28 stycznia 2017

"Złoty człowiek" - wspomnienia pacjentki


25 stycznia, po spotkaniu z Panią Zosią i Panią Władzią udaliśmy się na ulicę Marulewską do Pani Czesławy Kaszak, której dzieci były leczone przez Karola Urbańskiego. Nasza rozmówczyni w wielką wdzięcznością wypowiadała się o pełnej poświęcenia pracy doktora, o tym, że dzięki jego profesjonalizmowi i oddaniu może dziś cieszyć się córką. Chyba jeszcze na żadnym spotkaniu nie byliśmy świadkami tylu łez wzruszenia.

- Kiedy i w jakich okolicznościach poznała Pani Karola Urbańskiego?
Poznałam go, gdy mój syn miał 8 miesięcy i zachorował na pseudo-krup. Kuzynka, która pracowała w Złotnikach Kujawskich, dentystka, kuzynka mojego męża poznała mnie z Panem doktorem i go do mnie przywiozła. Był bardzo oddany. Ja się bardzo bałam szpitala, bo jedno dziecko już wcześniej mi zmarło, Michaś, który miał 2 miesiące. Grzegorz urodził się w 1974 roku i od tego czasu znałam Pana Urbańskiego. 2 lata później urodziłam córkę i kiedy miała rok i 2 miesiące dostała gronkowca złocistego. Nie chciałam jej oddać do szpitala więc doktor przyjeżdżał do domu, karmił ją pipetą, żeby żyła. Nie dało rady, na siłę ją zabrał do szpitala, bo się odwodniła. Tam spędziła 2 tygodnie i Bogu dziękować żyje, dziś ma 41 lat i trójkę dzieci. Tak więc jestem bardzo wdzięczna doktorowi. Uratował ją.

- Jak to wyglądało? Jak on się zajmował Pani chorymi dziećmi?
Przemiły człowiek. Jeszcze żyła moja mama i mówiła o nim, że to lekarz z powołania. Wystarczyło, że zadzwoniłam, on przyjeżdżał, czuwał, bo kaszel był silny. W 74’ roku nie było tylu lekarstw więc musiałam wieszać mokre pieluchy, żeby nawilżać powietrze, zmieniać wodę. Wyprowadził dziecko, że nie trzeba było jechać do szpitala. Potem parę razy jeszcze się ta sytuacja z Grzegorzem powtarzała. A córkę karmił pipetą, bo bardzo wymiotowała. To był Nowy Rok, poszłam z dziećmi do żłóbka. Gdy wróciłam do domu córka nie chciała pić, zaatakował ją gronkowiec, podobno z powietrza. Ze 3-4 dni trzymałam ją w domu, nie chciałam oddać do szpitala, bo bałam się, że umrze. Pan doktor na siłę ją zabrał, czy chciałam czy nie, na siłę ją zabrał, nawet pogotowia nie wzywał, tylko razem pojechaliśmy. Lekarstwa, walka w szpitalu i wyzdrowiała. Odtąd Pan Doktor był na każdy telefon. Jak tylko zadzwoniłam, zawsze przyjeżdżał. Czasem nawet późno wieczorem, jak wracał z wizyt. Bardzo oddany, uczciwy i sumienny człowiek, bardzo miły. Wszystko wytłumaczył dobrze, bo teraz lekarzy trzeba ciągnąć za język, bo nie powiedzą wszystkiego. Miałam do niego zaufanie. Tylko za wcześnie zmarł. Mówią, że tak dobrych ludzi Pan Bóg zabiera wcześnie.

- Powiedziała Pani, że córkę zabrał na siłę do szpitala.
Tak, była bardzo odwodniona. Ja tego nie rozpoznałam, ale doktor jak dotykał jej ciała mówił, że nie da rady, że bierze ją na swoją odpowiedzialność. To było w 76’ roku. Nie było tak, że matka mogła być z dzieckiem, była sama, ale ją uratował. To jest ważne. Cieszyłam się z tego.
Był lekarzem wielu dzieci, pomagał, nigdy nie było mu za ciężko. Bardzo mu ludzie ufali. To był człowiek lepszy niż rodzina, lekarz z powołania. Córka jak przyszła ze szpitala, ja byłam bardzo wylękniona. On pocieszał, żeby się nie przejmować, że wszystko wróci do normy. I rzeczywiście. Bała się białych fartuchów, ale wyzdrowiała i w niej mam podporę.
Doktor Urbański był w naszej rodzinie bardzo wychwalany. Mama nie wiedziała, jak mu dziękować, a on ciągle się spieszył. Ciągle miał wizyty. Czasami już była 22.00 jak do nas przyjeżdżał.

- Dlaczego Pani mama go wychwalała?
Miała żylaki, kiedyś dostała krwotok. Starsi ludzie nie chcą do szpitala więc dzwoniłam wtedy do kuzynki do Złotnik i przysyłała Doktora Urbańskiego. Pocieszył, doradził, mówił, że dobrze, że krew poszła nosem, nie do głowy, wyjaśniał. Na wszystkim się znał, umiał doradzić. Ja zawsze o nim mówię „złoty człowiek”. Za wcześnie odszedł. Przydałby się teraz do wnuków.

- Miał jakieś wady?
Nie wiem, nigdy ich nie widziałam. Każdy człowiek je ma, ale ja aż tak blisko go nie znałam. Pewnie rodzina coś więcej mogłaby o tym powiedzieć.

- Jak się odnosił do małych pacjentów?
Był miły, grzeczny. Mój drugi syn – Michał - zmarł. Po powrocie z kliniki z Zabrza, a wieźliśmy go pociągiem, trafił do szpitala w Inowrocławiu. Pan Doktor Urbański i Pani Doktor Szlange byli jego chrzestnymi. Ochrzcili go w szpitalu z wody. Do domu nie zdążyłam dziecka wziąć, żeby wyprawić chrzciny, ale nigdy wyrzutów żadnych nie robiłam, bo wszystko uczciwie zrobili, co było można. Doradzili, człowiek sam na ty by nie wpadł. Po śmierci dziecka dostaliśmy informację, pojechaliśmy z mężem do szpitala. Wyszedł do nas Pan Doktor i tak nam powiedział, że łatwiej nam było się z tym pogodzić.

- Co było najważniejsze dla Doktora?
Leczenie. On od razu nie zlecał leków, tylko zaczynał od naturalnych sposobów – zioła, herbatki, miód. Jak było trzeba do szpitala, to się nie opierałam, bo wiedziałam, że dziecko trafia w dobre ręce.

- Lubił żartować? Opowiadał o swojej rodzinie?
Znałam i córkę i syna. Podobnie Panią Urbańską, która pracowała w aptece. Zawsze jak trzeba było to wykupiłam u niej każde lekarstwo. Naprawdę dobrzy ludzie. Bardzo mi pomogli w życiu. Nie zawsze było na leki, dostawałam, a pieniądze oddawałam później. Takiego lekarza można życzyć każdemu. Do dzisiaj mam kontakt z Panią Urbańską, jak tylko mogę to dzwonię, z okazji imienin.

- Jak dowiedziała się Pani o jego śmierci?
Raz byłam nawet go odwiedzić w domu. Pogrzeb miał duży, pamiętam, mszy bardzo dużo. To świadczy o tym, jak ludzie byli wdzięczni za wszystko. Chodzę na cmentarz, w dzień imienin czyli 4 listopada, w rocznicę śmierci, zawsze idę i pamiętam. Córka też zawsze chodzi zapalić świeczkę. Doktor Urbański dobrze zrobił, że ją zabrał wtedy do szpitala. Ja bym nie oddała … Ona za dużo się nie pytał, wytłumaczył, że trzeba.

- Nakrzyczał wtedy na Panią?
Nie, nie krzyczał. On był dobroduszny, z uśmiechem, lubił porozmawiać i z mamą i z dorosłymi i z dzieciakami. To był wspaniały człowiek. Teraz nie ma takich ludzi. On nie czekał na pieniądze. Jak się pytałam o wynagrodzenie, odpowiadał; „Ależ, proszę pani. Trójkę dzieci ma pani…”. To był taki człowiek. Nie był łasy na pieniądze. On o życie walczył.

- W 2001 roku Gimnazjum w Złotnikach otrzymało imię Karola Urbańskiego? Czy to dobry wzór dla młodzieży?

Bardzo dobry. To był człowiek oddany, nie patrzył na pieniądze, nie czekał na wynagrodzenie. Mało dzisiaj takich ludzi. Przyjeżdżał swoją syrenką, posiedział, jak trzeba było zaczekać, to czekał. Bardzo dobrze go wspominam. Tylko za szybko to się potoczyło. Ale tam podobno też potrzeba dobrych ludzi… 

Dziękujemy za rozmowę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz