się zreflektował ,,Aha, przepraszam, byłem zdenerwowany. Źle powiedziałem’’.  No bo każdy jednak ma jakieś wady, ale innych - u niego nie widziałam.

-Czyli potrafił sobie zjednywać ludzi?
-Tak, bardzo. Najlepszy dowód tego, że wszyscy go żałowali. Poza tym był bezinteresowny, nie brał pieniędzy. Jeszcze mogę powiedzieć, że ludzie na wsi, jak nie chciał pieniędzy, to jajka dawali. Ile razy się dzielił z nami. ,,Słuchajcie, jajka mi tu dali, a ja przecież tego nie przejem’’. Taki właśnie był.

-Pamięta Pani taką sytuację z pracy, że nie udało się uratować dziecka? Czy była jakaś taka dramatyczna sytuacja na oddziale?
-No były takie dzieci, które umierały, ale to były dzieci, które przyszły już za późno. Takie dziecko, które było już leczone, albo nieleczone. Była wtedy epidemia zapalenia płuc i biegunki. Jak od razu dziecko było leczone to się nawodniło przez kroplówki i było wyleczone. Ale jak przyszły już bardzo odwodnione... to było nieuniknione. Ale tych zgonów już nie było tyle za jego czasów. A takich dzieci, które można było uratować, a się nie udało – ja nie pamiętam.

-Co było dla niego ważne?
-O rodzinę dbał bardzo, kochał dzieci, żonę. Jak już umierał, był w ciężkim stanie i słyszał na dole bawiące się dzieci, powiedział: ,,Boże dzieci słyszę, ale ja już nikomu nie będę mógł pomóc w razie potrzeby”. Jeszcze wtedy się martwił. I mówił: ,,Boże, jak ja się boję’’ ktoś zapytał ,,Czemu’’, a on mówił ,,Boję się, bo jak umrę to co to będzie?’’ Powiedziałam mu: ,,Doktor się nie ma czego bać, bo doktor był wzorowym ojcem, wzorowym mężem, a ile dzieci uratował, ile zasług pan doktor ma, nie musi się Pan niczego bać”, a on powiedział jeszcze ,,Zosia, ty powinnaś być katechetką, bo tak mi dodałaś otuchy”, a ja mówię, że jak bym była katechetką, to by mnie wtedy przy nim nie było. Byłam z nim, jak już był w ciężkim stanie. Jeszcze jak w szpitalu w Poznaniu to mnie poprosili, żeby ktoś go pilnował w nocy, no bo pielęgniarki przy łóżku nie siedzą. On był już po operacji, a ja akurat już byłam na emeryturze wtedy, więc miałam czas i byłam tam u niego. On był jeszcze bardzo skromny. Przychodzi profesor na wizytę, a on przedstawia ,,Panie profesorze, to jest moja pielęgniarka, od której ja się uczyłem’’. Ja potem mówię ,,Ależ, Panie doktorze” A on, że taka była prawda. Taka pokora u niego była. Nie wywyższał się, że on jest lekarzem. Bardzo nam go brakowało, długo. Ciągle wspominamy, bo on jednocześnie był przyjacielem domu.

-Jak to się stało, że w tym ostatnim dniu Pani mu towarzyszyła?
-Był w ciężkim stanie i ktoś musiał być w domu, wstawał jeszcze z łóżka, ale więcej leżał, a był po operacji i żona mnie poprosiła. Powiedziałam: ,,Oczywiście, że przyjdę, przecież już jestem na emeryturze, więc mogę pomagać.” Przychodziłam rano, robiłam mu śniadanie, zjadał.

-Rozmawialiście wtedy?
-Tak. Rozmawiał do końca. W ostatnim dniu dostał zapaści. Była jeszcze pani doktor, która często przychodziła. Już kiedyś wcześniej myśleliśmy, że już umiera, a jeszcze przedtem mówił tak ,,Zosia, tam na dole w gabinecie jest gromnica. Proszę żeby ona tu była obok mnie’’. Ja mówię ,,Doktorze, przecież pan jeszcze nie umiera”, a on ,,Ale lepiej niech ona tu będzie”. No i kiedyś takiej zapaści dostał. Była właśnie ta pani doktor, Władzia też była, a on przestał oddychać, no więc my tę gromnicę zapaliłyśmy. Modlimy się nad nim i trwało to może z 20 minut, a on nagle otworzył oczy, popatrzył i powiedział ,,Co to? Zapaści dostałem?’’, a pani doktor mówi ,,No tak, ale już wszystko dobrze’’. Na drugi dzień już był w ciężkim stanie, ale do końca rozmawiał. No i potem zasnął. Jak zasnął to dzieciaki mówią ,,Ciocia, idź na dół się przespać’’, bo miałam całą noc tam siedzieć . No i poszłam. Nie zasnęłam ani na chwilę, zrobił się wieczór. Nie mogłam zasnąć więc poszłam do góry. Był nieprzytomny, stałam przy łóżku, był jeszcze ksiądz, bo był w takim ciężkim stanie. Przyszła pani doktor, wszyscy byliśmy. Gdy przyszłam do góry i stanęłam koło łóżka, on nagle otworzył oczy, popatrzył na wszystkich i zamknął oczy i się skończyło. Taki był koniec. Całe grono było przy nim. Nie został sam. Tak jakby czekał.
***
Rzadko chorowałam, ale kiedyś miałam straszną grypę jelitową. Jak się dowiedział, że jestem chora to przyszedł i powiedział „Ja Ci tu zaraz coś zaaplikuję”. Kazał mi pić Rivanol. Ja mówię „Ale Panie Doktorze, gdzie rivanol do picia?” A on: „Niech Pani nic nie gada, tylko pół tabletki na szklankę i wypić”. To było takie niedobre i śmierdziało, ale jak mi kazał – to piłam. I się wyleczyłam tym. To była silna dezynfekcja jelit. Powiedział, że to grypa, wirus. I miał rację. Był oczytany, miał dużą wiedzę i stawiał trafną diagnozę. Moja mama kiedyś była chora, przyjechał, zbadał. Stwierdził, że trzeba jechać do ginekologa. Wziął ją do samochodu, sprowadził ze schodów i własnym autem zawiózł.

Nigdy się nie pomylił?
Z tego, co ja widziałam – to nie. Na oddziale był czas, że jednego dnia dwoje-troje dzieci umierało. Co chwila zmieniali się pediatrzy, ciągle ktoś inny. Jak Urbański zrobił specjalizację I stopnia przyszedł do szpitala i niedługo został ordynatorem. To były ciężkie czasy.
Nie było sprzętu, ciężkie warunki..
On nigdy nie liczył godzin. Jemu nikt nie zapłacił za nadgodziny. Jak byliśmy u nich na jakiś imieninach i ktoś dzwonił, nie było mowy, żeby odmówił wizyty. „Ja Was przepraszam, ale musze do szpitala jechać.” Wciąż tylko praca. Był śmiertelnie chory, a jeszcze mówił: „Boże, tym dzieciom  już nie będę mógł pomóc”.




Wywiad zrealizowali Basia i Michał, transkrypcję wykonała Klaudia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz